Przeszłość
Gdy jeszcze cień starych desek i ciepło słomy otaczały delikatną sylwetkę Gałązki, świat wydawał się bezpieczny. Pachniał sianem, kurzem i ziołami, a przez szpary w dachu wpadały złote pasma słońca, które tańczyły po jej futerku. Wtedy była szczęśliwa. Drobna, może trochę nieporadna na własnych łapkach, drżąca czasem z chłodu albo głodu, ale szczęśliwa – bo obok byli rodzice, a w miseczce czekały zawsze smakowite kąski. Czuła teraz szorstki, ciepły język matki przesuwający się po czubku jej głowy. Niezapominajka – jej rodzicielka – była kotką dużą, silną, o mięśniach napiętych jak sprężyny, a mimo to emanowała spokojem i ciepłem. W jej morskich oczach tliła się łagodność, której nie przyćmił nawet czas. Nagle ciszę przeciął hałas. W szopie coś stuknęło, może jakaś deska się poluzowała. Matka natychmiast uniosła uszy, a jej ciało zesztywniało. Skierowała spojrzenie w stronę drabinki prowadzącej na poddasze. Po chwili jednak napięcie opadło. Widząc znajomy pysk, uniosła się z posłania i z mruczeniem otarła się o policzek przybysza. Gałązka również podniosła głowę i zaraz do nich dołączyła.
— Córeczko, nie widziałem cię tyle czasu — wymruczał Książę, a jego świeżo umyta sierść zafalowała lekko pod podmuchem wiatru, który wdzierał się przez szczeliny między deskami. — Wyglądasz promiennie niczym twoja matka!
— Dziękuję, tato. Ty też jak zwykle lśnisz — odparła cicho Gałązka, siadając ostrożnie na drewnianej podłodze. Swoje długie, chude łapy owinęła ogonem.
— Co u was słychać? — zapytał z entuzjazmem, lecz gdy dostrzegł zgaszone spojrzenie Niezapominajki, spoważniał.
— Nasza Wyprostowana chyba jest chora — zaczęła cicho kocica. — Dziś rano zabrał ją potwór, który strasznie krzyczał.
W jej głosie brzmiała troska pomieszana z niepewnością. Drapnęła się lekko po głowie, jakby chciała odgonić złe myśli. Nikt z nich nie wiedział, co mogło to oznaczać, ale wszyscy mieli nadzieję, że starsza kobieta wróci wkrótce do domu.
— W takim razie możecie jadać ze mną — zaproponował Książę z troską. — Moi opiekunowie na pewno wystawią wam miseczki.
— Poradzimy sobie. Myszy jest tu pełno, a wszystko pewnie wkrótce wróci do normy — wymruczała Niezapominajka, choć w jej oczach błysnęło coś, czego Gałązka nie potrafiła pojąć. Czy był to strach? Niepokój? A może matka wiedziała coś, czego nie chciała zdradzać córce?
— Dziękuję, tato. Ty też jak zwykle lśnisz — odparła cicho Gałązka, siadając ostrożnie na drewnianej podłodze. Swoje długie, chude łapy owinęła ogonem.
— Co u was słychać? — zapytał z entuzjazmem, lecz gdy dostrzegł zgaszone spojrzenie Niezapominajki, spoważniał.
— Nasza Wyprostowana chyba jest chora — zaczęła cicho kocica. — Dziś rano zabrał ją potwór, który strasznie krzyczał.
W jej głosie brzmiała troska pomieszana z niepewnością. Drapnęła się lekko po głowie, jakby chciała odgonić złe myśli. Nikt z nich nie wiedział, co mogło to oznaczać, ale wszyscy mieli nadzieję, że starsza kobieta wróci wkrótce do domu.
— W takim razie możecie jadać ze mną — zaproponował Książę z troską. — Moi opiekunowie na pewno wystawią wam miseczki.
— Poradzimy sobie. Myszy jest tu pełno, a wszystko pewnie wkrótce wróci do normy — wymruczała Niezapominajka, choć w jej oczach błysnęło coś, czego Gałązka nie potrafiła pojąć. Czy był to strach? Niepokój? A może matka wiedziała coś, czego nie chciała zdradzać córce?
***
Po rozmowie z rodzicami Gałązka szybko opuściła szopę, chcąc rozprostować łapy i przewietrzyć głowę. Słońce zaczynało już chować się za horyzontem, a ciepłe promienie odbijały się od liści w ogrodzie jej opiekunki, tworząc złote plamy światła na trawie. Kotka powoli przechadzała się między grządkami, gdzie pachniały aksamitki, lawenda i świeża mięta. Zatrzymała się na chwilę przy szklarni – w środku dojrzewały pomidory i ogórki. Lubiła to miejsce, a jednak nie potrafiła się nim dziś cieszyć. W głowie kłębiły się myśli. Czuła ukłucie irytacji, może nawet smutku. Rodzice wciąż traktowali ją jak bezbronne kocię – jakby wciąż była tą małą, nieporadną Gałązką, którą trzeba chronić przed całym światem. Gdyby tylko była silniejsza, większa, pewnie już dawno ruszyłaby w świat na własnych łapach. Ale była drobna, delikatna i mimo upływu czasu nie mogła się od tego uwolnić. Zaciskała więc zęby i udawała, że wszystko jest w porządku, ciesząc się każdą chwilą z rodziną, choć w głębi duszy tęskniła za czymś więcej. Łapy same poniosły ją na skraj działki. Wskoczyła zgrabnie – choć nie bez wysiłku – na filar przy bramie wjazdowej. Na moment zachwiała się, ale utrzymała równowagę i usiadła, obserwując okolicę. Za ogrodzeniem spały psy sąsiadów. Jeden z nich właśnie był na spacerze, odwrócił łeb i spojrzał prosto na nią. Gałązka zniżyła łeb, by przyjrzeć mu się uważniej. Był młody, z błyszczącym nosem i spojrzeniem pełnym głupkowatej ciekawości. Jedno pociągnięcie smyczy i szczeniak już ruszał naprzód, ciągnąc swojego opiekuna, jakby chciał zbadać każdy zakątek świata. Kotka zmrużyła oczy i dostrzegła po drugiej stronie ogrodu znajomą postać – pointkę, sąsiadkę z kokardką na głowie i różową obrożą na szyi. Krążyło wokół niej kilku Wyprostowanych, którzy czuwali, by nigdzie nie uciekła. Gałązka skrzywiła się, widząc błyszczący pasek na jej szyi. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak można chcieć coś takiego nosić. Mimo to jej wzrok powędrował w stronę własnej, lekko potarganej grzywki. Przez chwilę zastanawiała się, czy gdyby miała równie lśniące, zadbane futro i kolorową kokardkę, znalazłaby inny dom. A może ktoś inny też by ją pokochał? Ale zaraz potem w jej sercu odezwało się ciepło. Przecież uwielbiała ogród swojej wyprostowanej – zapachy, smak jedzenia, które dla niej przygotowywała, i delikatną dłoń, która głaskała ją po karku. A jednak… czasami marzyła, by znaleźć coś własnego. Swoje miejsce. Kogoś, kto byłby tylko dla niej. Odkąd Kokardka odeszła, Gałązka czuła się coraz bardziej samotna. Westchnęła cicho, gotowa zeskoczyć z filaru na posypaną kamykami ścieżkę, gdy nagle usłyszała warkot potwora. Uszy drgnęły. Serce przyspieszyło. Zobaczyła, jak potwór skręca pod bramę jej domu. Futro na grzbiecie momentalnie się nastroszyło. Zeskoczyła z murku i popędziła z powrotem do szopy, ile sił w łapach. Chciała ostrzec matkę. Chciała być bezpieczna. Zatrzymała się dopiero przy wejściu, kiedy zza pleców dobiegł ją zgrzyt otwieranych drzwi potwora. Odwróciła głowę. Z wnętrza wysiadła dwójka ludzi z psem oraz kilkoma małymi Wyprostowanymi – prawdopodobnie ich młodymi. Ich głosy mieszały się z wieczornym wiatrem. Gałązka wstrzymała oddech. Coś w niej mówiło, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz