— Nic się nie stało. Niech zostanie tutaj z Purchawką — odparła spokojnie szylkretka, obserwując, jak jej zielarka turla kulkę mchu w stronę Drobinki. — Popilnuje jej i poda kolejną dawkę wieczorem. A ty, Pieczarko, proszę, sprawdź żłobek. Trzeba się dowiedzieć, od czego się tak podrapała, i czy inne kociaki nie mają podobnych objawów.
Pieczarka z wdzięcznością skinęła głową i wyszła z lecznicy, zapewne by rozesłać patrole. Kruszynka odetchnęła głęboko i w końcu mogła chwilę odpocząć – jednak tylko przez moment. Do środka zajrzała kolejna pacjentka – drobna, czekoladowa kotka o srebrzystym połysku futra. Miodunka drżała cała i co jakiś czas kaszlała, chowając nos w łapie.
— Miodunko, przeziębiłaś się? — zapytała Kruszynka, bardziej do siebie niż do niej, zbliżając się, by ją obwąchać.
— N-nie wiem… strasznie m-mi zimno — wydyszała kociczka, drżąc i kaszląc.
— Usiądź na mchu — poleciła Kruszynka.
Kiedy tylko Miodunka usiadła, medyczka zaczęła przykrywać ją miękkim, ciepłym mchem. Dużo mchu – tyle, by kotka nie mogła zbytnio się ruszyć i by ogrzać ją jak najlepiej. Potem podeszła do Drobinki i zachęciła ją, by usiadła obok chorej i opowiedziała jej jakąś historię. W międzyczasie podała Miodunce odrobinę wrotyczu, by zapobiec dalszemu kaszlowi. Dopiero wtedy Kruszynka zorientowała się, jak mało ziół im zostało. Na półkach świeciły pustki. I właśnie wtedy, jakby los ją wysłuchał, w wejściu pojawił się Wiciokrzew. Kuśtykał lekko z powodu braku tylnej łapy, ale jego spojrzenie wciąż tliło się spokojem i mądrością.
— Wiciokrzewie — odezwała się nieśmiało Kruszynka, chcąc zwrócić jego uwagę.
Kocur odwrócił głowę.
— T-tak? Mam w czymś p-pomóc?
— Brakuje nam ziół. Może pójdziemy razem w okolice Śmietniska? Tam czasem rośnie kocimiętka i wrotycz — zaproponowała szybko, nie chcąc tracić czasu.
Wiciokrzew zawahał się przez chwilę, ale w końcu skinął głową.
Wyruszyli więc razem, zabierając ze sobą jeszcze Chrząszcza i Sajgona – dwóch wojowników, którzy mieli ich ochraniać. Kruszynka, mimo krótszych łapek niż reszta, szła dziarsko na przodzie. W głębi serca nie mogła się powstrzymać od ciekawości – zawsze fascynowały ją rzeczy pozostawione przez dwunożnych, a Śmietnisko było ich pełne. Dzięki towarzystwu dwóch doświadczonych wojowników łatwiej im było przedostać się przez powalone drzewo i rozlewisko. Chociaż wiatr Pory Opadających Liści był chłodny, podróż minęła w miłej, spokojnej atmosferze. Rozmawiali niewiele – głównie o tym, jakich ziół muszą szukać i gdzie najlepiej ich szukać. W końcu dotarli na Śmietnisko. Zapach był tu dziwny, ostry, przesiąknięty metalem i wilgocią. Nagle warkot potwora rozdarł ciszę. Koty odruchowo przywarły do ziemi, a Chrząszcz i Sajgon natychmiast zasłonili ciałami dwójkę medyków. Po chwili dostrzegli dwunożnych, którzy wysiedli z potwora i coś zostawili na ziemi. Szybko wsiedli z powrotem, a po nich pozostała tylko chmura gryzącego dymu.
— Ostrożnie! — ostrzegł Sajgon, gdy Kruszynka zaczęła zbliżać się do pozostawionego przez ludzi przedmiotu.
W środku znajdowała się woda – ale miała dziwny, nienaturalny kolor. Jej zapach był intensywny i niepokojąco drażniący, tak że czarny kocur aż cofnął łeb, parskając. Kruszynka jednak nie mogła się powstrzymać. Podeszła bliżej i powąchała ciecz. Sierść na jej karku uniosła się, ale nie ze strachu – z ekscytacji.
— Ładnie pachnie — wyszeptała do Wiciokrzewa, który również pochylił się nad znaleziskiem.
— M-masz rację… pachnie jak dwunożni, a-ale… to coś dziwnie przyciągającego — mruknął kocur, nie przestając wdychać zapachu.
Kruszynka, kierowana ciekawością, zanurzyła łapę w barwnej cieczy. Z zachwytem zauważyła, że jej futerko stało się różowe.
— To dziwne — mruknęła. Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, polizała łapę. Natychmiast skrzywiła się i zaczęła pluć. — Lepiej tego nie próbować! — wykrztusiła z obrzydzeniem.
Medycy zostali jeszcze chwilę przy dziwnym znalezisku, wąchając je z mieszaniną zachwytu i ciekawości. Chrząszcz i Sajgon wymienili porozumiewawcze spojrzenia – nie rozumieli, jak ktoś może się zachwycać takim smrodem, ale postanowili nie przeszkadzać. W końcu Kruszynka mruknęła cicho:
— Wiciokrzewie… jakoś dziwnie mi…
Usiadła na trawie, uśmiechając się głupkowato. Jej głowa pulsowała bólem, świat wirował, a dźwięki wokół zaczęły się rozmywać. Kolory zdawały się tańczyć przed oczami – zbyt jaskrawe, zbyt intensywne.
<Wiciokrzewie?>
Wyleczeni: Drobinka i Miodunka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz