Na długo przed zaginięciem Trójki, dzień po pasowaniu na ucznia
Z trudem otworzył oczy. Miał wrażenie, jakby spał przez całe wieki; mimo to, dobrze wiedział, że było zgoła inaczej. Z równie wielkim trudem podniósł się i przeciągnął, niemal czując skrzypienie swoich kręgów, które niesamowicie protestowały i były zdziwione tym nagłym wysiłkiem. A gdzie przewracanie się na drugi bok po spanku? Gdzie leniwe śledzenie wzrokiem wszystkich szaleńców, którzy tak szybko wstawali na łapy i poświęcali cenną energię na zabawy w przytulnym żłobku?
Drzemlik zdał sobie sprawę, dlaczego jego kręgi próbowały bawić się w takich rebeliantów. Uświadomił im markotnie, że został przeniesiony z miłego i wygodnego żłobka do jaskini dla uczniów, która w porównaniu do poprzedniego gniazdka wyglądała okropnie, a on sam nie jest już Drzemlikiem, a Drzemiącą Łapą. A dzisiaj… dzisiaj miał być wielki dzień, bo miał mieć dzisiaj swój pierwszy trening. Miał też poznać lepiej swoją mentorkę, Delikatną Bryzę, która nie zrobiła na nim najlepszego wrażenia. Wyglądała na lekko podirytowaną faktem, że dostała na ucznia akurat jego, a Drzemiąca Łapa pojęcia nie miał dlaczego. Tak czy inaczej, mieli się stawić tuż przed wodospadem z samego rana — po kleistości oczu kocur stwierdził, że rzeczywiście, musi być naprawdę wcześnie. Poza tym wczorajsza ceremonia nie trwała aż tak długo, więc powinien być całkiem wyspany. Dlaczego w takim razie czuł się absolutnie padnięty?
Jeszcze chwili kłócił się ze swoim zakurzonym kręgosłupem, po czym wstał i szurając łapami, wyszedł z legowiska uczniów. Na szczęście dla niego nie musiał iść długo; legowisko było całkiem blisko wyjścia z obozu (pewnie dlatego, że uczniowie często wychodzili, brrr), na jego nieszczęście jednak nie widział ani swojego rodzeństwa, ani ich mentorów. Widział jedynie siwą i małą kotkę, której pomarańczowe ślepia wwiercały się prosto w jego duszę, a szybko rosnąca dziura w tejże duszy jeszcze szybciej wypełniła się poczuciem winy.
Musiał zaspać! Ale jak? Przecież prosił Świergotka, Płomykówkę i Trójkę, żeby go obudzili, gdy sami będą wychodzili na trening. Co poszło nie tak? Czyżby chcieli mu zrobić kawał? Może zapomnieli, sami będąc podekscytowani pierwszym dniem treningu? Albo stwierdzili, że zostawią go samemu sobie, skoro niezbyt mu się chce zebrać?
Wszelkie rozmyślania zostały ucięte ostrym jak brzytwa głosem Delikatnej Bryzy:
— Spóźniłeś się — rzuciła, a jej ślepia bacznie wypatrywały skruchy w młodym kocurze.
— Tak, tak, wiem, przepraszam — odpowiedział i zaczął się tłumaczyć, jednocześnie czując, jak język zaczyna mu się plątać. — Moje rodzeństwo miało mnie obudzić z rana, ale…
— Litości, skończże z wymówkami. — Kotka emanowała rozczarowaniem, które pogłębiało dziurę na poczucie winy w Drzemiącej Łapie jeszcze bardziej. — Chodź, straciliśmy już wystarczająco dużo czasu.
Siwa kotka bez słowa więcej odwróciła się i lekkimi krokami zaczęła kierować się za wodospad, jakby wiedząc, że pogrążony w zażenowaniu kocur posłusznie podrepta za nią. Pierwszy dzień, pierwsza interakcja i prolog pierwszego treningu, a on na niego zaspał. Czy można coś bardziej spartolić? Teraz Delikatna Bryza będzie strasznie z niego niezadowolona, będzie mu robiła straszny wycisk… albo gorzej! Nie będzie go w ogóle szkoliła! Niczego się nie nauczy i będzie najbardziej Bezużytecznym Wojownikiem, jaki widział Klan Klifu! Co, jeśli będzie jakaś nagłe zgromadzenie, nagły atak, na który będzie musiał zareagować, a on będzie… spał? I prześpi wszystko? Wszystkie istotne wydarzenia, wszystkie ważne rozmowy, wszystko przegapi! Co, jeśli będzie wojna, jeśli wróg wedrze się do obozu i najpierw skieruje się do jaskini uczniów? Zobaczą go, śpiącego… Wystarczy jeden ruch pazurem, jedno kłapnięcie zębami na karku i… i…
— Ty, spaślak! Słyszysz, co mówię? — Głos Delikatnej wcale nie był taki delikatny, ale przynajmniej udało jej się wytrącić Drzemiącą Łapę z kołowrotka myśli.
— Ja… Em… Niezbyt… — Znów zaczął się jąkać, po czym potrząsnął energicznie głową, wyrzucając durne myśli z głowy. Na razie stoi tutaj, przed nim stoi podirytowana mentorka, a przed nimi… no dobra, może nie cały dzień, ale przynajmniej jego większość. Głupio byłoby spędzić go na zamartwianiu się. — Nie, przepraszam, odpłynąłem na chwilę. Czy mogłabyś powtórzyć, proszę?
Drzemiąca Łapa poczuł kolejną falę rozczarowania, bijącą jeszcze silniej od poprzedniej. Kotka potrząsnęła głową i westchnęła.
— Idziemy do Czarnych Gniazd. Drzewa i tunele odpadają, bo nie jesteś jakkolwiek w formie… — Pomarańczowe ślepia Delikatnej krytycznie obiegły wzrokiem gabaryty kocura — … poza tym, do tuneli poszedł Eter z Potrójną Łapą. Zabrałabym cię na plażę, ale tam zabieram moich uczniów w ramach odpoczynku i spokojnego otwierania małżów, a ty już wystarczająco odpoczywałeś. Spacer i trening łap dobrze Ci zrobią.
Delikatna Bryza naprawdę musiała mieć w zwyczaju obracanie się bez słowa i kontynuowanie podróży, bo zrobiła to po raz kolejny. Drzemiąca Łapa podbiegł do kotki i zrównał się z nią krokiem. Nawet nie myślał o rozpoczęciu jakiejkolwiek rozmowy z nią; wydawało się też, że kotce nijak nie przeszkadza chodzenie w ciszy. Drzemlik mógł dzięki temu przekierować swoją uwagę na zewnętrzne tereny, które tak naprawdę widział po raz pierwszy, a były one… po prostu piękne.
Ogromne klify, szumiący wodospad za nimi i rozbijające się fale wody pod nimi, wszystko to łączyło się w piękny krajobraz, który przez ten cały czas był dla niego niedostępny. Całość dopieszczało prażące słońce odbijające się od mokrych kamieni, które sprawiało, że wyglądały jak klejnoty i korale, które jego właścicielka tak lubiła nosić. To znaczy, jego niegdysiejsza Dwunożna, bo tak na ludzi mówiły wszystkie okoliczne koty.
Znów się złapał na tym, że wracał myślami do tego, jak było kiedyś. Wiedział też, że nie był jedyny — z rozmów ze Świergotkiem wynikało, że on też wspominał stare czasy, ale… Drzemlikowi wydawało się, że jego rodzeństwo nie rozmyśla o ich poprzednim domu tak często, jak on. Pulchny kocur nie zaaklimatyzował się tak, jak jego rodzeństwo — a powracający w snach stary dom tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Nie mógł powiedzieć, że nie był tu szczęśliwy, ale po prostu… tęsknił. Może było to głupie, może powinien oddać się klanowemu światu w dziczy, jak jego bracia i siostra, ale cały czas czuł, jakby ten nowy świat go odrzucał. A może sam go odpychał? Może po prostu nie próbował wystarczająco mocno, może powinien się postarać bardziej? Ale… czy nie starał się już? Cóż, rodzeństwo pewnie by go zapewniało, że to w porządku, że tak się czuje, że próbował wystarczająco, ale pytanie brzmiało — czy uwierzyłby w to? Zwłaszcza gdy kotka idąca obok bez cienia zawahania powiedziałaby, że nie robi nic, nie stara się, że mógłby się starać o wiele bardziej. I pewnie to jej by uwierzył. Bo czemu miałby jej nie wierzyć?
— Jesteśmy — ogłosiła jego mentorka.
Zatrzymali się, a Drzemlik miał chwilę na przeskanowanie wzrokiem terenu, który przed nim się roztaczał. Pierwszą myślą kocura było to, że “Ponure Gniazda” pasowałyby równie dobrze — jeśli nie bardziej — co czarne. Nie było już tak pięknie, jak przy klifie, przy jego nowym domku, nie — zmienił się krajobraz, zmieniła się kolorystyka, a przede wszystkim zmieniło się odczucie tego miejsca. Czuć było ogromną atmosferę, jakoby ciężar unoszący się w powietrzu, który górował nad nimi i groził zawaleniem się na ich biedne, małe ciała. Kocur nie wiedział, czemu się tak czuł, ale nie mógł odgonić od siebie wrażenia, że jest tak niesamowicie… kruchy. Że z perspektywy absolutu jest jedynie małą kruszynką, muszką, która pewnego razu wyląduje na ciemnoszarej ziemi, by nigdy już z niej nie odlecieć i by stać się jej częścią na wieki wieków.
— Nie jesteśmy w Czarnych Gniazdach. Zdecydowałam, że zabiorę cię najpierw na Pogorzelisko. Jest to cmentarz, gdzie od wielu księżyców chowani są wojownicy naszego klanu. — Delikatna Bryza cichym głosem przerwała jego egzystencjalne przemyślenia. — Każdy kamień i każdy pęk piór, który tu widzisz, to wspomnienia kotów, które niegdyś chodziły po tej ziemi. Zginęły z przyczyn z naturalnych, zginęły w wypadkach, zginęły w walkach i wojnach za nasz klan. — Kotka tęskniąco spojrzała w górę, po czym pochyliła łeb w pokorze. — A teraz są w Klanie Gwiazd. Obserwują nas i czuwają nad nami każdego dnia. Naszym świętym obowiązkiem jest dopilnowanie, aby ich poświęcenie i wieczna walka nie poszły na marne. Musimy też zapewnić przetrwanie i dobrobyt dla każdego kota, którego czasu nastąpi długo po tym, gdy nasz czas minie. Taka jest rola wojownika i pragnę, abyś to pojął. — Ostatnie słowa były kierowane bezpośrednio do Drzemlika.
— Ja… przepraszam. — Młody kocur posłusznie ukłonił się, praktycznie przylegając do ziemi. — Przepraszam, że się spóźniłem, przepraszam, że nie brałem tego na poważnie.
— Powstań, Drzemiąca Łapo. — Delikatna Bryza po raz pierwszy zwróciła się do niego delikatniej, a w jej głosie można było usłyszeć kiełkujące ślady troski. — To pewnie dla ciebie trudne i wiem, że ty i twoje rodzeństwo nie macie łatwo. Minie jeszcze długo, zanim w pełni staniecie się częścią klanu — mówiąc to, kotka delikatnie szturchnęła Drzemlika pyskiem, zachęcając go do podniesienia się. — Nikt nie będzie oczekiwać od was cudów, bo w końcu jesteście jedynie kociakami.
— Tak, ale… ciężko też samemu nie narzucać na siebie oczekiwań, zwłaszcza gdy ma się w głowie całokształt klanu, potencjalne walki z innymi klanami czy… wspomnienia przodków — mówiąc to, lekko obrócił się w stronę Pogorzeliska, od którego już odchodzili. Rozumiał teraz, skąd czuł taką melancholię i całe przygnębienie, które go tam otaczały.
— Dlatego katowanie się i myślenie o tym jest skazane na porażkę, o jego sensowności już nie wspominając. — Delikatna powoli wracała do swojego typowego, ostrego tonu. — I dlatego zdecydowałam, że jednak udamy się na plażę. Tam przynajmniej skorzystasz ze swoich gabarytów; przydadzą Ci się do otwierania krabów.
Drzemlikowi na te wieści od razu poprawił się humor, wyprostował się, uśmiechnął i zaczął iść jakoś żwawiej. Jednak zanim odpłynął w radości, zrobił krok w tył i ukłonił się mentorce.
— Dziękuję, Delikatna Bryzo.
— No już, już, skończ z tym podlizywaniem się, bo jeszcze pożałuję swojej decyzji. — Kotka przewróciła ślepiami z zażenowania. — Wystarczy mi, jak na przyszłe treningi będziesz przychodził na czas.
— Postaram się! — Kocur energicznie pokiwał głową, zapewniając Delikatną, że przykłada dużą wagę do tych słów. Mimo to widział u niej ponownie kręcące się ślepia… z lekkim uśmiechem na pysku. Może jego mentorka wcale nie była taka zła?
***
Całą resztę dnia — a okazało się, że jednak nie zostało go za dużo — spędzili na plaży, polując i ucząc się jak otwierać kraby. Drzemlikowi zaskakująco spodobała się ta aktywność — coś, co na samym początku brzmiało strasznie nudnie, przerodziło się w doskonałą zabawę w wyszukiwanie małych skorupiaków, a następnie korzystanie z jego łap i siły ciężkości, aby skruszyć ich pancerz i dostać się do smakowitych wnętrzności. Co prawda nie obyło się bez parokrotnego wpadania do wody, gdzie kocur bardzo szybko przekonał się o minusach mieszkania obok morza pełnego wściekłych fal, które sprawiały, że każdy większy i mniejszy kamień stawał się zdradziecko śliski — przynajmniej dla nieuważnych kotów. Niemniej jednak raz udało mu się spaść prosto na większego skorupiaka, oszałamiając go i tym samym pozwalając kocurowi na szybkie zabicie dorodnego kraba. Tego samego w sobie nie uważał za osiągnięcie — o wiele bardziej cenił zaskoczenie na pysku mentorki, gdy jej ten okaz pokazał i gdy dumnie ogłosił, że sam go upolował. Delikatna przystała też na jego pomysł, aby krab trafił na środek klanu, prosto do gniazda z pożywieniem.
Już po treningu, leżąc na posłaniu, Drzemlik nijak nie przejmował się tym, że mu twardo, że mu niewygodnie ani tym, że jest padnięty. Zamiast tego czuł… po prostu dumę. Dumę z upolowanego kraba, dumę ze szczerą radochę z treningu i dumę z samego siebie. Za to, że rzeczywiście cieszył się z bycia tutaj, że mimo wszystko nie jest sam, bo przecież ma ze sobą trójkę naprawdę niesamowitego rodzeństwa. Za to, że jak raz czuł, że jest większą częścią społeczności i że po raz pierwszy od dłuższego czasu nie chce jej odrzucać, a chce ją zaakceptować w pełni. I może, tylko może, pewnego dnia i on zostanie w pełni zaakceptowany przez klan? Może już został, a po prostu nie był tego świadom?
[1899 słów + otwieranie krabów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz