Dawno, dawno temu, kiedy Księżyc był jeszcze mały…
Wojownik zachichotał.
– A jakże! Wujków nigdy za wiele! – Odpowiedział z uśmiechem. – Mogę się z Tobą pobawić?
– A w co się pan umie bawić? ... Pan wujek..? – spytał lekko zmieszany.
– Możesz mówić do mnie wujku Barszczu – podpowiedział widząc, że kocurek ma problemy ze zwracaniem się do niego.
Rozejrzał się po kociarni. Niewiele tu było zabawek, chociaż Barszcz dostrzegł kulkę mchu bez właściciela. Leżała w kącie, sama i smutna, tak więc wstałby ją wziąć. Rzucił ją w stronę jasnego kocurka.
– Łap, Księżycu! – miauknął wesoło.
– Dobra – odparł twierdząco.
Gdy poleciała w jego stronę kulka mchu, ten zdołał jedynie unieść skonfundowany łapę, gdy zielony kłębek odbił mu się o czoło
– Uch, przepraszam – mruknął nieco zawstydzony, że nie potrafił jej złapać, chociaż wcale nie ze swojej winy. Zaraz spróbował też łapą wymacać kawałek mchu, żeby go poturlać w stronę kocura.
– Na Klan Gwiazd! Przepraszam, KOMPLETNIE ZAPOMNIAŁEM, ŻE JESTEŚ NIEWIDOMY! – miauknął przejęty starszy, podbiegając do kocurka. Sprawdził, czy ta kulka mchu nic mu nie zrobiła.
– Wszystko w porządku? Nic się nie stało! To moja wina – oznajmił. Przysunął kocurkowi kulkę mchu pod łapki. – Możemy ją pokulać do siebie nawzajem, okej?
– Ow. Po...co? – Otrzepał się, nie zmiatając z czoła żadnych resztek ani nic. – Nie, nic się nie stało. – Zaraz spróbował starszego kocura uspokoić. – To tylko mech... – dodał nieśmiało, wciąż zawstydzony. – I takie popychanie go ku sobie będzie ok, myślę…
Barszcz posłał młodemu łagodny uśmiech, ale on i tak nie będzie mógł go zobaczyć.
– Uśmiecham się teraz do Ciebie – oznajmił wojownik.
Odszedł krok w tył i przyjął pozycję do zabawy, by przyjąć kulkę mchu od jasnego.
– Dalej, śmiało, popchnij kulkę do mnie!
Księżyc popchnął, uśmiechając się pod nosem, żeby ów uśmiech oddać. Barszcz złapał mech łapką. Poleciał ciut zbyt w bok, więc doskoczył do zabawki.
– Świetnie! – pochwalił kocurka. – Łap!
I popchnął kulkę z powrotem.
Kocur na słowo "łap" wzdrygnął się nieco i spodziewając się kolejnego rzutu mchem w czoło, wyciągnął łapki w górę, próbując zrobić zamach chroniący jego czoło.
Barszcz zachichotał, widząc starania kociaka.
– Tym razem pamiętam i kulka toczy się po ziemi – zaśmiał się. – Możesz położyć łapki na spokojnie.
– Ach... – Znów nieco zawstydzony położył łapy na ziemi, wymacując kulkę, która wcale nie była szczególnie daleko, by popchnąć ją znów w stronę Barszcza.
Bawili się tak dłuższą chwilę, kiedy to Barszcz zauważył, że futerko kociaka jest brudne po wcześniejszym upadku.
– Hej, pomóc Ci wyczyścić futerko? Bo zostało troszkę trawy i mchu z wcześniej – zaproponował łagodnie, wchodząc w rolę opiekuńczego wujaszka.
– Nie, nie tszeba – Pokręcił głową – Dam sobie radę.
~*~
Minęło trochę czasu, nim Barszczowa Łodyga odwiedził ponownie żłobek. Tym razem jednak niósł prezenty. Coś ciekawego dla swojego niewidomego kolegi. Ogon wiewiórki oraz fajny (na Barszczowe oko) kawałek kłody. Zajrzał do środka, szukając wzrokiem Księżyca.
Kocię bawiło się w tym czasie resztką barwników, które pozostały, robiąc gęstą papkę ze wszystkiego, co się dało, maczając w tym łapy i robiąc ślady. Barszcz dojrzał kocurka, który ubrudził sobie piękne jasne łapki. Westchnął cicho, pokręcił głową z uśmiechem i podszedł do niego. Jaki słodki widok, kociak, który cieszy się życiem. Taki beztroski.
– Dzień dobry! – miauknął. – Mam dla Ciebie kilka zabawek, które pomyślałem, że będą fajne.
<Księżycu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz