*C.D. poprzedniego opka*
Kiedy wrócili od razu skierował kroki ku wariatce licząc na to, że ta jeszcze tam siedziała, a nie dała dyla z jego żarciem. Gdyby został tak oszukany to by się wściekł. Na szczęście dla wszystkich, nawiedzona nie ruszyła się nawet o mysi krok od swego domostwa.
— Ej i co? Odpowiesz nam teraz?
Czarna obrzuciła ich beznamiętnym spojrzeniem, w którym czaiła się iskierka szaleństwa. Zerknęła na pudełko w pyszczku Blanki, po czym pokiwała głową. Zirytowało go nieco to, że myślała tylko o żarciu, jakby dostatecznie dużo jej nie przyniósł...
— W ogrodach dwunogów rosną rośliny, które mogą wam pomóc. Oczywiście, dużo łatwiej pozbyć się szkrabów po porodzie albo poczęciu, ale jeśli w ogóle nie chcecie się z tym babrać to jak taka młoda dama zje trochę mięty polnej albo nasion dzikiej marchwi to jest duża, jednak nie całkowita, więc potem nie na mnie, szansa, że do rozpoczęcia się życia w brzuchu kotki nawet nie dojdzie. Zaspokoiłam wasza ciekawość?
Istniały takie ziółka? No ciekawe, ciekawe... Dobrze było wiedzieć. Mógł tą informacje nieźle przehandlować, bo raczej wątpił, że wszystkie samotnicze kotki cieszą się z narodzin swoich szkrabów, a gdyby im opchnął takie rozwiązanie to... byłby sławny i bogaty! Już bujał w obłokach, gdzie wszyscy go szanują i nie patrzą z góry z uwagi na jego niepełnosprawność. Możliwe, że nawet ocaliłby świat przed Wyprostowanymi? Zorganizował koci bunt, gdy już zapanuje nad całym miastem? Ten cały Entelodon nie wiedział ile tracił siedząc potulnie, ukrywając się przed tymi stworami. Powinni ich wszystkich zlikwidować, tak jak oni zlikwidowali jego rodzeństwo.
— Tak. — Pokiwał głową — Widzisz księżniczko? Wystarczy skubnąć ziółek z ogródka.
— Super... jaka szkoda, ze nie wiemy, jak wyglądają... — westchnęła, mając nadzieję, że ten zostawi temat.
No prawda... Nie uważał za dobrze na zajęciach z Krokus, ale ogarniał szczaw, a to się liczyło nie? A zresztą... dowie się o tym w inny sposób. Miał w końcu kontakty.
— To... teraz moja kolej. — Blanka podeszła do starszej kotki, która wpatrywała się w jej zdobycz. — Chciałabym... wróżbę?
Zainteresowany przekrzywił łeb, obserwując to. Ciekawe co takiego starucha jej przepowie. Liczył na to, że samą prawdę. Najlepiej informację, że się zejdą i będą szczęśliwi... Za taką przepowiednie dałby się pokroić, gdyby byłaby stuprocentowa szansa na jej spełnienie.
Czarna złapała hamburgera w zęby i rzuciła go do swojej nory, po czym gwałtownym ruchem pochwyciła łapę Blanki.
— Los nie był dla ciebie łaskawy. Jednak co w naturze nie wymaga przejścia cierpienia? Gdy krzywa ścieżką będziesz kroczyć, krzywa się staniesz. Bacz na innych, a życie twe będzie dłuższe niż myślisz. Oko losu łagodniejsze będzie, jeśli zamiast brać, obdarzysz czymś kogoś. Znajdź okazję, daj, a ścieżka prostszą się stanie.
Blanka spojrzała na nią zamyślona. Dosłownie nic nie zrozumiał z słów starej kocicy. Ścieżka, oko losu? Gdy bengalka spojrzała na swoją łapę, czarna kocica uniosła łeb i puściła oczko w stronę Wypłosza. Uśmiechnął się pod nosem. A więc to tak... Dał jej więcej i zręcznie nią zmanipulowała, aby miał łatwiej. Mądrze i nieco przerażająco zarazem.
— No ciekawa wróżba. Jesteś usatysfakcjonowana, księżniczko?
— Tak, ciekawa... i jestem. Możemy iść... chyba, ze ty coś jeszcze chcesz.
— Ja już wszystko co chciałem dostałem. To żegnaj — miauknął do samotniczki, kierując kroki w stronę ścieków. Teraz należało odprowadzić Blankę z powrotem do domu i mógł nacieszyć się nowo nabytą wiedzą.
— Nie mieliśmy wracać ściekami! — przypomniała mu oburzona kotka, nie idąc za nim.
Ajć! Domyśliła się. A chciał jeszcze popatrzeć jak ten jej słodki nosek się marszczy. Było coś zabawnego w tym, jak reagowały koty na smród. On przywykł do takiego życia i nie widział w ściekach czy innych cuchnących śmieciach, nic nadzwyczajnego. Wielu samotników zapewne też, ale wciąż zapominał, że miał tu do czynienia z pieszczochem, a nie kimś jego pokroju.
— Wiem. Żartowałem tylko — zaśmiał się, zmieniając kierunek. — Ja też wole dłużej z tobą pochodzić.
— Tak... spokojny spacer, bez wrażeń będzie miły — mruknęła, kierując się obok kocura. Skinęła głową samotnicze na pożegnanie i opuścili teren dziwnej kotki. — Robi się ciemno — zauważyła. — Długo nam zeszło.
— Jesteśmy daleko to dlatego — westchnął. — Osiadła się w tej dziurze.
Tak jakby nie mogła znaleźć sobie czegoś na obrzeżach. Co jej wadziły uroki mniejszej ilości spalin i domostw? Nie przepadał za centrum, bowiem tu zawsze kręcili się dość podejrzani osobnicy, których jedynym celem w życiu było dręczenie słabszych.
— Więc raczej nie będę miała czasu na pogaduszki jak wrócimy na miejsce... Dwunożni będą się martwić — miauczała mu, mając nadzieję, że nie będzie nalegał żeby pospędzali sobie jeszcze więcej czasu.
— Wątpię. Te stworzenia martwią się tylko o siebie — prychnął. Nagle zatrzymał się, skupiając bardziej uszy na zakręcie. Usłyszał coś... Rozmowę. Obcą. A to oznaczało jedno - kłopoty. — Blanka. Schowaj się za koszem. Już. I nie wychodź póki ci nie powiem — szepnął do niej nerwowo.
Po chwili do jego nosa dotarł obcy zapach. Blanka wyczuwając to co on, bez zbędnych pytań schowała się gdzie Wypłosz jej polecił, jednak co jakiś czas zerkała, co się dzieje.
Bury zatrzymał się, zasłaniając jak najbardziej się da pieszczoszkę. Nie mógł pozwolić na to, aby ktoś ją skrzywdził. Nie wybaczyłby sobie tego. Zza zakrętu wyszli oni. Podła czwórka kocurów, których dawno temu, w odległych czasach przegoniła z poprzedniego miejsca Bylica. Co oni tu robili? Sądził, że już dawno byli martwi i gryźli piach. Widząc go, obcy nastroszyli sierść, jednak zaraz wybuchnęli śmiechem
— Paczajta no, czy to zwidy czy Wypłosz trafił aż nad morze? — miauknął jeden.
— Gdzie tam, on dawno zdechł w swoim śmietniku — dodał drugi.
— Ej chłopaki spokojnie, bo mi tu wygląda na żywego i dużego — odezwał się Śruba. — Ty Wypłosz, nie?
— Tak. Ja. Niespodziewana niespodzianka.... — odpowiedział im, spinając się z nerwów.
No to pięknie. Jak nie Bylica go z Krokus nawiedza to nagle jego koszmar z dzieciństwa powracał... Na dodatek zaczęło zmierzchać, więc okolica wyglądała na bardziej złowrogą i nieprzyjazną na dalsze spacery z ukochaną.
— To musisz wiedzieć, że po tym jak twoja ladacznica nas wygnała to tu żyjemy. Jesteś na naszym terenie kapiszi? Wiesz jak to się kończy, nie?
— Dostaniecie haracz później — powiedział, licząc na to, że odpuszczą i odejdą.
Nie mogli znaleźć Blanki. Nie mogli.
— E tam haracz. Jesteśmy przyjaciółmi przecie. No Wypłosz, nie tęskniłeś?
Zasyczał na nich, gdy zrobili krok w jego stronę. Znał ich doskonale, chociaż nie widzieli się od wielu księżyców. Wiedział do czego byli zdolni, dlatego też im nie ufał.
— Czterech na jednego to nieuczciwe zagranie. Odwiedzałem wiedźmę. Dajcie przejść. Dostęp do niej jest ogólnodostępny.
Kątem oka widział jak Blanka siedziała z nastroszonym futrem, z przerażeniem wpatrując się w jeden punkt. Zasłoniła pysk łapami, starając się nie wydać żadnego, nawet najcichszego dźwięku. Modląc się zapewne, żeby jej nie zostawił samej jeśli go puszczą.
— Ogólno... co? Ależ słownictwo ci się poprawiło. Wiedźma rzeczywiście tu przebywa, ale tak wchodząc bez opłaty do niej... nieładnie, Wypłosz, oj nieładnie — miauknął Śruba. — Z racji na nasze znajomości, puścimy cię wolno. Spłacisz dług z nawiązką następnym razem, kapiszi?
Zacisnął pysk, obserwując jak samotnicy go puszczają. Nie przewidział tego. Sądził, że odejdą.
— Wy idziecie do niej? — zapytał, starając się zastanowić w jaki sposób miał przejść z Blanką i to tak, aby ta czwórka jej nie zauważyła.
— Ano... Cegłę coś ząb pobolewa to tam zmierzamy — widząc jego wahanie kocur znów ryknął śmiechem — No co ty? Jednak takiś chętny na spędzenie z nami tej cudnej nocy?
— Nie — syknął, jednak nie poruszył się. — Nie ufam wam. Idźcie pierwsi
— Nie ma. Idziesz albo zostajesz — odezwał się Śruba.
— Ale ząb... — szepnął do swojego szefa zbolałym głosem Cegła.
— Nie rycz, wyrwieta i będziesz zdrów. Ząb poczeka. Mamy tu znajomego po latach.
No to się wkopał. Nie chciał pokazywać im Blanki. Wiedział, że się na nią uwezmą, skrzywdzą... Przez głowę przelewał mu się właśnie huragan myśli. Stres podniósł mu ciśnienie, a musiał działać. I to już, teraz. Nie mógł czekać. Ale... Nie mógł jej zostawić. Nie mógł zostawić Blanki... Bo co jeśli ją zobaczą? Co jeśli usłyszy jej krzyk? Ich było więcej, on jeden. Oni byli sprawni, on nie.
Blanka skuliła się za koszem i wzięła głębszy wdech.
— Idź — kotka szepnęła do Wypłosza, mając nadzieję, że tylko on to słyszał.— Szybko, ja ucieknę jak tylko mnie zobaczą. Idź — miauczała cicho, próbując zachęcić go do postąpienia jak tchórz.
Nie zrobił tego o co prosiła. Nie zostawi jej. Nie na pastwę tej czwórki. Zdawał sobie sprawę, że jak odejdzie na pewno ją wykryją. Samotnicy mieli wyczulone zmysły lepiej od pieszczoszka. A wtedy... mogliby jej zrobić brzuch. Dlatego też stał tam nadal ku zaciekawieniu i irytacji samotników.
— Chwilę tu zostanę. Coś źle się czuje, by iść nocą przez wasz teren — wyjaśnił.
— No to wyboru nie pozostawiasz nam. Weźmiemy zapłatę teraz, nie chłopaki? — zarechotał Śruba.
— Ale ząb... — dalej skomlał Cegła.
— No dobra to szybko się uwiniemy. — Ich lider przewrócił oczami. — Nie opieraj się Wypłosz, bo będzie bardziej boleć — miauknął, po czym rzucili się w jego stronę.
Blanka naprężyła mięsnie i jak usłyszała, że puścili się z miejsca, kopnęła Wypłosza tak, by ten sturlał się z ich toru lotu. Nie było to mocno, ale jednak spowodowało, że upadł.
— Panowie, panowie, gdzie wasze m-maniery? — to ciche jąknięcie zdradziło jej zdenerwowanie. Zaczęła się cofać, zanim ci ogarnęli, co się dzieje. — Przecież już idziemy, nie ma co tępić pazurów na niepotrzebną walkę.
— CO JA MÓWIŁEM?! — Wypłosz syknął na nią w szoku, ledwo zbierając się z ziemi po jej kopniaku. — Miałaś być cicho!
Samotnicy stanęli zaskoczeni, wpatrując się w Blankę. Cała czwórka zagwizdała
— Ale lalunia. Nie dziwota, że wolałeś dostać za nią bęcki, by nie wpadła w moje oko — zaśmiał się Śruba. — Wybacz paniusiu, ale teraz to oboje musicie nam zapłacić za naruszenie terenu.
— A tknij ją tylko to wygryzę ci gardło — syknął, wstając na łapy.
Nie pozwoli jej skrzywdzić! Nigdy! Po jego trupie! Zginie tu, ale będzie to tego warte!
— A może tknę, a może nie. Zależy czy będziesz grzecznym Wypłoszem czy nie — zakpił. — Panna jak mniemam? Jestem Śruba, miło poznać.
Widząc jak trzy pozostałe koty kierują się powoli w stronę Blanki, rzucił się przed nią, osłaniając swoim ciałem
— Wiej, głupia. Już!
— Nie zostawię cię, debilu — syknęła, strosząc futro. Wygięła grzbiecik w łuk, prychając wściekle, próbując odpędzić napastników, czy chociaż ich odrobinę nastraszyć. — Śrubo, widać, że ty tutaj przewodzisz, a reszta ma mało co do powiedzenia, zostawcie nas w spokoju — miauknęła, a wytknąwszy hierarchię grupy miała nadzieję na poróżnienie ich ze sobą.
— Naprawdę masz orzeszek zamiast mózgu, co? — Wypłosz prychnął do niej nie wierząc w jej głupotę. — Nie umiesz walczyć, nie masz szans z nimi — szepnął do niej. — Wiej.
— Ja, owszem ja. Niestety... Wypłosz zna warunki jakie płaci się, gdy nas spotka. Nie odpuszczamy łatwo nawet takim pięknością. — Śruba zrobił teatralny wdech. — Jedyne co może was ocalić, to poddanie się naszym żądaniom.
— Nie ma mowy, ona jest moja — syknął na nich.
— Może dałoby się wynegocjować jakąś ugodę albo coś — Blanka szepnęła do Wypłosza, niemalże przyciskając się do niego ze strachu.
Sam także odczuwał, jak jego ciało zaczyna drżeć. Strach nie był mu obcy, a teraz czuł go ze zdwojoną siłą, zważywszy na fakt, że chodziło tu o życie pieszczoszki, na której mu zależało.
— Ugodę? Mogę im zaoferować się jako worek do bicia, ale nie wiem czy ci dadzą na długo spokój — odpowiedział jej szeptem.
No naprawdę byli w głębokim szambie. A trzeba było wrócić tymi ściekami. Może i by cuchnęli, ale nie znaleźliby się właśnie w takiej patowej sytuacji.
— Co? Nie ma mowy — syknęła do Wypłosza, nie zamierzając pozwolić mu na ten akt głupoty.
Skrzywił się na jej odmowę. Nie rozumiała jak załatwiało się te sprawy! Sądziła, że ot tak wygrają? No już to widział.
— Znalazł sobie dziewczynę i z kumplami się nie podzieli... Dobrze. Damy wam czas do namysłu. Sześćdziesiąt uderzeń serca. Jak uciekniecie złapiemy was i przestaniemy być mili. — Śruba zaczął stukać pazurem o ziemię, co bardzo przeszkadzało w myśleniu. Wciąż chciał, aby pieszczoszka po prostu pobiegła i go zostawiła. On umiał sobie radzić w takich sytuacjach, ale Blanka jak to Blanka była strasznie uparta.
— Panowie, nie da się tego rozwiązać inaczej? Może jedzenie? Przyniesiemy wam ile chcecie... — zaproponowała.
— No nie wiem... jednorazowo to tak słabo, chyba że codziennie po jednym posiłku będziecie nam przynosić — rzucił lakonicznie szef miejskiego gangu, nieco zawiedziony ich ofertą.
— Nie ma mowy — nie zgodził się. — Jak będziesz sama, a im dasz jedzenie to złapią cię i zrobią ci krzywdę. Trzeba walczyć.
To był jedyny sposób na poradzenie sobie z irytującymi samotnikami. Nie wiedział w jaki sposób mieliby tego dokonać, ale był gotów nawet poświęcić swoje życie, jeżeli nagrodą będzie życie bengalki.
— Nie pokonamy ich czwórki we dwoje. Może uda nam się uciec razem? Musimy spróbować, czas nam się kończy — szeptała, skacząc wzrokiem od napastnika do napastnika, którzy powoli zaczęli wysuwać pazury w geście zniecierpliwienia.
Dało się zauważyć, że czas nie był dla nich łaskawy. Musieli działać. Szybko i to zaraz jeżeli nie chcieli skończyć marnie.
— Dobrze. Ale... musisz biec i nie odwracać się. Oni chcą teraz ciebie bardziej niż mnie. Biegnij tak, by ich zgubić. Nie pokazuj im gdzie mieszkasz, upewnij się, że nie ścigają cię. Ja będę za tobą, ale nie wiem czy się nie potknę i nie zostanę w tyle. Ty masz nie zatrzymywać się. Tylko biec. Rozumiesz? — wyszeptał jej na ucho swój plan, który sklejał na poczekaniu.
Tak naprawdę mówił jej to wszystko, aby po prostu się nareszcie ogarnęła i ruszyła. Przez to, że zwlekała byli otoczeni. Gdyby go zostawiła, już dawno byłaby bezpieczna w swoim Gnieździe.
— Nie chcę cię zostawiać. Nie mogę... — zaczęła, jednak nie widziała innego rozwiązania. — Po prostu... obiecaj, że nie potkniesz się specjalnie, żeby ich odciągnąć. Teraz. A pobiegnę.
Na ostry i ciernie!
— Obiecuje. A ty mi obiecaj, że nie zatrzymasz się dla mnie, tylko będziesz biec. Przeżyłem gorsze piekło niż pościg tej czwórki. Nic mi nie zrobią, uwierz. — Niech już biegnie, na litość księżyca! To nie był moment na ckliwe chwile zakochańców! Teraz walczyli o życie.
— Obiecuję — miauknęła szeptem po czym ostatni raz spojrzała na pysk Wypłosza i puściła się biegiem z dala od gangu kocurów, próbując powstrzymać łzy w oczach.
Nim samotnicy ogarnęli co takiego się dzieję, rzucił się tuż za nią biegiem.
Usłyszeli wrzaski i klnienie, i tupot łap za sobą.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz