Gdy jeszcze był w mieście
Tiramisu szedł przodem, a za nim kroczyli Królicza Ułuda i Trójoki Zając. Zmierzał do swojego mentora – Kiełbasy, by się z nim pożegnać. Nie był jednak pewien, co czuje. Czy się cieszył? A może trochę smucił? Brązowy samotnik był dziwny, to prawda, ale mimo wszystko wiele go nauczył. Przekazał mu wiedzę o ziołach – umiejętność, która mogła się kiedyś naprawdę przydać. Przynajmniej nie ograniczał się do jednej rzeczy, co już czyniło go lepszym od większości kotów. Oczywiście, Tiramisu miał poczucie, że mógł nauczyć się więcej i lepiej, ale… trudno. Może w Klanie Klifu uda mu się jeszcze podszlifować swoje umiejętności. Tam na pewno są koty bardziej doświadczone i mądrzejsze od Kiełbasy, Króliczej Ułudy i Trójokiego Zająca razem wziętych.
Im bliżej byli znajomych uliczek, tym mocniej coś ściskało go w żołądku. Przez niepokój? Nie… dlaczego miałby się bać Kiełbasy? Choć samotnik bywał nieprzewidywalny i impulsywny, nigdy nie chciał zrobić mu krzywdy. Może gdzieś głęboko Tiramisu czuł, że będzie tęsknił? Że nie jest gotowy na to ostateczne pożegnanie? Nie, to niemożliwe. Przecież był ponad tym. Nie przywiązywał się, był nonszalancki. Był niczym samotny wilk – niezależny i wystarczający dla samego siebie.
Kiedy skręcili w wąski zaułek, w którym mieszkał Kiełbasa, od razu go zauważyli. Brązowy kocur siedział przy ścianie i wpatrywał się w jeden punkt. Gdy usłyszał kroki, podniósł głowę i spojrzał w ich stronę. Spodziewał się zobaczyć tylko srebrnego młodzieniaszka, więc widok dwóch kremowych kotów wyraźnie go zaskoczył. Wstał i szybko podszedł bliżej.
— Coś się stało? Psy was zaatakowały? — zapytał natychmiast. Na szczęście koty wyglądały na całe i zdrowe, więc jego zaniepokojenie szybko zniknęło.
Tiramisu zrobił krok do przodu.
— Wszystko w porządku — mruknął cicho, po czym odchrząknął. — Chcieliśmy się tylko pożegnać. Zdecydowaliśmy, że wracamy do Klanu Klifu.
Słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Czuł, jakby na jego gardle zawiązywał się supeł. Tylko dlaczego? To nie miało sensu. Przecież nie powinien czuć niczego takiego. Nie był słaby!
— Jesteś pewny, że nie chciałbyś opuścić tego miasta? — wtrącił Królicza Ułuda.
Na chwilę zapadła cisza. Kiełbasa wyglądał, jakby się zastanawiał, i tym razem naprawdę na poważnie. W końcu wypuścił powietrze z płuc i odpowiedział:
— Jestem pewny. Wiesz, ile mam już księżyców na karku? W Klanie Klifu nie przyjęliby takiego staruszka jak ja. Tu mam swoje zioła, znam parę kotów. Przywykłem. I choć przez te ostatnie księżyce dotrzymywaliście mi towarzystwa, co naprawdę wiele dla mnie znaczy, to potrafię pogodzić się z waszym odejściem.
Tiramisu zamrugał szybko, próbując powstrzymać łzy, które zaczęły napływać mu do oczu.
— Życzę wam powodzenia w podróży — powiedział cicho Kiełbasa. — Życzę wam powodzenia w podróży. Mam nadzieję, że przekazana przeze mnie wiedza jeszcze ci się przyda, Tiramisu. Gdyby kiedyś odwidziało wam się życie w klanie albo by was nie przyjęli, to wiecie, gdzie mnie szukać… — dodał, siląc się na uśmiech.
Królicza Ułuda skinął głową, a Trójoki Zając odezwał się pierwszy:
— Dziękujemy, Kiełbaso. Gdyby nie ty, pewnie już by nas tu nie było. Jeśli byśmy na ciebie nie natrafili po tej walce z gangiem, nie wiem, czy udałoby się nam przeżyć. Nie wiem, jak moglibyśmy ci się odwdzięczyć.
Brązowy kocur tylko uśmiechnął się ciepło. Na koniec wszyscy czterej zbliżyli się do siebie i dotknęli nosami.
***
Teraźniejszość
Niedawno dołączył do Klanu Klifu. Dostał imię Bukowa Łapa i swojego mentora – Mirtowe Lśnienie. Musiał przyznać, że było tu całkiem przyjemnie. Miał własne posłanie, nie musiał już spać pod gołym niebem. Podobało mu się też to, że koty z Klanu żyły w jaskini. Było w niej tak… ładnie. Nawet bardzo ładnie. Oczywiście, gdyby to on zdecydował się w niej osiedlić samodzielnie, byłaby jeszcze piękniejsza! Niestety, ktoś te kilkadziesiąt księżyców temu sprzątnął mu ten pomysł sprzed nosa. A szkoda. To byłaby idealna miejscówka na założenie Klanu Tiramisu.
Tego dnia Bukowa Łapa został przydzielony do patrolu. Czuł się… zadowolony? Choć oczywiście nie zamierzał tego okazywać. W środku jednak aż rozpierała go duma. Miał ochotę śmiać się z Niesfornej Łapy i Lekkomyślnej Łapy przy każdej okazji! Ci głupcy – pewnie nikt ich nie szanuje! Nie wybierają ich na patrole, każdy patrzy na nich z urazą. A on? On właśnie dostał szansę, by zacząć nowe życie z czystą kartą. Nikt nie widział w nim zdrajcy – był po prostu samotnikiem, który przyłączył się do klanu.
Do tego pochwalił go sam Judaszowcowa Gwiazda! Powiedział, że ma potencjał. To znaczyło jedno – wystarczy kilka udanych treningów i już wszyscy będą go podziwiać. Oczywiście, że tak. W końcu on zawsze miał rację.
Nie do końca wiedział jeszcze, jak wszystko działa w klanie. Dostał tylko krótkie polecenie: stawić się przy wyjściu z obozu, gdy słońce będzie w zenicie. Tak też zrobił. Wyszedł dumnie, z wysoko uniesionym ogonem. Na miejscu czekały już koty, z którymi – jak się domyślał – miał wyruszyć na obchód. Był tam biały kocur, czarna wojowniczka i czarna uczennica. Zapamiętał imię tylko tej ostatniej – Nietoperzej Łapy. Wiedział jeszcze, że pozostali to Gołębi Puch i Rozświetlona Skóra, ale nie był pewien, kto jest kim.
— W takim razie jesteśmy w komplecie, możemy ruszać — mruknął jasnofutry wojownik, wychodząc z obozu. Druga wojowniczka trzymała się jego boku, jakby była jeszcze bardziej zagubiona niż Bukowa Łapa. Nietoperza Łapa szła tuż za nimi, pewnym krokiem, prawie na równi z młodym kocurem.
W miarę jak szli, dwójka uczniów coraz bardziej oddalała się od wojowników. Bukową Łapę zaczynało to irytować. Czuł się przez to gorszy, wolniejszy od pozostałych – a to wcale mu się nie podobało. Miał wrażenie, że Nietoperza Łapa specjalnie go spowalnia, tylko po to, żeby go zdenerwować! Kilka razy miał już ochotę warknąć coś w jej stronę i po prostu ją wyprzedzić, ale w ostatniej chwili rezygnował. W końcu była jego rówieśniczką – a więc potencjalną sojuszniczką. A jemu przydałoby się zdobyć kilku znajomych, prawda?
— Zawsze chodzisz tak wolno, czy cierń wbił ci się w łapę? — rzucił w końcu, próbując nieporadnie zacząć rozmowę. Czarnofutra tylko szturchnęła go lekko barkiem, uśmiechając się pod nosem.
— Robię to specjalnie! Myślisz, że to nie jest idealna okazja, żeby zrobić im jakiegoś psikusa? — spytała, zerkając na dwójkę wojowników, jak na swoje przyszłe ofiary. — W ogóle nie zwracają na nas uwagi! Moglibyśmy… obrzucić ich błotem! Albo wyprzedzić ich, wspiąć się na gałąź i zrzucić na nich kasztany! — dodała z błyskiem w oku, smagając ogonem powietrze.
Bukowej Łapie nie spodobał się ten pomysł. Kim on niby był, żeby bawić się w takie głupoty? Kociakiem? O nie! On był poważny i rozważny – takie psoty nie wchodziły w grę.
— Słucham? Nietoperza Łapo, mówisz serio? — miauknął, kręcąc głową. — Jeśli ich ubrudzimy, to i siebie też. Naprawdę chcesz wracać do obozu, wyglądając jak potwór z bagien? — westchnął zrezygnowany, wyraźnie rozczarowany jej zachowaniem. Czarnofutra strzepnęła tylko uchem z niezadowoleniem.
— Ach tak? — mruknęła, po czym napięła mięśnie i wskoczyła prosto w najbliższą kałużę. Woda rozprysła się wokół, a błoto ochlapało nieskazitelnie czyste futro Bukowej Łapy. Teraz był cały przemoczony i brudny! Otworzył szerzej oczy i już chciał coś warknąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Patrzył na nią jak na niesfornego kociaka.
— Gdybym był głupszy, wkurzyłbym się — zaczął powoli, marszcząc brwi. — Ale jestem opanowany i spokojny. I, co ważniejsze, wyrozumiały. To, co zrobiłaś, było głupie, i proszę, żebyś nigdy więcej tego nie robiła — prychnął chłodno.
Nietoperza Łapa przewróciła oczami, wyraźnie poirytowana jego tonem, i przyspieszyła kroku, by dołączyć do reszty patrolu. Po chwili jednak oboje znów zwolnili, zostając kilka długości ogona za starszymi kotami.
Bukowa Łapa rozejrzał się dookoła. Las przerzedzał się, ustępując miejsca polanie. Po jednej stronie rozciągał się klif, a pod nim błyszczało morze. Nietoperza Łapa nie patrzyła w jego stronę, co trochę go zirytowało.
— Pływałaś kiedyś w morzu? — zapytał nagle. Sam jeszcze nie miał okazji, bo dołączył do klanu zaledwie kilka dni temu. Ale kiedyś z pewnością spróbuje. Tylko, rzecz jasna, dopiero w Porze Zielonych Liści – bo nie miał najmniejszej ochoty zamarznąć na śmierć.
<Nietoperza Łapo?>
[1262 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz