Dawno temu
— Musimy się wycofać! — warknął wreszcie Trójoki Zając. Królik przytaknął, odwracając się błyskawicznie. Bracia biegiem, resztką sił, ruszyli ku wylotowi zaułka, przeciskając się między obcymi. Koty pozostawiły im parę szram, o których nie chcieli nawet teraz myśleć. Betelgeza wrzasnęła coś gniewnie, a Klamerka szarpnął ich futro, lecz nie zdołał zatrzymać. Uciekając, przewrócili Bluszcza, który nie zdążył odejść w porę. Przewrócił się, głośno narzekając. Koty gangu rzuciły się w pogoń, pazury chrzęściły o beton, a wąskie uliczki odbijały echo wrzasków. Parę dwunożnych wyjrzało, wrzeszcząc w ich stronę, rzucając jakimiś opadami. Pies w oddali ujadał obficie, usłyszawszy całe to zamieszanie. Musieli wyrwać się, uciec, zanim zginą otoczeni.
Serce Króliczej Ułudy biło tak, jakby chciało połamać jego żebra, a krew szumiała mu w uszach. Każdy mięsień kocura i skrawek rozciętej skóry płonął z bólu. Czuł się tak, jakby całe jego ciało było kruchym pniem, porozcinanym przez pazury. Futro miał sklejone od krwi, a na ziemi zostawiał po sobie ciemnoczerwone ślady. Gdyby samotnicy nie odpuścili pościgu, mogliby śledzić ich bez końca, bo trop krwi był na tyle wyraźny.
Bracia nie zatrzymali się, dopóki nie byli już kilka długości drzewa od miejsca walki. Dopiero wtedy, zmęczeni i poranieni, przycupnęli w cieniu, z dala od oczu Dwunożnych.
— Ja… przepraszam — wyrzucił z siebie Królicza Ułuda, sam nie wiedząc nawet, za co dokładnie. — To nie miało tak wyglądać! Och… przez te wszystkie księżyce w Klanie Klifu włos nam z głowy nie spadł, a teraz? — jęknął, zerkając na swoje zakrwawione łapy. — Spójrz tylko, jak się urządziliśmy… — dodał ciszej, po czym pochylił się i zaczął wylizywać rany. Trójoki Zając milczał, przez co żołądek Królika ścisnął się ze stresu. Czy się obraził? Czy miał mu to za złe? Gdy skończył czyścić łapę, oparł ją ostrożnie o ziemię i westchnął ciężko.
— Wybaczysz mi, prawda? — zapytał cicho. Zając drgnął, po czym powoli spojrzał na brata.
— To nie twoja wina, Królicza Ułudo… — mruknął. W jego oczach błysnęło coś między smutkiem a bólem. Bursztynowooki wbił spojrzenie we własne pazury, nie potrafiąc patrzeć na mizerny wyraz pyszczka swojego bliskiego. Co, jeśli Zając był nim rozczarowany? To wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Jeszcze niedawno spali w ciepłych posłaniach, wybierając najlepsze kąski ze stosu, a teraz… walczyli o życie w cuchnącym siedlisku Dwunożnych. Królicza Ułuda otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Chciał przyznać, że tęskni za Klanem Klifu, ale to oznaczałoby, że musi przyznać się do błędu. A nawet jeśli by wrócili, musieliby zmierzyć się z konsekwencjami, o których wolał nawet nie myśleć.
***
Teraźniejszość
Życie w takich warunkach zaczynało go wykańczać i z każdym dniem coraz trudniej było mu wstać z posłania. Czuł się pusty jak cień samego siebie. Czasami myślał, że najlepiej byłoby po prostu zostać w legowisku na zawsze i nigdy z niego nie wychodzić. Wiedział jednak, że to nie jest normalne. Coraz mniej jadł, coraz częściej rozmyślał o powrocie do Klanu Klifu. Ale czy Zając by się na to zgodził? Co z Tiramisu? Czy odłączyłby się od nich, czy poszedłby razem z nimi?
Tego dnia bursztynowooki postanowił w końcu z nimi porozmawiać. Kiedy obaj wrócili z treningu, Królik powoli podniósł się z posłania i podszedł do nich cichym krokiem. Czuł się mały, żałosny – jak kociak, który ma właśnie przyznać się matce, że nabroił. Tylko że to, co zrobił Królik, było znacznie poważniejsze. Na litość Klanu Gwiazdy, jego decyzje miały wpływ na życie innych!
Łapy mu drżały, gdy zagrodził im drogę. Zielonooki spojrzał na niego pytająco, a srebrny prychnął coś pod nosem.
— Przesuń się — syknął Tiramisu, ale Królik nawet nie drgnął. Przełknął ślinę i ledwo słyszalnie mruknął:
— Nie mogę… — Jego głos był słaby, nerwowy. Srebrny już chciał go wyminąć, kiedy pręgowany w końcu gwałtownie wyrzucił z siebie krótkie:
— M-musimy porozmawiać!
To w końcu zatrzymało młodszego w miejscu.
— Co się stało, Króliczku? — zapytał Trójoki Zając, spoglądając na kocura z lekkim błyskiem zmartwienia w oku. Królicza Ułuda niepewnie przestąpił z łapy na łapę, nerwowo przygryzając język. Dlaczego się do tego nie przygotował? Nie miał pojęcia, jak w ogóle zamierzał im to wszystko powiedzieć. Tiramisu wyglądał już na zirytowanego czekaniem, a Zając spoglądał na niego z lekkim niepokojem, ale i z oczekiwaniem. W końcu samotnik zebrał się na odwagę.
— Chodzi o to, że… — zaczął, po czym urwał, nie wiedząc, jak ująć to w słowa. — Ja… chyba tęsknię za Klanem Klifu. Właściwie… od początku tęskniłem. Nie wiem, czemu w ogóle chciałem uciec. Wtedy wydawało mi się, że to ma sens, ale teraz widzę, że to była potwornie głupia decyzja! Byłem zaślepiony… miłością do Dyniowej Skórki, jeśli mogę to tak nazwać. Chciałem, żeby miała lepsze życie… Bałem się, że w Klanie Wilka inni będą patrzeć na nią z nienawiścią. Myślałem, że ze mną będzie bezpieczniejsza… Jak bardzo się myliłem! — wyrzucił z siebie jednym tchem, a jego oczy zaszkliły się od łez. Gardło paliło go ze wstydu, ale mówił dalej:
— Powinienem był wiedzieć, że nie nadaję się na ojca, partnera ani brata. Wszystko zepsułem… i teraz chcę to naprawić. Chcę wrócić z wami do Klanu Klifu, nawet jeśli będę musiał ponieść karę. Niech mnie nawet zdegradują do kociaka, wszystko mi jedno! Ja… po prostu chcę wrócić. Chcę znowu spać spokojnie, żyć spokojnie. Tak bardzo tęsknię za rodziną i znajomymi, że nie mogę już patrzeć na te brudne ściany i ciasne uliczki! Tęsknię za lasem, za świeżym powietrzem… i za morzem — skończył w końcu, choć po jego spojrzeniu można było wywnioskować, iż miał jeszcze tak wiele do przekazania. Wypuścił z płuc powietrze i zamilkł, czekając na reakcję Trójokiego Zająca i Tiramisu.
— Decyzje podejmowane na szybko rzadko kiedy kończą się dobrze... myślałeś wtedy, że to najlepsze, a teraz już wiesz, że to był straszny pomysł — zamruczał kremowy, starając się jakoś pocieszyć brata. — A ja towarzyszyłem ci, bo jesteś moim bratem. Nie mogłem pozwolić ci tak pójść samemu, nawet jeśli to ty mnie przekonywałeś... — dorzucił.
Pyszczek rozświetlił mu się, gdy Króliczek powiedział, że chce to wszystko naprawić. Położył łapę na jego barku w ramach następnej próby poprawienia humoru, chociaż odrobinę. Nie mógł patrzeć na łzy swojego brata.
— Jestem z ciebie dumny, Króliczku. Na pewno wiele kosztowało cię podjęcie tej decyzji i zresztą cieszę się, że nam ją zaproponowałeś. Z chęcią wrócę z tobą do Klanu Klifu. Tiramisu, czy chciałbyś dołączyć do naszego Klanu? — zapytał, spoglądając na młodszego, który do tej pory milczał. Gdy usłyszał swoje imię, drgnął lekko, po czym przeczesał językiem jasne futerko na piersi. Królicza Ułuda przyglądał mu się uważnie, próbując zgadnąć, co zaraz powie. Tiramisu wspominał ostatnio, że wizja życia w klanie bardzo mu odpowiadała, więc powinien się zgodzić, prawda?
— Kimże bym był, gdybym zostawił was samych w takiej podróży… — zaczął, po czym odchrząknął. — Nie pozostaje mi więc nic innego, jak ruszyć z wami do tej grupy zwanej Klanem Klifu — powiedział poważnie, choć nie kryjąc zaniepokojonego tonu. Jego ogon lekko drgnął. — Martwi mnie tylko jedno… czy wasi dawni współplemieńcy będą skłonni przyjąć nie tylko was, ale i mnie? Chociaż, muszę przyznać, z moją nienaganną postawą i nieskazitelną reputacją nie powinno być to trudne. Gorzej może być z wami — dodał z chytrym uśmiechem. Królicza Ułuda zamrugał kilka razy, jakby potrzebował chwili, by zrozumieć słowa pomarańczowookiego. Choć Tiramisu wychwalał się teraz ponadprzeciętnie, wcale go to nie dziwiło.
— Ee… tak, jasne — mruknął nieco niezręcznie. — Jesteś młody, na pewno cię przyjmą. O nas się nie martw, jakoś sobie poradzimy… Jak zwykle, zresztą. W końcu nie mogą nas tak po prostu odrzucić, prawda? Spędziliśmy tam tyle księżyców, a ja nawet walczyłem po stronie Klifiaków w wojnie z Klanem Wilka. Coś mi się za to chyba należy — powiedział ciszej, po czym przeniósł wzrok na brata, a później z powrotem na Tiramisu. Trójoki Zając pokiwał głową, też jakoś nie aż tak pewnie.
— Nie, wydaje mi się, że nie powinni... — miauknął.
— Kiedy wyruszamy? — Królik zapytał po chwili. — Dobrze byłoby najpierw coś zjeść i pożegnać się z tymi, których tu poznaliśmy. — Spojrzał przy tym na Tiramisu. — W końcu jest pewien kot, z którym chyba warto zamienić jeszcze parę słów, zanim odejdziemy…
Zielonooki postawił uszy – pręgowanemu chodziło o Kiełbasę. Młody samotnik szkolił się pod jego okiem co jakiś czas. Starszy kocur też pomógł im, gdy tego potrzebowali. Zając poruszył krótkim ogonem.
— Tak, dobrze byłoby się z nim pożegnać. W końcu pomógł nam nie tak dawno temu — odmruknął, uśmiechając się delikatnie.
***
Po długiej, wyczerpującej wędrówce trójka kotów w końcu dotarła na Złote Kłosy po stronie Klanu Klifu. W pewnym momencie Królicza Ułuda zatrzymał się, wciągając do płuc świeże powietrze. Wiatr delikatnie muskał jego złociste futro, a ostatnie ciepłe promienie słońca ogrzewały mu pyszczek. Poczuł w sercu przyjemne ciepło i spokój. Wiedział, że w obozie czeka go jeszcze wiele rozmów i wyjaśnień, ale mimo to cieszył się, że znów jest… w domu.
— Trójoki Zającu… — mruknął cicho, mrużąc oczy. — Cieszysz się, że już niedługo znowu będziemy u siebie…?
Zielonooki spojrzał na niego, po czym skinął głową.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo… — mruknął cicho. Królicza Ułuda zerknął na Tiramisu, który szedł przed siebie pewnym krokiem, i postanowił go nie zatrzymywać. Wraz z bratem przyspieszył, żeby zrównać się z nim tempem. Te tereny były mu tak znajome… z każdym kolejnym krokiem rozpoznawał coraz więcej szczegółów. W końcu już dokładnie wiedział, gdzie są. Nie musiał iść na wyczucie, bo umysł sam prowadziła jego łapy. Trójoki Zając też pewnie pamiętał te okolice. Tylko najmłodszy z nich wyglądał na trochę zagubionego, w końcu był tu po raz pierwszy.
Słońce powoli zachodziło już za horyzont. Kremowy nie spodziewał się już nikogo spotkać na terenach Klanu Klifu, choć nie wykluczał, że natkną się na patrol albo kogoś, kto wyszedł na samotny spacer. Jak się okazało, miał trochę racji, bo to właśnie patrol napotkali na drodze. Wtedy Tiramisu nagle zatrzymał się w miejscu, stawiając uszy na sztorc.
— Hej, widzicie to? Trzy kocie sylwetki! — szepnął, mrużąc podejrzliwie oczy.
Rzeczywiście, wśród wysokich traw migotały futra trzech postaci. Ciężko było jednak stwierdzić, kim byli dokładnie. Trójoki Zając i Królicza Ułuda wymienili krótkie spojrzenie, po czym ruszyli naprzód.
— A co, jeśli nas zaatakują? — spytał Tiramisu, idąc za nimi. Zielonooki spojrzał w jego stronę.
— Nie sądzę. Na pewno przynajmniej nas wysłuchają — powiedział spokojnie, próbując dodać mu otuchy. Mimo to w oczach srebrnego wciąż czaiła się podejrzliwość.
W pewnym momencie Królicza Ułuda nagle przystanął. Trójoki Zając nie zdążył wyhamować i wpadł na niego.
— Chyba nie będziesz zadowolony… — mruknął bursztynowooki do brata. Zielonooki przechylił głowę, ale zanim zdążył zapytać, kremowy odezwał się pierwszy:
— Kukułczy Wdzięk… widzę ją. To na pewno ona. I jest też Mysi Postrach. A ta mniejsza kotka… nie znam jej. Może urodziła się, gdy nas nie było w klanie? — mruknął niepewnie. Trójoki Zając znieruchomiał. Królik dostrzegł, jak jego mięśnie się napinają, a w zielonych oczach pojawia się niepokój. Mimo to trójka kocurów nie stchórzyła. Szli dalej, aż znaleźli się blisko patrolu Klanu Klifu.
— Włóczędzy! — zawołała nagle Kukułczy Wdzięk, kiedy byli już niemal przed nią.
Jej krzyk od razu zwrócił uwagę Mysiego Postrachu i młodszej kotki. Oboje unieśli głowy, po czym ruszyli w jej stronę. Dwie grupy spotkały się na środku łąki.
— Na Klan Gwiazdy! — wykrzyknął niebieski wojownik, robiąc krok do przodu. Jasnofutra wojowniczka warknęła i pociągnęła go w tył. Mysi Postrach wyglądał na zaskoczonego.
— Kukułko! To nie włóczędzy, to nasi pobratymcy! Królicza Ułuda, Trójoki Zając, nie pamiętasz ich?
Szylkretka zmarszczyła brwi i spojrzała na nich uważnie. Królikowi posłała gniewne spojrzenie, ale gdy jej wzrok padł na Zająca, w oczach pojawiło się coś innego – zawód.
— To już nie są nasi pobratymcy. To zdrajcy. Otoczcie ich — rozkazała chłodno. Młoda kotka i Mysi Postrach posłusznie to zrobili. — Zaprowadzimy tych SAMOTNIKÓW do Judaszowcowej Gwiazdy — dodała i ruszyła przodem w stronę obozu.
Podróż minęła w ciszy, przerywanej tylko cichym prychnięciem Kukułczego Wdzięku za każdym razem, gdy Zając próbował coś do niej powiedzieć.
***
Gdy Królicza Ułuda przekroczył wejście do obozu, radość, którą czuł jeszcze, nim spotkał patrol, szybko zniknęła. Wrogie spojrzenie Kukułczego Wdzięku sprawiło, że w jego głowie pojawiło się znacznie więcej obaw, niż się spodziewał. Liliowa szylkretka nawet nie chciała na niego patrzeć – i może to nawet lepiej. Gdyby mogła, pewnie zabiłaby go samym wzrokiem. Królik się jej nie dziwił, bo w końcu zawiódł ich wszystkich okropnie. To przez niego Trójoki Zając opuścił klan, to przez niego wojowniczka straciła zaufanie do bliźniaków. Jak miał jej teraz przekazać, że naprawdę żałuje? Że był głupi i bezmyślny, kiedy postanowił uciec? Wiedział, że Kukułka prędko im nie wybaczy – i chociaż sam nie liczył na przebaczenie, to mimo wszystko martwił się o brata. Królik wiedział, że byłby spokojniejszy, gdyby Zając nie musiał z nią rozmawiać… ale przecież on ją kochał. Był z nią szczęśliwy. Królik nie miał prawa mu tego odbierać, choć zazdrość często przejmowała górę.
Na środku obozu powitały ich zdziwione i nieufne spojrzenia dawnych pobratymców. Niektórych Królicza Ułuda rozpoznawał od razu, innych nie znał wcale. Tak wiele się zmieniło od czasu, gdy odszedł. Wzrokiem śledził każdy szczegół, jakby od tego zależało jego życie. Nowe pyski, inne zapachy. Klatka piersiowa ścisnęła mu się na myśl o tym, jak wiele go ominęło.
— Co tak stoicie? — warknęła Kukułczy Wdzięk, popychając go w stronę legowiska przywódcy. — Idźcie i błagajcie Judaszowcową Gwiazdę o litość! — syknęła, spluwając w ich stronę. — Nie wiem tylko, czy będzie chciał przyjąć w swoje szeregi SAMOTNIKÓW. — Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę swoich sióstr, nawet nie oglądając się za siebie.
Królik spojrzał na swojego brata ze smutkiem.
— Chodźmy… Załatwmy to jak najszybciej — mruknął cicho. Jego żołądek był ściśnięty ze stresu. Czuł się obcy, niechciany. “Jeszcze będzie lepiej… przyzwyczają się” – powtarzał sobie w myślach, idąc wraz z bratem i Tiramisu w stronę legowiska przywódcy.
Wnętrze było chłodne i ciemne. Cienie skał układały się tak, jakby miały za chwilę zatrzasnąć się na nim niczym szczęki jakiejś bestii. Królicza Ułuda stawiał kroki niepewnie, ze spuszczoną głową. Czuł się winny. Czuł, że zasłużył na karę. Gdy Judaszowcowa Gwiazda dostrzegł, kto do niego przyszedł, uniósł głowę, a z jego gardła wydobył się niski pomruk zdziwienia.
— Co wy tu robicie? — warknął, wstając z miejsca. Jego brązowe oczy błyszczały gniewnie w półmroku, a ogon bił o ziemię. Królik zrobił krok w przód i uniósł błagalny wzrok.
— My… chcielibyśmy prosić o ponowne przyjęcie do Klanu Klifu — powiedział cicho, strzygąc uchem. Przywódca nie odpowiedział. Milczał, lecz Królik czuł jego spojrzenie na karku. Było ciężkie i przenikliwe, kocur jasno oczekiwał wyjaśnień. — Proszę… zrób ze mną, co zechcesz. Możesz mnie uczynić więźniem, nadać mi okropne, lecz szczere imię. Zniosę wszystko. Ale błagam, pozwól mojemu bratu i temu młodziakowi znaleźć tu schronienie. Jesteśmy wyczerpani, ledwo stoimy na łapach… — mówił, zerkając na towarzyszy. Judaszowcowa Gwiazda prychnął, napinając mięśnie.
— Królicza Ułudo, pragnę wyjaśnień! — zażądał, mrużąc oczy. — Co się z wami działo przez te wszystkie księżyce? Zniknęliście, a teraz wracacie z podkulonymi ogonami, żałośnie prosząc o litość!? — Jego głos odbił się echem od skalnych ścian. — Dlaczego miałbym przyjąć z powrotem zdrajców!?
Królik przełknął ślinę, czując, jak serce wali mu w piersi. Nie wiedział, co powiedzieć, by nie pogorszyć sprawy. Przez chwilę milczał, a potem uniósł głowę i powiedział z żalem:
— To wszystko moja wina. To ja przekonałem Trójokiego Zająca, żeby ze mną uciekł. Byłem głupi, bezmyślny… Dostałem nauczkę. Teraz wiem, że nigdy nie popełniłbym tego samego błędu. Poza klanem straciłem wszystko, a zyskałem… prawie nic — odchrząknął, czując, jak głos mu drży. — Jedyne, czego pragnę, to znów zasypiać wśród skał tego obozu. Poczuć się częścią Klanu Klifu, z którego pochodzę…
Jego słowa zawisły w powietrzu. Judasz milczał, lecz jego wzrok prędko nie złagodniał. Królik stał przed nim z pochyloną głową, czując, że jego los zależy od jednego jego słowa. W głębi duszy modlił się, by przywódca ich zrozumiał. Przecież tu się wychowali, tu postawili swoje pierwsze kroki i wypowiedzieli pierwsze słowa. Tu zaczęło się ich życie. Przecież nie mógł im tego wszystkiego odebrać… prawda?
— Hmph… — burknął czekoladowy, marszcząc brwi i zamyślając się na chwilę. Jego ogon przestał smagać powietrze tak nerwowo, a spojrzenie nieco przygasło. Gniew ustąpił miejsca rozsądkowi. — Wyjdźcie.
Królicza Ułuda otworzył szerzej oczy. Czy to znaczyło, że mieli stąd wyjść? Że mieli opuścić obóz na dobre?
— Ale… ja… ja nie rozumiem — wymamrotał, patrząc ze zdezorientowaniem na lidera. Wtedy Judaszowcowa Gwiazda wyminął go bez słowa i ruszył w stronę wyjścia. Kremowy obejrzał się po swoich towarzyszach, po czym poszedł za nim. Przywódca wdrapał się na mównicę i obrócił w ich stronę.
Trójka kocurów stała pośrodku obozu, rozglądając się niepewnie dookoła. Czekoladowy przywódca omiótł wszystkich wzrokiem i zawołał:
— Koty Klanu Klifu!
Na dźwięk jego głosu Klanowicze zaczęli się zbierać przed mównicą, otaczając przybyszów. Królicza Ułuda poruszył nerwowo wibrysami. Czy zamierzali ich potępić? Czy Judasz miał zamiar zeskoczyć z wysokości i ich zaatakować? Nie… to niemożliwe. A jednak te myśli nie opuszczały go ani na moment.
— Ta dwójka nieodpowiedzialnych kotów zjawiła się dziś w naszym obozie, prosząc mnie o przebaczenie — zaczął Judaszowcowa Gwiazda. — Nie będę ukrywał: zawiedli. Zawiedli mnie, was i cały Klan Klifu. Mimo to uważam, że zasługują na drugą szansę. Liczę, że zdołają odzyskać nasze zaufanie… pod nowymi imionami. — Zatrzymał wzrok na pręgowanym. — Królicza Ułudo — mruknął chłodno. — Nie zasługujesz już na miano wojownika. Od dziś będziesz znany jako Niesforna Łapa.
Na moment w obozie zapadła cisza.
— Nie dostaniesz mentora — kontynuował Judasz spokojnym, ale stanowczym tonem. — Nie chcę marnować czasu żadnego z moich wojowników na kogoś takiego. Przez kilka następnych księżyców będziesz wykonywać wszystkie obowiązki uczniów. Będziesz wymieniał legowiska, pomagał starszyźnie i medykom. Nie możesz odmówić żadnej prośbie. Tylko w ten sposób pokażesz, że wciąż zasługujesz, by być częścią naszego klanu.
Królicza Ułuda drżał. Uszy miał położone po sobie, a krótki ogon przycisnął do ciała. A mimo to… czuł ulgę. Po raz pierwszy od dawna miał wrażenie, że jego los znów jest w łapach kotów, którym może ufać.
Judasz przeniósł spojrzenie na Trójokiego Zająca.
— To samo dotyczy i ciebie, Trójoki Zającu. Od dziś, za twoją naiwność, będziesz znany jako Lekkomyślna Łapa. W Klanie Klifu nie ma miejsca dla kotów, które nie potrafią postawić na swoim. Mam nadzieję, że najbliższe księżyce ci o tym przypomną.
Po tych słowach przywódca wziął głęboki oddech. Dwaj bracia przytulili się futrami, próbując bezsłownie dodać sobie otuchy.
W końcu Judaszowcowa Gwiazda spojrzał na najmłodszego z kocurów.
— A ten młodzik… choć znalazł się w złym towarzystwie, nie zawinił. Dlatego dam mu szansę zostać jednym z nas. Widzę w nim potencjał, który możemy rozwinąć. Mirtowe Lśnienie, od dziś rozpoczniesz szkolenie Bukowej Łapy, bo właśnie tak od dziś będzie zwał się ten samotnik — zakończywszy, skinął głową. — To wszystko. Możecie się rozejść.
Choć zgromadzenie się zakończyło, nikt się nie ruszał. Koty wciąż patrzyły w stronę trójki nowych uczniów. Królicza Ułuda nawet nie odważył się podnieść wzroku. Bał się zobaczyć w tłumie Pikującą Jaskółkę albo Źródlaną Łunę. Czuł tak wielki wstyd, że był pewien, iż nie zdoła zamienić z nimi słowa przez wiele księżyców. To była najbardziej upokarzająca chwila w jego życiu, ale w głębi serca wiedział, że to było słuszne, że ta kara mu się należała.
— Damy sobie radę… — szepnął cicho do brata.
<Lekkomyślna Łapo? Mam rację?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz