Wymowny błysk rozdrażnienia w oczach Wilczego Skowytu od razu uświadomił uczniowi, że powiedział coś nie tak.
— Ryjówka — rzucił, a następnie ruszyli dalej.
Kamienna Łapa, węsząc jeszcze chwilkę, uświadomił sobie, że pod smrodkiem Klanu Klifu faktycznie kryje się drobna woń, tej właśnie istotki. Skarcił siebie samego w myślach, czując się okropnie. To było takie proste! Skoro nie radził sobie z zapachami, na pewno nie zostanie świetnym wojownikiem. Nie będzie dobrze polował, gdyż nie będzie wyczuwał zwierzyny, ani nie poczuje śladu samotnika, który kto wie, być może kiedyś wkradnie się na terytorium Klanu Wilka. Z opuszczonym ogonem, smętnie szurającym po trawie, szedł dalej. Tym razem starał się jeszcze bardziej. Cały czas węszył, choć był już mocno zmęczony. Nie fizycznie, ale bardziej jego mózg już nie dawał rady odbierać tych ciągłych bodźców, jakimi były zapachy, które wdychał do nosa. Trudniej było mu je rozpoznawać.
Już chwilę później, Kamienna Łapa dostał kolejną szansę na wykazanie się i tym razem nie chciał jej zaprzepaścić. Łapy mu nieco drgały z podenerwowania, gdyż wiedział, że nie może się pomylić. Trening był dla niego najważniejszą rzeczą na świecie i strasznie źle znosił wszystkie swoje pomyłki podczas szkolenia.
— To lis. Był tu dawno temu, nie stanowi zagrożenia — oznajmił, podnosząc głowę i ogon wysoko, aby pokazać mentorowi, że jest całkowicie pewny siebie, a jego umiejętności są na wysokim poziomie. Oczywiście obydwie te rzeczy nie były prawdą. Uczeń bardzo się stresował i też nie był wybitnie zdolny, dobrze mu szło na treningach, ale czasem popełniał błędy. Nie zawsze mu wszystko od razu wychodziło tak jak innym. Niestety nie zdawał sobie sprawy, że to całkiem normalny proces nauki.
***
Kamienna Łapa, kładąc po sobie uszy, skierował się w stronę legowiska medyków. Ciężkie krople deszczu uderzały o jego futro, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Z lekkim grymasem na pysku, zziębnięty, przemoczony do suchej nitki kocurek wszedł od borsuczej nory i odetchnął z ulgą, otrzepując się. Miał bardzo zły humor. Nic nie układało się po jego myśli, nawet pogoda. Jednak największym problemem w tym momencie był brak czasu. Kocurek wcześnie rano wstawał, wcześniej budzony przez mentora, teraz już sam się budził. Od razu szedł na trening i wracał po Wysokim Słońcu. Miał chwilę przerwy, następnie był czas na patrol, pomoc starszym lub w żłobku, albo jeszcze chwilka nauki. Był wyczerpany i spędzał mało czasu ze swoją rodziną. Nie chciał tego. Wolałby utrzymywać więzi z rodzicami, rodzeństwem, nawiązywać nowe przyjaźnie… Było mu smutno, że jeszcze nie zdążył się z nikim zaprzyjaźnić, podczas gdy jego bracia byli tak lubiani. Cieszył się z ich szczęścia, nie chciał dla nich źle, ale musiał przyznać, że trochę im zazdrościł. Także chciałby mieć więcej znajomych. A zdarzały się dni, podczas których ledwo co zamienił parę słów z rodziną. I to tyle. Kamienna Łapa lepiej by to znosił, gdyby chociaż ta ciężka praca nad treningami przynosiła efekty. A tymczasem miał wrażenie, że stoi w miejscu. Niby regularnie uczył się czegoś nowego, ale zdawało mu się, że ciągle popełnia błędy. Zauważył, że ostatnio zaczął się ciągle porównywać do innych. Głównie do braci. Nie chciał zawieść rodziców. Nie chciał zawieść klanu. Ani samego siebie. Ciągle się stresował. Myślał tylko o swoich porażkach, a sukcesów w ogóle nie zauważał.
“Pewnie to dlatego, że nie ma żadnych sukcesów” – pomyślał gorzko Kamienna Łapa. “Muszę się bardziej przykładać”
Postanowił, że przed snem poprosi kogoś o pomoc, lub sam spróbuje poćwiczyć umiejętności takie jak pozycja łowiecka, czy rozpoznawanie zapachów.
Z zamyślenia wyrwało go przenikliwe brązowe spojrzenie wysokiej, smukłej kotki o szylkretowym, pręgowanym futrze i charakterystycznym urwanym lewym uchu. Czemu tyle jego współklanowiczów miało takie blizny? Na zgromadzeniu jakoś nie widział, aby uszy kotów z innych klanów były pourywane. Nie zastanawiał się jednak tym bardzo i przeszedł do rzeczy. Co prawda trochę onieśmielała go charakterystyczna aura, którą było wyraźnie czuć od medyczki, ale pokonał nieśmiałość.
— Dzień dobry, Cisowe Tchnienie — przywitał się grzecznie, następnie pochylił nisko głowę, okazując swój szacunek. — Wilczy Skowyt przysłał mnie po mech i żółć dla starszych.
Kotka bez słowa odwróciła się, chwilę grzebała między ziołami, następnie przyniosła Kamiennej Łapie wszystko, co było mu potrzebne, a także przypomniała o konieczności umycia łap po korzystaniu z mysiej żółci.
— Dziękuję, będę pamiętał. — Skinął głową jeszcze raz i zawahał się przez chwilę. Cisowe Tchnienie patrzyła na niego wyczekująco, a on przestąpił z łapy na łapę. Trochę niegrzecznie byłoby tak po prostu pójść, poza tym chciał zyskać uznanie wszelkich kotów o wysokiej randze. Może by jeszcze został na chwilę i spróbował nawiązać rozmowę? Nic złego się nie powinno stać. — Bardzo dużo tych ziół tutaj jest. Musi być pani bardzo mądra, skoro pani je wszystkie zna — mówiąc to, uśmiechnął się delikatnie i znowu przestąpił z łapy na łapę, paląc się ze wstydu w środku.
<Cisowe Tchnienie? Nie zjedz mnie pls>
[trening woj. 907 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz