Jeszcze przed ucieczką
— Robi się już ciemno. Ty możesz zabrać do klanu tę rybę, którą wyłowiłaś, a ja zabiorę swoją, dobrze? Tak będzie sprawiedliwie — stwierdził, wzruszając ramionami. — Przynajmniej nikt w klanie nie będzie się mógł do mnie przyczepić, że wracam do obozu z pustymi łapami! — zachichotał, delikatnie trącając Krewetkową Łapę w bok. — To… do zobaczenia. Fajnie się rozmawiało, może jeszcze kiedyś się spotkamy. Co powiesz na to, aby zgadać się na następnym zgromadzeniu? — zaproponował.
— Jasne musimy się jeszcze raz spotkać, ponieważ naprawdę jesteś super! — miauknęła. — Masz rację, tak będzie najbardziej sprawiedliwie. To do zobaczenia! Oby udało nam się za niedługo zobaczyć! — pożegnała się z Królikiem i poszła szybko do swego klanu, bo powoli robiło się już zimno. Kremowy przez chwilę patrzył za odchodzącą uczennicą Klanu Nocy, aż jej futro nie zaczęło rozlewać się na tle zielonej trawy. Miał nadzieję, że wróci do obozu bezpiecznie i że po drodze nie spotka żadnego drapieżnika. Była młoda, więc trochę się o nią martwił.
Ich rozmowa przebiegła spokojnie, co było miłą odmianą po wszystkich stresujących zdarzeniach, które ostatnio przeżywał. Przez moment poczuł, że może po prostu… odetchnąć. Nie chciał jeszcze wracać do obozu. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a niebo przybierało barwy pomarańczy i różu. Powietrze było chłodne, pachniało wilgocią i solą z morza. Królik ruszył wzdłuż klifu, czując, jak wiatr rozwiewa mu futro. Z wysoka widział niekończące się połacie wody, a także fale uderzające o wysokie, piaszczyste ściany. Na chwilę zatrzymał się, wsłuchując się w szum wody. Czuł się dziwnie spokojny, jakby nagle z jego głowy wyparowały wszystkie negatywne myśli. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał wrócić. Musiał jeszcze przeprawić się przez rzekę, by dotrzeć do jaskini, gdzie spali jego pobratymcy. Martwił się, że ktoś może mieć mu za złe późny powrót, ale teraz nie chciał o tym myśleć. Chciał nacieszyć się chwilą ciszy, spokojem.
***
Teraźniejszość
Niesforna Łapa został wybrany na patrol. Właściwie to zdarzało się to dość często – pewnie dlatego, by pokazał, że jest dla Klifiaków przydatny, że nie jest tylko ciężarem. Jego dni były pełne zadań, a każda chwila poświęcona na to, by wykonać obowiązki. Gdy nie pomagał starszyźnie i medykom, plótł nowe posłania. A gdy nie robił tego, pilnował granic albo polował na zwierzynę. Cóż, przynajmniej już nie musiał kłócić się z Dynią ani myśleć o tym, jak rzadko rozmawia z córkami… Zamiast tego mógł cieszyć się tym, jak wszyscy wokół patrzą na niego jak na zdrajcę, potwora. Brzmiało wyśmienicie, prawda? Każdy był wobec niego chłodny, a jak nie chłodny, to szorstki. A jeśli nawet nie szorstki, to przynajmniej nieufny. Ale nikt nie znał prawdy. Nikt nie wiedział, dlaczego uciekł, co nim kierowało. Dlaczego więc wszyscy tak łatwo go osądzali? Judaszowcowa Gwiazda, gdy nadał mu karne imię, zrobił to z gniewem, ale czy naprawdę nikt nie chciał poznać drugiej strony tej historii? Wysłuchać go? Spróbować zrozumieć? Wiedział, że zawinił. Wiedział też, że powinien pokutować. Ale miał już dość bycia wiecznie bitym za ten sam błąd. Wystarczył mu jeden dzień w mieście, by zrozumieć, jak bardzo tęsknił za Klanem Klifu. I jeden dzień w Klanie Klifu, by pojąć, że to już nie ten sam klan, do którego wracał.
Miał tylko nadzieję, że w końcu uda mu się odzyskać swoje dawne imię… i odrobinę szacunku. Był zmęczony krzywymi spojrzeniami, półsłówkami rzucanymi za jego plecami. Koty nawet nie fatygowały się, by odpowiedzieć mu pełnym zdaniem, jakby nie był wart ich czasu ani odrobiny śliny.
Tego dnia patrolował teren razem z Gąsienicowym Ogryzkiem i Przepiórczą Wichurą. Na Klan Gwiazdy, dlaczego zawsze trafiał na co najmniej jedną z sióstr? Córki Pietruszkowej Błyskawicy miały w sobie coś, co potwornie go irytowało. Wiecznie chodziły takie dumne, nadęte, a na dwójkę kocurów patrzyły z wyższością. Nawet gdy wracał do obozu z miasta, spotkał patrol Kukułczego Wdzięku, która zresztą nigdy nie pałała do niego sympatią.
Cynamonowa kotka patrzyła na niego chłodno, jakby patrzyła na winnego, który ledwo zasługuje na zaufanie. Nie, żeby zależało mu na ich opinii… ale czasem naprawdę chciałby, żeby choć raz ktoś się uśmiechnął. Żeby ktoś potraktował go jak zwykłego kota, a nie jak głupka. A może to on był problemem. Może powinien w końcu się zamknąć, przestać rozmyślać i po prostu robić, co do niego należy. Ale odkąd tu wrócił, frustracja siedziała w nim, jak kleszcz na ogonie. Nie chciał okazywać jej przed innymi – bał się, że to tylko utwierdzi inne koty w przekonaniu, że jest niewart, niewdzięczny. A on był wdzięczny. Naprawdę był. Tylko nikt nie potrafił tego dostrzec.
Szli już od dłuższego czasu. Gąsienicowy Ogryzek prowadził ich energicznym krokiem, co jakiś czas próbując zagadać do dwójki towarzyszy, lecz na próżno. Niesforna Łapa szedł ze spuszczonym wzrokiem, a Przepiórcza Wichura trzymała głowę wysoko, z zaciśniętą szczęką i zmrużonymi oczami. Wyglądała, jakby maszerowała na wojnę, a nie odbywała zwyczajny patrol. Jesienny wiatr szarpał ich futra, nadając całej sytuacji jeszcze poważniejszego wydźwięku. W pewnym momencie biało-niebieski kocur zatrzymał się gwałtownie.
— Chyba czuję trop zwierzyny! — powiedział półszeptem, zerkając na pozostałych. — Wiem, że to patrol graniczny, ale zwierzyny nigdy za wiele, nie? — zaśmiał się lekko, jednak jego uśmiech szybko zgasł, gdy spojrzał na ponure miny towarzyszy. Mruknął coś pod nosem i zniknął w krzewach.
Niesforna Łapa westchnął ciężko, wbijając wzrok w ziemię. Czuł, jak napięcie między nim a kotką, staje się coraz bardziej nieznośne. Gdy uniósł głowę, jego spojrzenie spotkało się z surowym, chłodnym wzrokiem Przepiórczej Wichury. Jej mięśnie wyglądały na spięte, a ogon poruszał się nerwowo.
— Musisz wiedzieć, że naprawdę się staram! — wyrzucił z siebie nagle, trochę zbyt głośno i gwałtownie. Jego głos zabrzmiał niepewnie, a uszy odruchowo przywarły do głowy. Ogon cynamonowej przeciął powietrze z głośnym świstem. — I żałuję, że uciekłem… — dodał cicho, przestępując z łapy na łapę. — Ty i twoja siostra nie musicie traktować nas jak potworów.
Przepiórka zrobiła krok w jego stronę – jej spojrzenie ostre niczym pazury. Kremowy kocur cofnął się odruchowo, zmarszczył brwi i prychnął pod nosem. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tej chwili z pobliskiego krzewu wyłonił się Gąsienicowy Ogryzek. W pysku trzymał mysz, a gdy dostrzegł sytuację rozgrywającą się przed nim, speszył się i zamarł na uderzenie serca, po czym powoli się wycofał. Królik spojrzał na niego przelotnie, a następnie odwrócił wzrok z powrotem na Przepiórkę.
— Chodźmy dalej — burknął, przerywając ciszę. Odchrząknął i minął cynamonową kotkę, kierując się w stronę Gąsieniczka. — W niczym nam nie przeszkodziłeś. Właściwie dobrze, że już jesteś.
Biało-niebieski kocur skinął krótko głową, po czym trójka ruszyła w dalszą drogę. Tym razem szli w kompletnej ciszy – bardzo niezręcznej ciszy. Wydawało się, że każde słowo mogło ją tylko pogorszyć. Gąsieniczek niósł zdobycz w pysku, więc nawet on nie mógł rzucić żartem, by nieco rozluźnić atmosferę. Wokół nich szumiał wiatr, a promyki słońca przebijały się przez gałęzie, barwiąc futra ich wszystkich na złoty kolor. Jedyny dźwięk, który im towarzyszył, to stukot łap.
Koniec sesji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz