BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 listopada 2023

Zakończenie eventu halloweenowego!

Czas na rozwiązanie eventu halloweenowego!
Zaczniemy sobie od piskusa~ 

Uroczyście ogłaszam, że zarówno Amare jak i Empti za udział w Psikusie otrzymują:

- kolorowe imię postaci
- customowy fullbody art (możliwe akcesoria, tło!! co tylko się wymarzy) z możliwością ustawienia tego arta na grafikę postaci!
(w celu odebrania nagrody proszę zgłosić się do wierzba9005 na discordzie!)
- 50% treningu do wykorzystania do następnego eventu halloweenowego (rok)

Gratulacje!
Eventowe opowiadania możecie przeczytać na końcu tego posta! Dziękujemy za udział w psikusie!

 

 A teraz czas na....

wyniki słodkiej części naszego eventu!

Dla Vezu:

 

Dla Ili:

Dla Sups:


Dla Księżycowego_Blasku:


Dla Hachi:



Dla Gummi:


Dla Rach:


Dla Cheetah:


 Dla komampieski123:


Dla Belissy:


Dla Szaku:


Dla Pianki:


Dla Skelet:

Dla diament123:


Dla Wierzby:


OPOWIADANIA EVENTOWE:

Od Stokrotkowej Łapy (by Empti)

Jej futro, zrobione z gwiazd, lśniło na tle ciemności. Biegała zadowolona po gwiaździstym podłożu, nie zawracając sobie głowy żądnymi głupotami. Była szczęśliwa, a cały strach ją opuścił. Stokrotkowa Łapa czuła się wspaniale. Mimo tego, że nie żyła już ze śmiertelnikami na ziemi, była zadowolona. Nic już nie miało dla niej znaczenia, no, chyba że zabawa z bratem i polowanie z innymi nieżywymi. To było cudowne. Jednak czegoś jej brakowało. Czuła to za każdym razem, gdy tylko rozmawiała z bratem, ciocią, czy kimkolwiek z rodziny. Brakowało jej takiej ważnej części, rodziny. Tak tęskniła, za historiami Różanej Przełęczy, zabawami z Powiewem, czy wygłupami z rodzeństwem. Chciała znowu zobaczyć Klan Burzy, swoją mamę i przyjaciół. Ale nie mogła przecież tak po prostu zejść na ziemię i zobaczyć jak jest u bliskich. Chwila... Nie mogła? Nikt jeszcze jej nie powiedział, że nie może. Więc, póki może, chciała to wykorzystać. Pewnego wieczoru, Stokrotkowa Łapa zechciała zejść z powrotem do świata śmiertelników. Upewniła się, że nikogo z martwych nie ma w pobliżu i poszła do przepustu. Miejsca, w którym świat martwych graniczył ze światem żywych. Kanion, przejście do żywych. Stokrotka pochyliła się i spojrzała w czarną otchłań. Nie było widać dna. Przeszedł ją lekki dreszcz, co znaczyło, że jej postać ducha jakby znikała. Przełknęła ślinę. Jeśli chciała ich zobaczyć, musiała skoczyć. Postawiła łapę w powietrzu nad kanionem i skoczyła. Oddalające się światło gwiazd, było jedynym światłem w ciemnościach. W końcu zniknęło. Stokrotka nic nie widziała. Obezwładnił ją strach.
- Rozmyślałam się, chcę wrócić! - krzyknęła, ale nikt już jej nie słyszał. Nagle usłyszała huk, a jej ciało bezwładnie uderzyło o ziemię.

***


Otworzyła oczy. Była na wrzosowiskach. Wysoka trawa otaczała ją z każdej strony. Podniosła się i zakręciło jej się w głowie. Tak dawno nie czuła się żywa. Postawiła jeden krok i od razu wylądowała na ziemi. Czyżby zapomniała jak się chodzi? Wstała znowu i powoli przemieszczała się do przodu. Gdy jej łapy przyzwyczaiły się do ponownego chodzenia, mogła wyruszyć do obozu Klanu Burzy. Jak dobrze było znowu poczuć ten wiatr w futrze, ten spokój wrzosowiska. W końcu dotarła do obozu Klanu Burzy. Rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. W obozie kręciło się parę kotów, reszta kończyła jeszcze treningi, postanowiła więc wejść. Zakradła się do wejścia i szybko znalazła się w obozie. Schowała się i zaczęła myśleć co najpierw. Postanowiła, że jej pierwszy celem, będzie odnalezienie mamy i taty, bo to jednak za nimi najbardziej tęskniła. Wychyliła się z ukrycia i zaczęła obserwować innych.
- Dawno mnie tu nie było — powiedziała cicho. Nagle do jej głowy zaczęły wracać wspomnienia z życia. Widziała różne obrazy i różne koty. W pewnym momencie zauważyła siebie i Szepta, podczas walki na śnieg, po chwili jednak zauważyła Różaną Przełęcz, opowiadającą im kolejne historie. W końcu obrazy zniknęły, a ona wiedziała już gdzie iść. Weszła cicho do legowiska wojowników. Nie było tam dużo kotów, więc szybko odnalazła Powiewa. Leżał na swoim legowisku z zamkniętymi oczami. Stokrotka zakradła się do niego. Po krótkiej chwili zorientowała się, że kocur śpi, zaczęła więc go budzić. Chodziła wokół niego, coś mówiła i co chwilę uderzała łapą, ale to nic nie dawało. Spał jak zabity. W pewnym momencie do legowiska weszły jakieś koty. Powiew się obudził, a Stokrotka zaczęła uciekać. Koty jednak odcięły jej drogę. Przerażona zwinęła się w kulkę. Nie mogli jej przecież zobaczyć! Koty jednak nie zwróciły na nią uwagi. Zdziwiła się i powoli wstała. To było dziwne. Zakłopotana spojrzała na swoje łapy. Mogła przez nie zobaczyć ziemię. Jej futro cały czas było zrobione z gwiazd, nic dziwnego, że nikt jej nie widział. Była cały czas martwa. Dlaczego więc musiała chodzić? To wydawało jej się bez sensu. Szybko jednak porzuciła tę myśl i zajęła się Powiewem. Było jej przykro, że tata nie mógł jej zobaczyć, ani usłyszeć, ale przynajmniej mogła spędzić z nim trochę czasu. Kocur wyszedł z legowiska, więc jego córka za nim. Liliowy wojownik spotkał się z przywódczynią klanu. Usiedli przy stosie zwierzyny i chwilę razem rozmawiali. Stokrotka na widok mamy bardzo się ucieszyła. Pobiegła do niej się przytulić, ale wtedy po prostu przeleciała przez nią. Jak duch. Usiadła więc obok, próbując nie myśleć o tym smutku i rozczarowaniu. Myślała, że jak wróci na Ziemię, będzie mogła normalnie porozmawiać z rodzicami, normalnie się do nich przytulić, albo chociaż będzie ją słychać. A tu nic. Słuchała więc rozmowy rodziców, aż w końcu zauważyła Rumianka, Srebrnego i Szepta. Podeszła do nich.
- Jesteście już wojownikami — powiedziała i otarła się o jednego z braci, ale oczywiście, oni nic nie poczuli.
- Jak dobrze, że są już zioła — powiedziała Rumianek — Jak ich nie było, nie można było leczyć kotów.
Stokrotka lekko się zdziwiła, wypowiedzą siostry. Przecież szkoliła się na wojowniczkę.
- Nie wiem, co ty widzisz w tych ziołach — odparł Szept.
- Jesteś medyczką? - zapytała, zapominając na chwilę o tym, że nie żyje. Nikt jej nie odpowiedział. Miała już tego dość.
- To jest niesprawiedliwe! — krzyknęła w końcu — Co takiego zrobiłam? - zapytała i wtedy zobaczyła rude futro. Lew przechodziła przez obóz i jak zwykle szła do swojego rodzeństwa.
- To twoja wina — powiedziała Stokrotka i poszła w jej stronę — Bawiłaś się mną, zmuszałaś do tego wszystkiego, a ja byłam na tyle głupia, by ci uwierzyć. I tyle mi z tego wyszło! - syknęła i zaatakowała Lew, ale tej nic się nie stało. Ruda dalej siedziała na swoim miejscu i rozmawiała z Iskierką i Piaskiem. Oczy liliowej zaszły mgłą.
- No tak... — powiedziała i lekko się uśmiechnęła — Ale kiedyś się jeszcze spotkamy... Obiecuję ci to.

 

 

 

Od Kamień (by Amare)

Rozciągająca się wszechobecnie plątanina ogromnych drzew, grubych pni i pnączy, których korony przysłaniały połać sklepienia. Blask gwiazd nie mógł tutaj dotrzeć. Obecna była jedynie przenikliwa i niebezpieczna ciemność, skupiona wzdłuż nieskończonych grani Bezgwiezdnej Ziemi. Za nią znajdowało się drzewo wypełnione wieloma dziuplami. W jednej z nich przyszło jej żyć.
Sucha, żółtawa trawa szczypała ją w poduszki łap, a powietrze było tak gęste, jakby nie mogło znaleźć ujścia z tej mistycznej, przerażającej krainy wypełnionej wszelkim złem i niegodziwością świata. Przyzwyczaiła się do tego życia - do życia w osamotnieniu, pustce i uwięzi, z dala od kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc. Czas zdawał się tutaj zawisnąć w powietrzu, a księżyce ciągnęły się w nieskończoność. Już tak dawno temu opuściła ten świat, a wciąż nie mogła liczyć się z wiecznością.
Wciąż pamiętała przerażające brzmienie głosu Jastrzębiej Gwiazdy, gdy przeżyła własne ostatnie tchnienie i jej dusza powędrowała prosto na potępienie. Jego oczy, błyszczące w ciemności, w których odbijało się głuche zadowolenie. Obiecała sobie, że znajdzie Zająca, bez względu na wszystko. Znajdzie go i spróbują poznać siebie od nowa, przeżyć i odkupić własne winy. Ta nadzieja z każdym dniem blakła coraz bardziej, a ona coraz bardziej przekonywała się, że przetrwanie mogło zapewnić jej tylko towarzystwo dawnego lidera Klanu Wilka. Niechciany sojusznik - tak zwykła nazywać go w myślach i było to najbardziej zgodne stwierdzenie, jakie zdolna była wykreować.
W takich momentach, w nielicznych momentach, gdy mogła na chwilę odpocząć od złego ducha i jego zręcznych manipulacji, wyobrażała sobie zupełnie inne życie. Życie, które mogłaby przeżyć, gdyby wszystko poszło dobrze. Nie pozwoliłaby Zającowi na śmierć z łap Piaskowej Gwiazdy, ani na jego zaskakujący powrót do życia. Zamiast tego zaplanowaliby zamach, pozbawili Piaskowej Gwiazdy życia wspólnymi siłami. Zajęcza Gwiazda zostałby liderem, a ona zastępczynią. Nie zawiodłaby go. Nie pozwoliłaby na to, by rządziły nią nieprzepracowane traumy i żądza zemsty. Trzymałaby Glinkę i Wilczą z dala od całego zamieszania, zabójstw, rebelii i konszachtów z Mroczną Puszczą. Żyliby szczęśliwi. Glina z Zającem, a ona z Wilczą. Mogłaby znaleźć śliczny dziki kwiat wiśni, najpiękniejszy ze wszystkich, które istnieją. Zapolowałaby na najbardziej dorodne króliki, a wieczorem, zaprosiłaby Wilczą Zamieć na drobną niespodziankę. Siedziałyby na polanie, oświetlone przez tysiąc gwiazd i cieszyły się tym, ile zdołały przeżyć i jak silne były. Szeptałaby jej do ucha, że nie ma drugiego tak wspaniałego, odważnego i wrażliwego kota, jak ona.
Każdego dnia zwracałaby się do swoich zmarłych przyjaciół, mentora i rodziny. Patrzyłaby w nocne niebo, czuwałaby, wierząc w ich obecność. Wierząc w to, że mama, tata i ciocia byliby tak bardzo dumni, że dała radę. Zwęglone Futro powiedziałby jej, że zawsze wierzył w to, jak silna była psychicznie. Tata pochwaliłby ją za odwagę. A mama zaczęłaby wrzeszczeć na nią ze łzami w oczach, żeby już nigdy więcej nie ryzykowała tak życiem.
W tej pięknej rzeczywistości, nigdy nie objęłaby przywództwa. Żyłaby z Wilczą do samej starości, ciesząc się spokojnym życiem w starszyźnie i spełnioną miłością, ciesząc się rządami najlepszego przyjaciela, ciesząc się z tego, że udało jej się to przetrwać. W tej pięknej rzeczywistości poszłaby do Klanu Gwiazdy. Na widok bliskich nie byłaby w stanie uspokoić szybko bijącego serca. Jej wojownicza część, która zawsze była w niej obecna, pragnęła umrzeć w walce - i była niezwykle szczęśliwa z faktu, że dane jej było umrzeć nie ze starości, bezradnie w legowisku, lecz w uścisku śmierci z Piaskową Gwiazdą. Rodziło się tylko jedno pytanie - czy to było tego warte?
Ale to była rzeczywistość, która nie miała prawa zaistnieć. Wtedy wracała myślami do faktycznego stanu rzeczy - do bólu, tęsknoty, ograniczeń, do wysuszonej jałowej ziemi i wielkiej samotności. Usłyszała kroki, prawie tak ciche, że niemal niesłyszalne. I wiedziała, kto idzie. Od długiego czasu kontaktowała się tylko z Jastrzębiem. Czasami widziała innych mieszkańców drzewa, ale nigdy z nimi nie rozmawiała.
— Widzę, że nad czymś myślisz.
— Tak. Myślę — odpowiedziała, niezdolna do tego, by spojrzeć mu w oczy. Tak często zastanawiała się nad tym, żeby po prostu uciec i pozwolić, by znacznie silniejsza dusza się jej pozbyła. Ale czy tyle wycierpiała, tyle przeszła, tyle wylała łez, żeby teraz tak po prostu się poddać? Głupia jej część wciąż miała jąkąś nadzieję. Nadzieję na to, że gdy w jakiś sposób znajdzie Zająca, znajdą odkupienie. Że będzie lepiej. Że uda się to wszystko naprawić. — Nad tym, jak szczęśliwa mogłabym być, gdybyś nie wtrącił się w moje życie.
— Przecież gdy nie miałaś w kim szukać nadziei, byłem jedynym, który cię wysłuchał i ci pomógł, Kamień. Zawsze przy tobie byłem.
Mogła dalej toczyć z nim dyskusję, ale wiedziała, jak to się skończy. Zawsze było tak samo, niezmiennie. Stosował taką narrację, że czasem sama gubiła się we własnych myślach i zaczynała mu wierzyć. Nie powinna.
Nie powinna, ale chciała wierzyć, że był jej przyjacielem i zawsze chciał dla niej dobrze. To byłoby w końcu tak uspokajające, że nie została całkiem sama. Niestety, to była zdecydowanie bardziej skomplikowana sprawa. Wiedziała, że nie był godzien jej zaufania, że tylko czekał, aż przez odosobnienie zacznie szukać w nim oparcia. Z braku kogoś lepszego.
— To jakoś nie sprawia, że zaczynam cię bardziej lubić.
Zaśmiał się, a ją przeszedł krótki dreszcz. Powinna się do tego przyzwyczaić, w końcu tyle czasu spędziła u jego boku. Ale jego głos, a tym bardziej śmiech, wciąż wygrzebywał z jej głowy najgorsze wspomnienia. Bo to nie jego czyny i moralność przerażały ją najbardziej, a to, jak skutecznie manipulował, jak niebezpieczny był i jak bardzo musiała się pilnować, żeby nie zacząć ślepo wierzyć w jego słowa. Bo miał rację. Nie była w stanie odeprzeć jego argumentów o tym, że chronił ją przez całe życie. Robił to. I wtedy, gdy żyła, i teraz, w zaświatach.
Czuła się nieco jak kulka mchu przerzucana z łap do łap. Była tak bardzo nierozerwalnie związana z duchami i Mroczną Puszczą, że sam kontakt z Piaskową Gwiazdą i Jastrzębią Gwiazdą ją tutaj zaciągnął. Oboje zrobili wszystko i włożyli wszelkie swoje siły w to, by zniszczyć jej życie, rozsypać je na kawałki i zmusić, by resztę swojego marnego istnienia spędziła w odmętach Bezgwiezdnej Ziemi.
— Nie musisz mi ufać, Kamień. Ale czy nie chcesz sprawiedliwości? Dla siebie i swoich bliskich? Pomyśl, w Klanie Gwiazdy wypoczywają koty, które zabiły niejednokrotnie. Mimo to cieszą się dobrobytem i nie odpowiedziały za swoje zbrodnie. Nie chcesz sprawić, żeby sprawiedliwości stało się zadość?
Na moment odwróciła się w jego stronę, a potem znów skierowała spojrzenie ku rozpościerającym się przed nią fałdom suchej martwej ziemi. Tak. Chciała sprawiedliwości. Chciała sprawiedliwości, której siły wyższe nigdy nie wymierzyły. Skoro ona musiała tutaj gnić, w krainie ukaranych i potępionych dusz, dlaczego ktoś, kto robił rzeczy gorsze od niej wyleguje się wygodnie w Klanie Gwiazdy? Dobrze jednak wiedziała, że Jastrzębia Gwiazda nie słynął z dobroci.
— Ciężko mi uwierzyć, że chodzi ci tylko o sprawiedliwość.
— Ależ oczywiście, że tak, Kamień. Rozmawialiśmy już na ten temat.
To prawda, rozmawiali, zresztą niejednokrotnie. W dalszym ciągu wątpiła w to, że w Jastrzębiej Gwieździe nagle zbudziła się iskierka altruizmu. To nie było do niego ani trochę podobne.
Zbliżył się do niej. Zesztywniała, a to, że kocur stał tak blisko, rozpoznała po jego chłodnym oddechu, który na sobie czuła. Starała się nie patrzeć mu w oczy, jakby ją to nie obchodziło; nie zwróciła się w jego stronę, wciąż wpatrywała się w ogrom lasu rozciągającego się przed nimi.
— Nie jestem egoistką. Nie pomogę ci zniszczyć łuny po to, by duchy z Mrocznej Puszczy mogły przedostać się na drugą stronę. To rozpęta chaos.
— A więc wolisz biernie patrzeć na niesprawiedliwości? Po prostu zaakceptować to, co się dzieje? To niepodobne do ciebie, Kamień. Gdy ostatnim razem rozmawialiśmy na ten temat, mówiłaś co innego.
— Byłam głupia i świeżo po utracie życia — warknęła zaraz, zwracając się gwałtownie w jego stronę. Dostrzegła błysk w jego oczach, jakby się tego spodziewał, a może nawet był zadowolony, że jej powłoka się rozsypała i teraz stała już przed nim, ukazując wszystkie swoje emocje. Rzuciła w niego zagniewane, odważne spojrzenie. Niech wie, że się go nie bała. — Z dnia na dzień stałam się osamotniona, a jedynym kotem, z którym rozmawiałam, byłeś ty. Byłam zdesperowana, by spotkać się z rodziną i zrobić wszystko, żeby móc się z nimi znów zjednać. Nawet i zniszczyć granicę. Ale na odkupienie był czas za życia. Nie jestem i nikt z nas nie jest na tyle silny, by walczyć z siłami wyższymi. To koniec, Jastrząb, jestem tutaj, bo sobie na to zapracowałam. Nie ma drugich szans. Już dość się o tym przekonałam za życia.
— Od kiedy wiara we własne możliwości nie jest twoją mocną stroną? — zauważył bury kocur, przyglądając się jej dokładnie. — Masz dużą wartość dla Mrocznej Puszczy. Bądź przy moim boku, a w przyszłości będziesz mogła ponownie spotkać się ze zmarłymi przyjaciółmi w Klanie Gwiazdy.
Wiele słów przychodziło jej na myśl, wiele chciała powiedzieć, ale milczała. Patrzyła się na kocura przez dłuższy moment, a potem westchnęła głęboko i strzepnęła sfrustrowana ogonem. Widziała, że na jego pysku rozbłysł nieznaczny uśmiech.
— To zbyt ważna decyzja, żebym mogła pochopnie dokonać wyboru.
— Nie oczekuję tego od ciebie. Dam ci tyle czasu na odpowiedź, ile potrzebujesz.
Był wyrozumiały.
Nienawidziła tego.
Odwróciła się, gotowa by odejść, ale dla Jastrzębia nie był to bynajmniej koniec rozmowy.
— Przygotowałem dla ciebie prezent.
Prychnęła, a zaraz spojrzała się na kocura przez bark i odrzekła cierpko:
— Nie przekupisz mnie prezentem.
— Nie chcę cię przekupić, Kamień, tylko uszczęśliwić. Nie na tym polega przyjaźń?
— Nie przyjaźnimy się.
Klanie Gwiazdy, jakie ten kot może mieć pojęcie o przyjaźni?
— Przykro mi, że tak mówisz — westchnął kocur teatralnie za jej plecami. — A więc nie chcesz zemścić się na Rozżarzonym Płomieniu? Mam pozwolić, by dołączył do Trzcinowej Sadzawki?
Znieruchomiała, zaciskając mocno zęby. Zielone oczy błysnęły w mroku, zanim na jej pysku pojawiła się nieukrywalna desperacja. Pobrzmiewała również w jej głosie.
— Chcę! — wyparowała niemal od razu, a na jej twarzy rozbłysł grymas, gdy tylko dostrzegła uśmiech Jastrzębiej Gwiazdy. — Ale nie robię tego ze względu na ciebie. I nie ze względu na twoje gierki. To sprawiedliwość, którą powinnam mu wymierzyć. Należy mi się.
— Och, oczywiście. Nie zaprzeczam.
Nienawidziła, gdy odpowiadał jej w ten sposób, jakby wyczuwał swoją przewagę. Jakby czerpał satysfakcję z tego, że robiła to, czego oczekiwał i czego chciał, nawet, jeśli nie dla niego i nie z jego powodu. Ale dostała w swoje łapy taką szansę. Szansę na to, by pokazać Żarowi, co czuła, by sprawiedliwości stało się zadość, by dokonać odwetu, pomsty, którą doceniliby wszyscy jej skrzywdzeni bliscy. Jak tylko myślała o rudzielcu, złość przyćmiewała jej zdrowy rozsądek, żyły pulsowały gwałtownie, a pazury same wysuwały się spod łap - za każdym razem była na niego wściekła tak samo, za każdym razem tak bardzo pragnęła jego cierpienia, cierpienia za tym, co dawno utracone. Chciała odebrać mu wszystko i wszystkich, tak jak on jej odebrał. Chciała pozwolić, by błagał ją o litość.
Milczała, a bury najwidoczniej uznał to za pewne przyzwolenie do tego, by mówić dalej. By wciąż mieszać jej w głowie.
— Rozżarzony Płomień... Wiedziałaś, że uniżył się przed nierudym z własnej woli?
Zastygła w bezruchu.
— Przed kim?
— Przed Mroczną Gwiazdą.
Wysunęła pazury i splunęła wprost na suchą, ostrą trawę. Czego się spodziewała po tym lisim łajnie? Oczywiście, że za marne kości sprzedałby cały klan. Nic go nie obchodziło, co z nimi będzie.
— Wiedziałam! Parszywy zdrajca. Wystarczy skinięcie pazura, by nas wszystkich wydał! Trzeba było go zabić za życia. Nie zasługiwał na drugą szansę.
— Zrobił to ze względu na swojego syna. Mówiłem ci, że więzy krwi osłabiają, Kamień.
Prychnęła. Wcale nie był lepszy. Nie trzeba miłości ani relacji, żeby zdradzić klan. Nie chciała jednak zaprzeczać. Niech tkwi w przekonaniu, że częściowo się z nim zgadzała.
— Wiem. Jestem tego świadoma. To właśnie dlatego Klan Burzy niemal przestał istnieć. Tygrysia Gwiazda stawiała dobro swoich dzieci nad dobro klanu.
Jastrzębia Gwiazda zbliżył się do niej, a ona z niepocieszeniem odkryła, że jego wąsy muskały ją w pysk.
— Co zamierzasz mu zrobić?
— To, co on zrobił mi.
Nie podobało jej się, gdzie zmierzała ta rozmowa. Myśl o tym, jak wiele złego wyrządził Rozżarzony Płomień zawsze budziła w niej tony wściekłości i frustracji, a mimo to po części sumienie nie pozwalało jej, by dokonać odwetu. Wiedziała, że nie robi nic złego. Żar nie był niewinny. Był dziecinny, lekkomyślny i niesamodzielny, ale nie niewinny. Wiedział, co robi, gdy niszczył godność tych, którzy na nią zasługiwali. Wiedział, co robi, gdy znęcał się nad nią i nad innymi nierudymi. Ale czy postąpiłaby lepiej, krzywdząc go?
Skarciła siebie w myślach. Nie powinna się nad tym nawet zastanawiać. Powinna dać upust swojej furii i zrobić to, co on zrobił jej. Nie więcej, nie mniej. To nic złego, po prostu sprawiedliwość, która nigdy go nie spotkała. Miała dobry cel. Żar był idiotycznym rudym kretynem, od początku życia wychowywanym w najlepszych warunkach. Nigdy nie poznał gorzkości życia. A ona? Ona musiała dojrzeć szybciej. Była tylko dzieckiem. Była pieprzonym dzieckiem, gdy odebrano jej wszystko i wszystkich. Gdy zniszczono jej marzenia i na ich fundamentach zbudowano traumy.
Odwróciła się więc gwałtownie, zanim usłyszała odpowiedź burego. Potrzebowała czasu na rozładowanie złości, głęboko w niej zakorzenionej, a przede wszystkim odpoczynku od dawnego przywódcy Klanu Wilka, który nie pozwalał jej odetchnąć nawet na moment. Położyła się na posłaniu, układając podbródek na łapach. Chciała żyć w kłamstwie, że to wszystko tak naprawdę się nie dzieje. Że to po prostu zły sen, z którego się obudzi. Niestety, uczucie przebywania w Mrocznej Puszczy na wieki nigdy nie było bardziej prawdziwe. Mogła tylko skorzystać z tego, że w jej łapach leżał los Rozżarzonego Płomienia. Że mogła zrobić tak, by poczuł to, co ona czuła. Patrzeć na jego łzy.

* * *


Nie wiedziała, ile tak leżała. Już dawno straciła poczucie czasu, a z każdą chwilą spędzoną w Mrocznej Puszczy odczuwała jeszcze większą apatię i niechęć. Patrzyła na kropelki szkarłatnej krwi, które wydobywały się z jej szyi. Pamiątka po furii Piaskowej Gwiazdy. Obdarzyła ją ostatnim spojrzeniem, które nigdy nie zniknęło z jej głowy, nawet po tym, jak przestała istnieć. Nie było jej materialnie, ale żyła we wspomnieniach wszystkich, których skrzywdziła. Nieważne, jak bardzo Kamień by się starała o niej zapomnieć. To Piasek ukształtowała jej osobowość, traumy, praktycznie całe życie. Nie była w stanie wyrzucić jej z pamięci, zapomnieć o tym, co się stało. Za każdym razem myśl o tym, jak to wszystko poszło nie tak budziło w niej taką samą złość i frustrację. Jedna decyzja.
Jedna decyzja, która była krokiem do piekła.
Spośród wszystkich kotów, Chabrowa Bryza wybrała ją. A domino się posypało. Była wściekła. Była wściekła na Żara, który widział, co się działo, ale wciąż był wierny swojej cholernej babce. Była wściekła, że jako jedyny, który mógł ją powstrzymać, nic nie zrobił. Po prostu patrzył, jak sypie się życie tylu istnień.
Nie mogła się doczekać, gdy powie mu, że osobiście pozbyła się jego kochanej babci. Żałowała tylko, że nie mógł zobaczyć na własne oczy ich ostatniej walki. Ale może to lepiej? Nie mógł się z nią nawet pożegnać. Nie miał takiej szansy. Zupełnie, jak ona nie miała szansy pożegnać się z mamą, tatą, mentorem, ciocią i całą resztą kotów, które rządy Piasek jej odebrały.
Serce zaczęło bić jej szybciej, gdy usłyszała jakieś odgłosy. Niekontrolowane syknięcia, a przede wszystkim głośne kroki, zupełnie jakby ktoś, kto tutaj szedł, nie starał się nie zostać wykrytym. Wyjrzała za dziuplę, a jej mięśnie jakby napięły się samoistnie, gdy tylko zobaczyły znajomą sylwetkę. Jastrzębia Gwiazda prowadził Rozżarzony Płomień. Poderwała się z miejsca i wyszła na zewnątrz, ale pozostała w ukryciu. Nie chciała, żeby Żar zbyt szybko przekonał się, z kim ma do czynienia. Zdołała zobaczyć, jak Jastrzębia Gwiazda bez problemu popycha go wprost na drzewo. Rozległ się nieprzyjemny dla uszu huk. Suche, strzeliste gałęzie drzewa niebezpiecznie pnęły się tuż pod nosem Żara, aż całkowicie go oplotły i uwięziły między jego korą.
Zwróciła spojrzenie na Jastrzębia, gdy zaczął iść w jej stronę. Nie zdążył nawet się zatrzymać, a Kamień już powiedziała do niego cicho:
— Muszę się z nim rozliczyć i chcę zrobić to d y s k r e t n i e. To sprawa między nami i chcę, żebyś choć raz zachował odległość i dał mi przestrzeń.
— Co sobie życzysz, Kamień — był zadowolony. Niezbyt jej się to podobało. Żeby tylko był równie usłuchany, gdy Kamień obwieści, że chce spotkać się z Zającem. Czy wtedy też mogłaby liczyć, że Jastrząb zgodzi się na to bez cienia sprzeciwu?
Najpierw to Jastrzębia Gwiazda ponownie podszedł do więźnia. Zgodnie jednak z jej prośbą, zachował wystarczającą odległość - z tyłu, gdzie widok na to, co zamierzała zrobić, był wręcz doskonały. Usiadł spokojnie, rzucając jej ukradkowe spojrzenie, jakby wręcz zachęcał ją do tego, by zrobiła to, czego tak bardzo pragnęła, a co zawsze było jej odbierane.
A potem? Potem był czas na nią.
Słyszała falę przekleństw i złorzeczeń, które wychodziły z pyska tej rozognionej i pełnej nienawiści duszy. Nie zwróciła nawet na nie uwagi. Przynajmniej nie, dopóki nie zdecydowała się podejść bliżej.
Wiedziała, co widział Rozżarzony Płomień. Wszechogarniający mrok, w którym ciężko było dostrzec życie. Znała to uczucie. Ten szok, który dotykał każdego istnienia, gdy po raz pierwszy mogło ono zobaczyć bezkresną, ciągnącą się w nieskończoność puszczę. Nie wiedzieli jeszcze, czego mogą się spodziewać, co i kogo znajdą, ich oczy nie ogarniały, jaki rodzaj ciemnej energii tutaj wędrował. Dlatego powietrze zdawało się być gęstsze, niż kiedykolwiek, a napięcie powodowało, że to dziwne uczucie wzrastało w każdym z nich. Czuła to, gdy patrzyła na wnuka Piaskowej Gwiazdy. Czuła, jakby ta chwila miała trwać w nieskończoność, a jej myśli pokierowane były czymś znacznie więcej, niż tylko chęcią zemsty. Najpierw z mroku wyłoniły się błyszczące złowrogo zielone oczy, a dopiero później czarne futro oświetlone dziwną łuną, która biła z każdej duszy. Rudzielec, który jeszcze przed chwilą wykorzystywał cały swój zasób niecenzuralnego słownictwa, teraz zamilknął, a ona wiedziała, dlaczego. Rozpoznał ją.
Stawiała kroki tak ostrożne i wolne, jakby wciąż nie do końca wierzyła w to, co się właśnie działo. Jakby to wciąż był zamglony sen pokierowany jej niespełnionymi pragnieniami i desperacją. Ale nie. Wszystko było jak najbardziej prawdziwe. Czuła to wszystko ze zdwojoną siłą. Na jej pysku malowała się nienawiść, ale nie był to ten typ nienawiści, który kierował nią zazwyczaj. To nie była wściekłość ani furia tak bardzo dla niej typowa. To był gniew, który nie miał słów ani wymowy. Wpatrywała się w kocura bez żadnych uczuć, oczami zmęczonymi i przyćmionymi tysiącem myśli. Wpatrywała się w niego chłodno, w ten sam sposób, którym zawsze pogardzała, którym to zawsze raczył ją Jastrzębia Gwiazda. Pozbawionym emocji. W tamtej chwili nawet nie zastanawiała się nad tym, co robiła. W zielonych ślepiach zalśniły łzy, a spłynąwszy po jej policzkach, zmieszały się ze szkarłatną krwią płynącą z szyi. Uśmiechnęła się, ale nie był to bynajmniej uśmiech sadystyczny. Nie cieszyła się widokiem przypartego do drzewa, bezradnego wojownika, który zniszczył jej życie. To był uśmiech ulgi, bo to właśnie w tym momencie zrozumiała, że była krok od pomszczenia swoich bliskich, że to, na co tak długo czekała, wreszcie mogło się wydarzyć. Nie musiała już dłużej żyć sfrustrowana bezsilnością, świadoma tego, że jej bliscy nie otrzymali nigdy rekompensaty za swoje cierpienia. To mogło się skończyć. Właśnie teraz.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak wyglądał więzień. Jego dusza delikatnie falowała jak żar wznoszący się z roznieconego ognia. Pomarańczowe oczy były jak płomyki. Rysy pyska i siwe włoski stanowiły też oznakę starości. Żył długo. Dłużej, niż powinien.
— Nie spodziewałeś się tego, prawda? — powiedziała, chociaż w jej wykonaniu brzmiało to bardziej jak półszept. Głos jej drżał, nie brzmiała pewnie, ale wcale jej to nie obchodziło. Wciąż była w emocjach i wciąż równie zależało jej na tym, by wymierzyć zasłużoną sprawiedliwość.
Zbliżyła się do niego tak blisko, że byli ze sobą prawie pysk w pysk. Patrzyła na niego. Bez strachu ani niepewności. Tak go gromiła spojrzeniem, jakby chciała wyłupić mu w czaszce dziurę własnym umysłem.
Rozżarzony Płomień zaśmiał jej się w pysk. Jego chwilowy szok minął. Wrócił kot, jakiego znała.
— Naprawdę? Trafiłaś do Mrocznej Puszczy? — parsknął. Wysunęła dyskretnie pazury. — Gnisz tutaj, zamiast być w Klanie Gwiazdy z rodziną? Zaskoczyłaś mnie. Myślałem, że Gwiezdni cię lubią.
Oczywiście. Stał przyciśnięty ciasno przez wijące się pnącza gałęzi ogromnego drzewa, a mimo to śmiał kpić jej prosto w oczy. To było tak żałosne. Typowe dla niego. Nic się nie zmienił, wciąż był przerośniętym kociakiem, który nigdy nie nauczył się, jak żyć. Wszyscy tacy byli. Bez Piaskowej Gwiazdy słabi i bezsilni, łudzili się, że wciąż mają jakiekolwiek znaczenie. Mieli je tylko wtedy, gdy żyła i ich chroniła. Ale teraz? Jaką Żar miał ochronę? Był zależny tylko od jej woli. Piasek nie mogła go już uratować.
— Drwisz ze mnie uwięziony w pniu drzewa. To tak podobne do ciebie.
Wiedziała, że próbował ją sprowokować. Chciał trafić w czuły punkt. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo przywiązana była do swojej rodziny. Jak bardzo chciała się z nimi zjednoczyć po śmierci, co nie było jej dane. Ale nie pokazała po sobie jakiejkolwiek oznaki słabości. Po niej zawsze wszystko było dobrze widać. To, co czuła, od razu malowało się na jej pysku. Tym razem postarała się jednak, żeby zachować chłodny umysł. Był uwięziony i nie mógł nic zrobić. Po co miała się przejmować jego głupimi zagrywkami? Nie była w stanie wygrać z Jastrzębią Gwiazdą, ale z Rozżarzonym Płomieniem wygrała już dawno.
— Szydzisz z tego, że tkwię tutaj, daleko od swojej rodziny, z którą nie mogę się spotkać. Szkoda, że nigdy nie doświadczyłeś czegoś podobnego — miauknęła, wbijając w niego zielone ślepia. — Chociaż, chwila... Mogę to zmienić.
— Oszalałaś już? — prychnął kocur, zadzierając nosa.
Ale ona patrzyła na niego kamiennym wzrokiem.
— Zdradzę ci coś. Piaskowej Gwiazdy już nie ma.
Z budzącym się wewnątrz gniewem patrzyła, jak na pysku Rozżarzonego Płomienia zabłysnęło wahanie. Zmarszczył brwi i wycelował w nią niedowierzającym spojrzeniem.
— Blefujesz — syknął. — Udowodnij to.
Wysunęła podbródek.
— Dobrze. W takim razie czekaj na swoją kochaną babcię — warknęła. — Czekaj do przeklętej wieczności.
Zwróciła się w stronę Jastrzębiej Gwiazdy. Jeśli Żar chciał spędzić tyle czasu na oczekiwanie na kogoś, kto miał nigdy nie powrócić, zamierzała pozwolić mu to zrobić. Odczekać trochę, by się zmęczył, a potem wrócić i pokazać mu, co zaszło na polanie. Dla niej mógłby siedzieć tutaj całe wieki, aż jego dusza nie zamieniłaby się w ulotną mgiełkę. Gdzie byłaby pokuta, gdyby zbyt prędko wygasł?
— Jestem pod wrażeniem — usłyszała i wykrzywiła pysk z odrazy.
— Nie chcę twoich pochwał — warknęła. — Z twoich ust nie brzmią wcale zachęcająco.
Zaśmiał się gardłowo. Kotka nie chciała nawet patrzeć mu w oczy. Wystarczająco dołowała ją sama jego obecność. Nie potrzebowała jeszcze bardziej psuć sobie humoru.
— Będzie załamany, gdy dowie się prawdy.
— Ja też byłam — mruknęła. Krok w krok zmierzali do swojej dziupli, pozostawiając Rozżarzony Płomień samego. — Nie robię mu niczego, czego ja nie doświadczyłam z jego strony. To sprawiedliwość.
— Ależ oczywiście — a mimo to słyszała w jego głosie nutę zadowolenia. Chciała opornie wmawiać sobie, że nie robiła nic złego. Zasłużył na to. Nie karała niewinnej duszy, po prostu robiła to, czego los nie był w stanie jej zagwarantować. Sprawiedliwości. Należała się im wszystkim. Zranionej rodzinie i wszystkim, którzy kiedykolwiek cierpieli z jego powodu.

* * *


Tak dawno los pokarał ją ciągłym gniciem w tym ponurym, ciemnym miejscu, a stale nie mogła przyzwyczaić się do tego, jak działał tu czas. Każda sekunda zdawała się trwać wieki. Nic się nie zmieniało. Żadne światło nie przyszło, by ich wybawić. Naprawdę miała spędzić tu wieczność.
Jak więc musiał się czuć Żar, który jeszcze nie tak dawno wciąż żył, a Mroczna Puszcza zdawała się być tylko całkiem odległą przyszłością? Prawie mu współczuła.
Tak jak się spodziewała, zobaczyła go tam, gdzie wcześniej. Przyparty do drzewa, bez żadnej możliwości ucieczki, ściśnięty jak zwierzyna w potrzasku. Gdy ją zobaczył, zgromił ją płonącym - dosłownie - spojrzeniem, a pazury rozsunęły się mu spod łap. Dobrze wiedziała, że rosochate, szponiaste gałęzie ogromnego drzewa oplatały go silnie. Nie uwolniłby się bez pomocy znacznie silniejszego ducha.
Jastrzębia Gwiazda jak cień przemknął w mroku puszczy. Obserwował ją cały czas, wiedziała o tym. Chciał widzieć wszystko. Od początku do końca.
Wytężyła zmysły, gdy zbliżyła się do uwięzionej duszy. Rozżarzony Płomień wysunął podbródek, rzucając czarnej wyzywające spojrzenie. Wymierzyła w niego chłodny wzrok.
— Piaskowej Gwieździe chyba nie spieszy się, żeby cię uratować.
Gdy zbliżyła się jeszcze bardziej, kłapnął pyskiem przed jej gardłem. Odsunęła się gwałtownie, miażdżąc go wzrokiem.
— Spróbuj tego jeszcze raz, to roztrzaskam twoją żałosną duszę na kawałki — warknęła wściekle.
Przyniosła za sobą wizję. Teraz, jako dusza, nie dotyczyły jej ziemskie ograniczenia. Miała tyle możliwości, ale nigdy nie chciała ich wykorzystywać. Przyrzekła sobie, że będzie to czynić tylko w najwyższej konieczności. Uznała tę chwilę za taką właśnie konieczność. Miała dobry cel. Nieważne, jakimi sposobami próbowała go osiągnąć.
Najpierw rozprzestrzeniło się przed nimi rozległe, znajome wrzosowisko porośnięte gęsto trawami, krzewami i bladoróżowymi wysokimi kwiatami. Stadko królików z niepokojem oglądało się za siebie, wypatrując możliwego zagrożenia w zaroślach. Niedługo potem ze strony obozu, wolnym krokiem podążała czarna sylwetka, oświetlona blaskiem zachodzącego wieczornego słońca. Gdy tylko postawiła łapę przed horyzontem, króliki zbiegły, znikając w wykopanym przez się tunelu. Było cicho; co jakiś czas jedynie odzywały się kukułki lecące nad ich głowami. Spojrzała ukradkiem na Żara. Stał nieruchomo, wpatrzony w obraz przed sobą jak w coś, co miało wyjaśnić zapomniane dawno tajemnice. Nie przeszkadzała mu. Zadrżała, gdy powietrze stało się gęste, a zaraz po rozbłysku słabej łuny urzeczywistniła się przerażająco znajoma dusza. Z jej błyszczących żółtych oczu biła nienawiść i potęga, która zawsze sprawiała, że uginały się pod nią łapy. Znów widziała to, co przeżyła na własnej skórze. Wspomnienie to w jej głowie nigdy się nie zatarło, zupełnie, jakby to było wczoraj. Gula mimowolnie ugrzęzła jej w gardle, gdy patrzyła na tak realistyczną retrospekcję swoich własnych działań. Pamiętała to wszystko zbyt dobrze. Strach, który ją ogarnął, a potem wściekłość. Słyszała słowa wykrzykiwane przez nią samą, ale nie zwracała uwagi na to, by je zrozumieć. Skupiała się tylko na drastycznym widoku, który roztaczał się przed jej oczami. Czas wcale nie sprawił, że myśl o Piaskowej Gwieździe przestała boleć. Tyranki już nie było, ale strach nigdy nie zniknął. Jej kończyny odrętwiały i poczuła, jak robi jej się zimno.
Wtedy pojawił się Zajęcza Gwiazda. Zacisnęła mocno powieki. Nie patrzyła. I miała nadzieję, że Żar był zbyt zajęty spoglądaniem na niedolę swojej babki, żeby widzieć jej ból.
Jak okrutnie Piaskowa Gwiazda musiała mścić się na Zającu na Bezgwiezdnej Ziemi, że niemal przestał przypominać samego siebie? Tak bardzo żałowała, że nie mogła mu wtedy pomóc.
Otworzyła oczy dopiero, gdy usłyszała charakterystyczny chlupot i szczęknięcie. Okropny trzask, który sprawił, że serce zaczęło bić jej szybciej. Zobaczyła ponownie to, o czym bardzo chciała zapomnieć. Przez wrzosowiska rozdarł się okropny rechot, podły śmiech Piaskowej Gwiazdy, która dobrze zdawała sobie sprawę, że jej śmierć wcale nie była wybawieniem dla dawnych rebeliantów. To szalone spojrzenie, którym ją obdarowała, ten obłęd malujący się w szeroko otwartych oczach i rozwartym sardonicznym uśmiechu. Nigdy go nie zapomni.
"Przeklinam cię, Kamienna Gwiazdo. Przeklinam twoje ciało, śmierć i duszę. Nie ważne ile lat minie, gdy Jastrzębia Gwiazda z tobą skończy, twoim końcem będzie mój śmiech, moje spojrzenie, aż nie pochłonie cię czarna przestrzeń."
Zadrżała, i całą siłą woli powstrzymywała łzy ciskające jej się z uporem na pysk. Wówczas był to dla niej chwilowy triumf, ale teraz to tylko wspomnienie obszernego rozdziału jej życia, który nigdy się nie zakończył, a śmierć Piaskowej Gwiazdy była jedynie zaczątkiem nowych narastających zdarzeń. Miała rację. Piasek mogła przestać istnieć, ale jej obraz pozostał na zawsze wyryty w świadomości Klanu Burzy, w świadomości zranionych przez nią kotów, został zapisany na kartach historii i choćby świat bardzo tego pragnął, nie był w stanie go wypalić.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w obraz siebie konającej przy boku Zająca. Był przy niej do ostatniego uderzenia serca. Był przy niej, gdy najbardziej go potrzebowała. Miała mu tak wiele do powiedzenia.
Uspokoiła się, gdy wizja zaczęła niknąć. Nie mogła pokazać Żarowi, że zrzuciła więcej cierpienia na siebie, niż jego. Była na siebie wściekła. Powinna się cieszyć, że Piaskowa Gwiazda poszła gryźć piach tym razem już na zawsze. Że już nigdy nie zobaczy jej durnego pyska. Więc dlaczego wciąż było tak źle?
— Nie — Rozżarzony Płomień zdawał się nawet nie zwracać uwagi na uczucia, które kiełkowały w dawnej liderce Klanu Burzy. — Nie! — dodał głośniej. — To nie może być prawda. To nie może być prawda!
Rzucił się na nią, ale zanim jego łapy dosięgnęły jej szyi, wizja całkowicie się rozmyła. Rozżarzony Płomień znów uwięziony był w gałęziach drzewa. Zaczął się szarpać i kopać na oślep, jakby to miało mu pomóc. Wrzeszczał z wściekłości i żalu, a Kamień przypatrywała się temu, zdumiona, jak bardzo znała te uczucia.
— Nie ma nic gorszego niż tęsknota za tym, co dawno utracone, prawda? — warknęła. — Szkoda, że nie pomyślałeś o tym, gdy beszcześciłeś groby moich rodziców. Albo gdy znęcałeś się nad Zwęglonym Kamieniem. Albo wtedy, gdy groziłeś śmiercią Wilczej.
Zaskoczyła się, gdy rudzielec splunął jej w pysk. Z obrzydzeniem otarła się łapą i rozbroiła go spojrzeniem.
— Co ty wyprawiasz? — syknęła.
— Zabiłaś moją babcię! — wrzeszczał bez opamiętania. — Pożałujesz tego!
— Trzeba było powiedzieć swojej babci, żeby zostawiła nas w spokoju — fuknęła ze złością.
Piasek mogła odpuścić. Mogła po śmierci przestać ingerować w świat żywych i pogodzić się ze swoją porażką. Ale paliła się do zemsty i do wygranej, nieważne, ile miałaby za nią poświęcić. Chciała, by każdy z przeszłych rebeliantów otrzymał swoją część rozrachunku. I dokonała tego. Każdy z nich przypłacił tragicznym losem. Ale ile musiała oddać, by tego dokonać? Czy nie ważniejsze było dla niej życie z rodziną w odmętach Mrocznej Puszczy? Podobno tak ich sobie ceniła. A może była przekonana, że Kamień nie miała z nią najmniejszych szans.
Kamień nie żałowała tego, że się jej pozbyła. Nie była w stanie odwrócić szkód, jakie wyrządziła, ale mogła choć częściowo zagwarantować wszystkim skrzywdzonym spokój ducha. Chabrowa Bryza z pewnością by to doceniła. Wszyscy by to docenili. Piasek nie zagrażała już dłużej Klanowi Burzy.
I w ten sposób stała się niechcianą męczennicą. Pozbyła się największego wroga klanu, a potem trafiła tutaj. By spędzić tu niezliczone lata w odosobnieniu od wszystkich, na których jej kiedykolwiek zależało. Zdawała sobie sprawę, że mimo tego, jak wiele oddała dla Klanu Burzy, jak bardzo cierpiała za to, by jej rodzima społeczność mogła być bezpieczna, jej imię wciąż budziło kontrowersje i sprzeczne opinie. Wiedziała, że wiele kotów wciąż jej nienawdziło za błędy, które popełniła w młodości. To było coś, czego nie dało się odpracować z dnia na dzień. Wiedziała o tym. Zaakceptowała to. Nie mogła jednak pozwolić, by jej wysiłek poszedł na marne.
Słyszała głośne wrzaski Rozżarzonego Płomienia, ryki frustracji, gdy mimo tego, jak usilnie próbował się uwolnić, splot gałęzi ściskał go jeszcze mocniej. Zignorowała je. Odwróciła się gwałtownie. Patrzyła się prosto przed siebie. Nie chciała wchodzić do środka nory, dopóki nie musiała. Odeszła od rudego, pozostawiając go samego ze swoim bólem. Nastroszyła futro, gdy poczuła, jak Jastrzębia Gwiazda się o nią ociera. Zwróciła łeb w jego kierunku.
— Co to miało być? — spytał. Był spokojny, a mimo to Kamień czuła się niemal przyparta do ściany. — Wyglądałaś, jakbyś płakała.
— Ciężko jest nie płakać na wspomnienie kogoś, kto zrujnował ci życie — wytarła łzy, wbijając w niego szorstkie, zagniewane spojrzenie.
— Powinnaś się cieszyć, że ją zabiłaś, zamiast pokazywać swoją słabość wrogowi.
— Cieszyłam się przez krótką chwilę, zanim zobaczyłam twoją mordę.
Chciała od niego odejść, ale usłyszała kolejne słowa. Poczuła, jak jeży jej się sierść na karku.
— Trochę grzeczniej, jeśli nie chcesz, żebym puścił go wolno.
Zacisnęła zęby. Pazury jakby samoistnie jej się wysunęły. Ale spojrzenie Jastrzębiej Gwiazdy było tak bezuczuciowe i puste, a jednocześnie przyszpilające, że w końcu odpuściła. Odetchnęła głęboko, by nie wyjść z roli. Była niecierpliwa i emocjonalna, ale nie mogła go zdenerwować. Nie miałaby jak się przed nim obronić.
— Jasne.
Dawny lider Klanu Wilka nie pokazywał po sobie żadnych uczuć, bo ich zwyczajnie nie miał. Dlatego rozmowy z nim były tak ciężkie. Nie była w stanie go sprowokować czy uderzyć w czuły punkt. Nieważne, co powiedziała, pozostawał niewzruszony i spokojny. Ten fakt niezwykle ją irytował.

* * *


Minęło sporo czasu, gdy opuściła przestrzenną dziuplę w starym drzewie. Słyszała odgłosy trzaskającego ognia i wściekłe pomruki Rozżarzonego Płomienia. Kto by się spodziewał, że nawet uwięziony i bezradny będzie rozdrapywał boleśnie stare rany? Nie czuła się wcale silniejsza. Zemściła się, jasne. Ale co jej to dało poza mierną, chwilową satysfakcją? Nie sprawiło to, że mogła ponownie zobaczyć rodzinę. Nie sprawiło, że wróciła do Klanu Gwiazdy. Nie sprawiło, że Jastrzębia Gwiazda się od niej odczepił. Nic się nie zmieniło. Nic poza tym, że teraz słyszała i widziała Żara za każdym razem, gdy wychodziła z nory, siadając przed drzewem. Słyszała jego oddech, słyszała przełykaną ślinę, słyszała jego nerwy.
I jego obecność z czasem po prostu stała się rutyną. Przyzwyczaiła się do niego i rzeczywistość znów była długa i niezmienna. Nieskończenie ciągnące się minuty tej samej leśnej ciszy, tego samego mroku.
Musiała w końcu poczynić pierwszy krok w kierunku zmiany. Nikt nie mógł zrobić tego za nią, bo nikt nie mógł jej pomóc. Jastrzębia Gwiazda był silny. Niewiele dusz mogło się z nim równać.
— Chcę zobaczyć się z Zającem — powiedziała więc cierpko któregoś razu, czując jak drżą jej łapy. Ile jeszcze będzie musiała tutaj siedzieć? Ile czasu musiało minąć, żeby Jastrząb się zgodził? Powoli traciła cierpliwość.
— Też chciałbym wiele zobaczyć, ale nie jestem od spełniania życzeń.
— Ach, tak? Nie miałeś z tym jakoś problemu, gdy żyłam. Spełniałeś moje życzenia nawet jeśli nie chciałam, byś to robił — prychnęła. I nie kłamała. Jastrząb wielokrotnie proponował jej pomoc, gdy jej potrzebowała. To on czuwał nad jej działaniami, gdy pozbyła się Piasek jeden i drugi raz. Dlaczego więc nie mógł choć raz być przydatny? Dlaczego nie mógł jej pozwolić na ponowne spotkanie z przyjacielem?
Nic nie odpowiedział. Patrzyła na niego wyczekująco, ale nie doczekawszy się choćby słowa z jego pyska, wypuściła gwałtownie powietrze z płuc, zirytowana długością tej chwili.
— Świetnie. Zawsze gadasz zbyt dużo, ale gdy cię potrzebuję, nie robisz nic. Dziękuję, Jastrzębia Gwiazdo. Jesteś niezwykle pomocny.
— To miło słyszeć z twojego pyska takie słowa.
Wywróciła oczami. Mogła wciąż bawić się z nim w podchody, ale nigdy tak naprawdę nie była zdolna poznać, co siedzi w jego głowie. To nie miało sensu. Nic nie miało sensu. Zniecierpliwiona strzepnęła ogonem.
— Jeśli nie pozwolisz mi spotkać się z przyjaciółmi, zrobię to sama.
— Nie przeżyłabyś tego, Kamień. Dopóki cię chronię, żadna dusza ci nie zagraża. Ale beze mnie wygasłabyś bardzo szybko.
— W takim razie przykro mi, ale chyba musisz szykować się do ceremonii pogrzebowej — fuknęła. — Wolę zdechnąć tyle razy, ile trzeba, niż spędzić z tobą wieki.
Zdawała sobie sprawę z tego, że mówił prawdę. Czym ona była w obliczu wszystkich dusz Bezgwiezdnej Ziemi? Tylko z nim mogła liczyć na przeżycie. Ale nic jej tak nie irytowało, jak poczucie bezsilności, jak siedzenie z założonymi łapami i czekanie na cud. Cudu nie będzie. Nigdy go nie będzie.
Gdy była mała, też czekała na cud. Na magiczne wybawienie, na zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Na czułe słówka i puste obietnice. Ale im więcej czasu spędziła pod brutalnymi rządami Piaskowej Gwiazdy, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie dla każdego przygotowane jest szczęśliwe zakończenie. Że nigdy nie będzie dobrze, jeśli samemu nie będziesz do tego dążyć. Własną krwią i potem. Nigdy nie lubiła litości, słodkiego kłamstwa i płonnych marzeń, które nigdy nie miały się spełnić. Nigdy nie pocieszali siebie z Zającem. Zawsze pchali siebie do przodu, nie jak przyjaciele, ale jak partnerzy w zbrodni. Zawsze pilnowali, by nic nie wyszło na jaw, by nie stracili zbyt dużo rebeliantów po drodze do odzyskania wolności. Nigdy nie mówiła pozostałym nierudym, którzy brali udział w rewolucji, że będzie dobrze. Mówiła im, że muszą być gotowi na śmierć i poświęcenie.
I tak i teraz dręczyło ją okropne poczucie braku zmian, braku dążenia do celu, braku wysiłku. Siedziała i czekała na coś, czego nie była w stanie określić. Siedziała, zamiast walczyć o to, co jej się należało. Znów czuła się jak ta zamknięta w starszyźnie, upokorzona kotka obarczona przekleństwem klanu, oszczerstwami i wyrytej na sercu zemsty Piaskowej Gwiazdy. Bo gwałt i odcięcie od władzy nie był tylko kolejnym planem kremowej liderki na to, by przejąć dowództwo. Był też karą, która miała sprawić jej największy ból za to, że kiedykolwiek odważyła się sprzeciwić. Nie zyskała wybawienia, na które tak czekała. Zmienił się tylko oprawca.
— Nie rzucałbym tyloma groźbami, Kamień. Ja też mogę to zrobić. Chyba nie chciałabyś, żeby twój Zając wygasł na zawsze, prawda?
A więc teraz mieli przerzucać się groźbami i szantażem. Zadarła nos i podniosła podbródek, rzucając kocurowi wyzywające spojrzenie. Jasne, że się bała. Bo wiedziała, że Jastrząb nie miał w zwyczaju blefować. Wiedziała, że byłby skłonny pozbyć się Zająca, by utrzymać ją przy sobie. Ale nie mogła dać mu poczucia, że jego słowa faktycznie na nią działają. Nie mogła dać mu poczucia, że była niepewna własnych możliwości. Wiedziała, na co ją było stać.
— Jeśli Zając wygaśnie, ja też, Jastrząb. To nie jest groźba. To fakt.
— Więc tyle dla niego poświęcasz? Poświęcasz własne istnienie dla kota, który posłał twoją matkę na pewną śmierć? Który patrzył na to, jak Piasek ją morduje i miał czelność i ciebie zachęcać do morderstwa niczym pionek, byś skończyła tak jak ona? Wysługiwał się tobą i twoimi bliskimi przez całe życie, Kamień, a ty chcesz dla niego umrzeć?
Odwróciła wzrok, marszcząc pysk w złości. Poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach.
Tak.
Wiedziała, co powinna zrobić. Powinna rozszarpać Zająca za to, że pozwolił na śmierć Królik, że sprowadził brutalny koniec na jej kochaną matkę, a potem okłamywał ją i Glinę, chowając za swoimi plecami zbrodnie, których dokonał. Powinna była mu za to sprzedać tak solidny cios, że nigdy w życiu by się nie podniósł. Powinna była krzyczeć na niego tak długo, aż wreszcie sam nie mógłby znieść własnych wyrzutów sumienia.
Więc dlaczego wciąż był dla niej tak ważny, mimo tego, jak bardzo nią manipulował i jak bardzo ją skrzywdził? Może dlatego, że wychowywała się z nim od kocięcia. Może dlatego, że to on pierwszy dał jej szansę na zakończenie marnego losu nierudych kotów. Może dlatego, że nigdy nie mówił, że będzie dobrze, nigdy nie szeptał jej czułych słówek, a zlecał jej twarde zadania, które miała wykonać. I to właśnie one sprawiały, że jej pewność siebie rosła i że czuła się wystarczająco silna, by im podołać. Nigdy nie patrzył na nią z litością, tak jak robił to Zwęglone Futro. Oczekiwał od niej, tak jak ona oczekiwała od niego. Był liderem rebelii, dla którego osiągnięcie celu było nadrzędną wartością. Może dlatego, że był przy niej do samego końca i nie wybaczał jej, a pozwalał, by zasłużyła na wybaczenie.
Jedno było pewne. Był kotem, którego nie chciała stracić.
— Nie chcę rozmawiać z tobą na ten temat, Jastrząb. Chcę tylko, żebyś rozważył moje słowa.
Przełknęła gulę w gardle.
— Jeśli nad tym pomyślisz, obiecuję, że pomogę ci w twoich planach zniszczenia łuny.
Dojrzała błysk zaciekawienia w jego oczach.
— Obiecujesz?
— Przyrzekam.
— Na ile mogę ci zaufać, Kamień? Wiele mi obiecywałaś.
Strzepnęła ogonem, odsłaniając zęby.
— Przyrzekam, Jastrząb, na przeklęty Klan Gwiazdy, że ci pomogę. Po prostu daj mi się z nim spotkać! — syknęła, czując jak żyłka pulsuje jej na szyi, a łapy drżą kierowane nieznaną jej dotąd energią.
Na pysku burego kocura zalśnił uśmiech.
— Podoba mi się to, co usłyszałem. Przemyślę twoją propozycję.
Co.
P r z e m y ś l i?
— Zamierzasz ją tylko przemyśleć? Myślałam, że się zgodzisz!
— Powiedziałaś, że pomożesz mi w moich planach, jeśli rozważę twoje słowa. Więc zamierzam to zrobić.
Strzepnęła ogonem. Wiedziała, wiedziała, że powie najgorsze głupstwo. Zawsze tak było. Kocur zawsze wiedział, gdzie się posunąć, by wygrać. Odwróciła się gwałtownie, zmierzając w stronę drzewa. Jastrząb ją obserwował. Czuła na sobie jego wzrok.
Ale nie zamierzała wejść do środka. Miała dość czekania, aż łaskawie "przemyśli jej słowa". Nie było na to czasu. Musiała porozmawiać z Zającem. Już. Czekała zbyt długo.
Niewiele myśląc, ruszyła w mrok lasu. Pamiętała część lokacji, gdy razem z Jastrzębiem oddalali się czasem od kryjówki. Były to jednak sytuacje nie na tyle częste, by mogła czuć się nieco bardziej bezpiecznie.
Orientacja w terenie w tej wielkiej, ogromnej, ciemnej i zarośniętej puszczy zdawała się wręcz niemożliwa. Nie miała pojęcia, co robi ani nie idzie. Chciała jedynie znaleźć się daleko od Jastrzębia.
Ale czuła, że kroczy jej śladami. Prawie tak, jakby była to tylko niewinna zabawa. Może wcale się od niego nie uwolniła? Może dawał jej złudne poczucie, że nie był w stanie jej dogonić? Może chciał odebrać jej to wszystko w chwili, gdy była tak blisko celu?
Dość miała tych myśli.
Puszcza była tak wielka i gęsto porośnięta wielkimi drzewami, że ich szponiaste grube gałęzie skutecznie zasłaniały gwiaździste niebo. Światła tutaj praktycznie nie było - może oprócz łun unoszących się wzdłuż ciała dusz.
Najeżyła czarną sierść, gdy z daleka widziała, jak jeden z kotów pozbywał się znacznie słabszej duszy, która po prostu rozpadła się w gęstym powietrzu, wędrując do nikomu nieznanej krainy pozbawionej życia i świadomości.
I szła, patrząc stale przed siebie. Szła, dopóki nie ujrzała małego światła błyszczącego niewinnie we wszechogarniającej ciemności. Małych ogników unoszących się w powietrzu, które sprawiały, że łapy uginały się pod nią, a płuca zdawały się zmiażdżone przez klatkę piersiową.
To, co zobaczyła, sprawiło, że chwilowo zamarła. Lekko wygięta przez ciasną obecność innych drzew wierzba, której suche, bladozielone liście opadały na ziemię, i dwie martwe brzozy, między którymi mieścił się mały smolisty staw, wypełniony ciemną, gęstą cieczą przypominającą nieco błoto. Drzewa wokół wierzby były porośnięte w tak niedużych odległościach, że narastały na siebie, tworząc rozmaite plątaniny pni i gałęzi idealnych do wspinaczki. Szkoda tylko, że na takową wspinaczkę się nie wybierała.
Serce na moment przyspieszyło swoją pracę, a łapy zaczęły drżeć gwałtownie, gdy zobaczyła dym unoszący się między konarami. Poczuła, jak łapią ją mdłości i jednocześnie dziwnie rozpierające poczucie szczęścia.
Gdy zobaczyła znajomą białą sylwetkę, łzy popłynęły jej z oczu.
Postawiła kilka niepewnych kroków, wkraczając na teren dużego wierzbowego drzewa porośniętego obficie obumarłym dawno mchem.
Rozpoznała kota, którego dusza błąkała się przy samotnej wierzbie. Rozpoznała czaszkę, z której unosiły się mgliste smugi dymu, rozpoznała łapy, które nosiły na sobie znamię wszystkich zbrodni, jakie popełnił za życia.
Zrobił wiele złych rzeczy. Ale był jej przyjacielem.
Podeszła jeszcze bliżej. Wizja niemal zamgliła jej się przez obfitość łez.
Chrząknęła głośno. Dusza przyjaciela na moment zamarła w bezruchu, a gdy odwróciła się w jej stronę, kotka dojrzała w Zajęczej Gwieździe niedowierzanie i szkliste zielone ślepie, które powstrzymywało łzy. Spotkali się ponownie, tak jak sobie przyrzekła. Z drżącym, przerywanym bełkotem przywitała się z nim po raz kolejny.
— Cześć, Zając.
Nie mogła wiedzieć, że z gęstej plątaniny drzew obserwowały ją czujnie bursztynowe oczy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz