Dni ciągnęły się w nieskończoność. Takie miał przynajmniej wrażenie, jednak nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Lubił fakt, że miał przed sobą jasne zadanie które musiał wykonać i wiedział gdzie idzie. Bez żadnych dodatkowych zapytań, planów, które miały się nie spełnić. W końcu kto wie, czy w ogóle dożyje do mianowania! A tak to płynie z prądem, tam gdzie zawieje to tam poleci i wszyscy są szczęśliwi.
— Cześć, Lotos — młody uczeń pojawił się obok albinosa z głupiutkim uśmiechem, kładąc na ziemi zwitek z listka i gliny. Lubił kocura. Zdawał się być miły, starszy i ogólnie mądrzejszy i fajnie było przebywać w jego towarzystwie. Nie bardzo rozumiał dlaczego Śniątko go nie lubił. Ciągle się spierali a Księżyc przy tym czuł się jak takie dziecko rozwodników które siedzi przy ścianie w wersji furrasa cały zapłakany i patrzy jak dwójka rodziców rzuca w siebie papierami rozwodowymi. No, może bez tego płaczu, po prostu był zmieszany i odcinał się wtedy od sytuacji, ale cała reszta była jak najbardziej nie przekoloryzowana. Dlatego też starał się utrzymywać dobry kontakt z obojgiem "rodziców", bo być może pewnego dnia uda mu się wynegocjować, żeby się jednak polubili i przestali na siebie syczeć nawzajem. — Wędrujące Niebo mówi, że trzeba to tu gdzieś ułożyć i że mamy się zająć gliną którą przyniósł. Będziesz układać? — sam się bał, że coś zepsuje. Niby powinien próbować i w sumie chciał, ale jak zazwyczaj był spokojny, tak tutaj potrafiły trząść mu się łapy.
— A, tak, oczywiście... — Pokiwał głową po chwili. Od rana był jakiś... roztargniony.
— Myślisz, że istnieją jakieś fajne zamienniki dla roślin których używamy? Podobno niektóre motylki są niebieskie, ciekawe dlaczego... — pomyślał na głos Księżyc, kontynuując rozmowę. Miał dobry nastrój, który pozwalał mu swobodnie się wypowiadać i rzeczywiście dawać pomysły na rozmowę.
— Może... Ale te motyle chyba biorą swój kolor od kwiatów, czyż nie? Dlatego są wielobarwne... — miauknął cicho.
— Czyli niektóre po prostu lubią konkretne kwiatki i kolory? Myślisz, że kolory mają różne smaki?
— Hm... — Odwrócił na chwilę wzrok od młodszego, przyglądając się zawiniątku zamiast tego. Łatwiej mu było w ten sposób zebrać myśli. — Pewnie tak? Ale nie wiem, czy jakoś bardzo się nim różnią... Chyba po prostu delikatnie go zmieniają? Bo zapach... Chyba jest podobny?
— Możemy coś pomalować i zobaczyć jak pachnie. Ale wtedy będzie pachnąć barwnikiem a nie kolorem...
— Może barwnik pachnie jak kolor? Czy może być coś bardziej zbliżonego do czystej postaci koloru niż sama jego esencja? — zapytał, starając się, aby jego głos brzmiał wystarczająco uduchowienie. — Czy muszą pachnieć ładnie?
— Ja tam lubię jak coś pachnie ładnie. Ale nie za mocno bo wtedy mnie mdli — wyznał młodszy bez oporów — Chabry ładnie pachną i podobno są niebieskie i jagody jak się je wystarczająco rozcieńczy to też robią się niebieskie ale pachną zupełnie inaczej. No bo myślę sobie, że fajnie, gdyby kolory jednak jakoś pachniały prawda, bo tak to by było przykro. Nawet ty pachniesz czy ja czy Wróżka a mieszkamy w jednym klanie a mamy inne zapachy wiesz? Chociaż, wtedy ciekawe, jak pachnie niebo. Jagodami?
— Być może... — Pokiwał głową z poważną miną. — Zresztą... Pewnie wtedy łatwiej by ci było je rozpoznawać, czyż nie?
— No, pewnie tak. Chociaż gdyby było tyle zapachów, to nie dałoby się wytrzymać. Ale już teraz jest łatwo rozpoznawać. Po temperaturze, po wilgoci, po tym jakie trawa wydaje odgłosy — zaczął wyliczać melodyjnie — Chociaż fajnie by było poczuć niebo... albo je zjeść. — Niebo też było czasem niebieskie, ale czasem też szare albo różowe, a czasem całkiem czarne. Tak przynajmniej mówiła mama, a on jej całkowicie wierzył. Jak więc smakowałoby niebo? Jagodami? Smakowałoby zapachem chabrów? A może malinami? Czy szarym czyimś futrem, albo tym śmiesznym zapachem który jest po deszczu w jesieni?
— Hm... Wygląda trochę jak twoje oczy, dziwnie byłoby mi je jeść. — Trzepnął łebkiem, łapą bawiąc się przyniesionym przez Księżycową Łapę zawiniątkiem. — Ale pewnie byłoby miękkie. Albo takie jak woda... A chmury... Chmury byłyby jak futro Wróżki.
— Miałem futro Wróżki w pysku wiele razy, jest miękkie ale wchodzi do nosa — miauknął, po czym dodał ciszej i w zamyśleniu po chwili — Ciekawe jak smakują moje oczy... — wyciągnął język, próbując dostać do jednego z nich. Chyba jaszczurki tak umiały robić... albo koty też? Ale wtedy musieliby mieć bardzo długie języki, bo on jakoś nie mógł dostać. A tak bardzo czasem potrzebował sobie polizać oko, które zdawało się być suche. Polizanie go, najpewniej rozwiązywałoby wszystkie problemy. Futro Wróżki natomiast było mu dobrze znane, w końcu często robiła za jego osobistego przewodnika po wszystkich terenach, więc mógł ją z powodzeniem przypasować do takiej chmury...
<Lotos?>
[741 słów]
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz