*CD. poprzedniego opka*
Ich wściekłe wrzaski były okropne. Wwiercały się w ich uszy, napełniając serce trwogą. Biegli szybciej i szybciej, uciekając przed gangiem, nie odwracając się za siebie. Skręcili w lewo, prawo, próbując zgubić kogokolwiek kto za nimi gonił. Czuli na karkach ich pyski. Jak się zbliżali, jak skracali raz po raz dystans.
— Wypłosz! Zatrzymaj się! — syknął jeden z nich.
Dobrze, że nie miał ogona, bo jak nic za niego by pociągnęli. Nie był tak szybki jak Blanka i pozostawał w tyle, przez co był łatwym celem. Nic więc dziwnego, gdy poczuł na udzie muśnięcie pazurów Cegły, jednak nie dał się przewrócić. Biegł dalej.
Pędzili ile sił w łapach, aż nagle, nim spostrzegli co się dzieje, z uliczki po prawej, wybiegł jeden z członków gangu. Wpadł prosto na Blankę, wywracając. Kotka pisnęła, przeturlawszy się z nim kawałek. Wbiła w niego przerażone spojrzenie, a jej mięśnie same napięły się do granic możliwości, widząc jego paskudny uśmiech. Bała się, płakała, próbując oswobodzić z uścisku.
Gdy to ujrzał, krew odpłynęła mu z pyska. Ten moment zawahania wystarczył, by Śruba zbił go od boku z łap. Poleciał na Blankę, kładąc się tuż obok niej. Zostali otoczeni. Cegła usiadł na nim, nie pozwalając na ucieczkę, a Farfocel, unieruchomił jego towarzyszkę.
— Skąd... — nie dokończył, bo Śruba dał mu w pysk, a on poczuł ciepłą strugę krwi, która zabrudziła mu sierść.
— Rozbestwiłeś się. Trzeba to zmienić. Prawo ulicy jest święte, a i tak próbowaliście uciec.
— Zostawcie go! — krzyknęła Blanka — Zostawcie! — syczała, próbując wbić zęby w łapę trzymającego ją kocura
Farfocel widząc co kocica wyprawiała, postawił łapę na jej głowie tak, by nie mogła go użreć. I oczywiście to podziałało, ponieważ atak pieszczoszki nie wyszedł.
— Zostawić go? Czemu bronisz takiego odrzutka i kalekę? On wiedział, że z nami przegra, a mimo to starał się cię chronić. Jakie to słodkie — powiedział Śruba, depcząc łapę Wypłosza, który na ten czyn wrzasnął. To bolało! — Mieliście czas i wybraliście warunki. Mówiłem, że przestaniemy być mili.
— A tknij ją tylko to... — nie dokończył, bo znów dostał w pysk.
Bengalka starała się wierzgać przednimi łapami, z całych sił próbując się uwolnić z ciężaru, który ją przygniatał. Raz po raz syczała i prychała na zmianę, a bezsilność w jej ruchach utwierdzała zebranych, że powoli rozumiała, że nie mieli szans wygrać.
— Puśćcie go i nigdy więcej nie wrócimy na wasze tereny — miauknęła, chcąc spróbować jeszcze raz mediacji.
— Szkoda już została poczyniona. Musielibyście się postarać. Ten bieg był męczący — westchnął szef tej trójki. — Twój kochaś jakoś z nami nie walczy, więc nie machaj tak łapkami śliczna.
Kątem oka dojrzał wzrok Blanki. Wpatrywała się w niego, widział jej błagalne spojrzenie pełne nadziei na to, że coś wymyśli. Ale jak już zauważył Śruba, nie walczył. Nie miał szans zwalić z siebie silniejszego i sprawniejszego kocura. Zawsze ta jego słabość go dobijała. Dlatego nie cierpiał swojego ciała. To cud, że los pozwolił mu przeżyć tyle księżyców, bo według niego już dawno powinien być po drugiej stronie ziemi. Nie potrafił jednak poddać się, gdy te oczy się w niego wpatrywały. Najwyraźniej musiał zrobić coś czego nie cierpiał, ale to wielokrotnie ratowało mu skórę. Możliwe, że i tym razem zadziała.
— Śruba. Puść ją, a spłacę to z nawiązką. Przez księżyc — rzucił propozycję.
Kocur spojrzał na niego z góry, namyślając się.
— Ta twoja nie wydaje się chętna na takie układy.
— Ja ją tu sprowadziłem, to mój gość. Ja płace — syknął.
Nie zamierzał mieszać w to Blanki. Sam spłaci tych durni, nawet jeśli będzie przy tym cierpiał. Wolał już zostać ich workiem do bicia czy oddawać im całe swoje pożywienie jakie znajdzie, niż by bengalka wraz z nim odczuwała konsekwencje swoich czynów.
— Wypłosz... — usłyszał jej głos, który ostrzegał go przed popełnieniem głupstwa.
Rzucił jej ostre spojrzenie. Mieli szansę się jeszcze wybronić. Nie mogła wznowić kłótni. Gdyby do tego doszło, to jak nic Śruba znów miałby problem. To i tak, że zechciał go wysłuchać i jeszcze ich nie pobili to cud. A to oznaczało, że zainteresował gangstera na tyle, aby uwierzyć w to, że dziś przeżyje.
— Ależ uparty. Nie odpuścisz co? To zróbmy tak. Cztery księżyce i ustalimy resztę na osobności, by panna nie miała cię za skończonego zwyrola, kapiszi?
Zacisnął pysk, zastanawiając się nad tą propozycją. Brzmiała na rozsądną. Wolał, aby Blanka nie wiedziała co takiego robił w Betonowym Świecie. Te rzeczy... Nie miały słów. Ale takie było życie. Jedynie najsilniejsi i sprytni byli w stanie tu przeżyć.
— Pod warunkiem, że jej nie skrzywdzicie. Inaczej umowa zerwana — syknął.
— Ależ z ciebie negocjator. Dobrze. Pasi, byleś jutro przyszedł do nas, jak nie to ona będzie nasza — Samotnik wskazał na bengalkę.
— Stoi — zgodził się, a reszta gangsterów z nich zeszła.
Byli wolni. Udało się. Aż w to nie wierzył... Wcale nie przehandlował Blanki, wcale.
Kocica powoli uniosła się, mierząc każdego z gangu ostrym spojrzeniem.
— Chodźmy już, Wypłosz... — mruknęła do niego, z cały czas położonymi po sobie uszami. Wzrokiem unikała jego pyska, nie mogąc spojrzeć mu w oczy.
Pewnie się winiła, bo co inaczej sprawiłoby w niej takie dziwne zachowanie? Dla niego jednak to było coś najzwyklejszego. Wiele razy spłacał tak długi.
Wstał ociężale poobijany. Rzucił jeszcze swoim oprawcom ostatnie spojrzenie, po czym udał się z Blanką przed siebie.
— Pójdziemy na około. Dla bezpieczeństwa — powiadomił ją.
Nie był w końcu pewny czy Śruba i jego kompani dotrzymają słowa i nie będą ich śledzić. To by skończyło się katastrofą, gdyby dowiedzieli się gdzie mieszka pieszczoszka.
Na szczęście, gdy się odwrócił, aby sprawdzić czy za nimi idą, ci stali w miejscu, aż nie znikli im z oczu. Dopiero wtedy Blanka się odpaliła, gdy mieli pewność, że już nikt im nie przeszkodzi.
— Co ci strzeliło do głowy? Cztery księżyce? Nawet nie wiesz na co się zgodziłeś! — miauczała kotka, a łzy lały się jej z oczu.
Nie rozumiał czemu tak biadoliła mu nad uchem. Bała się, że go zabiją? To powinna się cieszyć! Wtedy nie musiałaby znosić jego towarzystwa i siedziałaby zamknięta w tym swoim domu do końca swojego życia.
— Nie rycz — prychnął. — Znam warunki. Im chodzi wiecznie o to samo. Już spłacałem tak dług. Będę żył, więc się nie trzęś. Ważne, że ty jesteś bezpieczna — starał się ją uspokoić.
— Nie obchodzi mnie to! Gdyby mnie tam nie było, nie musiałbyś teraz tego robić! Daj mi chociaż zrobić coś, żeby spłacić jakoś u nich dług.
— Nie! — warknął ostro. Nie zamierzał jej w to mieszać. To był jego interes. On tu był kocurem. Sam się tym zajmie. Za żadne skarby nie dopuści bengalki do tych typów ponownie. — Sama mówiłaś, że nie chcesz brzucha. A im tylko to w głowie. — Skrzywił się. — Nie zbliżaj się do nich, jasne?
— To zamieszkamy u moich dwunogów! Oboje! Tam cię nie dopadną.
Zjeżył się słysząc tą propozycję. Nonsens! Przenigdy jego łapa nie przekroczy progu domostwa tych potworów! Nie da się zabić! Nigdy! Blanka wymagała od niego niemożliwego, dlatego też zamierzał jej to wyperswadować.
— U ciebie? Jako pieszczoch? To chyba jest ci gorzej — prychnął, pokazując jej, że nie zamierza słyszeć ponownie tego tematu. — Jak nie stawie się to przyjdą po ciebie. Wole to odbębnić, a będziesz bezpieczna.
— T-to nie znaczy, że możesz od tak tam iść! Nie chcę, żebyś tam szedł! Nawet jak tobie wisi co się tam stanie — biadoliła mu nad uchem.
— Czemu się tak przejmujesz? To moje życie, gorsze rzeczy przeżyłem. Na przykład odgryziono mi łapę i ogon. To ulica, nie twoja bajka księżniczko. Ja przywykłem i mnie nie rusza. Żyłem w gorszych warunkach, umierałem z głodu a żyje. Jestem silny. Nie wątp we mnie.
Że też znalazła sobie moment... Przyśpieszył kroku, kuśtykając. Chciał jak najszybciej dotrzeć już na miejsce i odstawić ją bezpiecznie do domu. Tym co później będzie martwił się dopiero jutro wiedząc, że Blanka jest bezpieczna.
— Nie wątpię, ja po prostu... nie chcę, żebyś więcej cierpiał. — Zbliżyła się i spróbowała zlizać zastygłą już na futrze krew z rany na jego pysku.
— Moje życie... — przerwał, pozwalając jej na oczyszczenie jego futra, przymykając na chwilę oczy. To było... przyjemne doznanie. Nie żałował, że ją ocalił. Dla takiego całusa było warto. — Moje życie od tamtego wypadku było przesądzone. Cierpisz... racja, lecz żyjesz. To najważniejsze. Ból jest chwilowy, śmierć natychmiastowa. Nie mieszaj się w to. Jak się dowiem, że tam polazłaś to zamknę cię u tych Wyprostowanych na zawsze — zażartował, bo raczej by się do nich nie zbliżył. No chyba, że byliby martwi... Ale to też łapałaby go odraza, żeby na to coś spojrzeć.
— Może tylko ci się wydaje, że jest przesądzone. Może to nieprawda? — miauknęła cicho kotka. — Wiesz, że nie mogę obiecać, że nie będę się mieszać. Poza tym, nie wytrzymałbyś tak beze mnie jakbyś mnie zamknął w domu. — Wywróciła oczami.
— Blanka. Powiedziałem już coś. — Oparł się łbem o jej bark. — Nie mieszaj się w sprawy samotników. To mój świat a nie twój.
Naprawdę chciał, aby zrozumiała, że nie zbawi świata, ani tym bardziej jego. Życie nie było łatwe i usłane różami. Doskonale o tym wiedział. A ona... Ona była niewinna, nieskalana żadną blizną, którą uświadamiałaby ją o tym, że jest wadliwym śmieciem.
Bengalka nie odpowiedziała mu. Po prostu przyłożyła swój łepek do jego, równając oddech. Po chwili zastanowienia delikatnie polizała kocura za uchem, mrucząc cicho.
— Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś. Mocno boli? — mruknęła, zerkając na jego ranę na udzie.
— To tylko draśnięcie. Nic wielkiego. Wracaj do Wyprostowanych. — Skrzywił się, ponieważ dla niego było nienormalne mieszkać z takimi potworami. — Mówiłaś, że będą się... martwić.
To już w ogóle było chore. Najchętniej przenocowałby ją u siebie, aby już nigdy jej łapa nie powstała pomiędzy tymi kreaturami. Oszczędziłoby mu to wiele zmartwień. Nawet jeśli widział, że kotka wyglądała dobrze jak na pieszczocha, to obawiał się, że to może się zmienić i skończy zakopana żywcem tak jak jego rodzeństwo, gdzieś w ogrodzie tych potworów.
— Mogłabym... zostać z tobą... jakbyś chciał. W ramach podziękowania za dzisiaj — zaproponowała, a go na moment zatkało.
Blanka... Blanka chciała spać z nim w brudnym śmietniku, tak jak w dawnych księżycach? To... To nie mieściło mu się w głowie. Było niczym sen. Na pewno to było to.
— Wejdziesz ze mną do... śmietnika na noc? Naprawdę? Nie lepiej będzie ci w czymś... pieszczoszkowym? Chociaż... nie pogardzę jak zostaniesz. — Wrócił na jego pysk paskudny uśmieszek, który jasno informował, że humor mu się polepszył.
— Jeśli nie będziesz się tak dziwnie uśmiechał w tym śmietniku to tak, wejdę — westchnęła, wywracając oczami.
Ha! Wcale się dziwnie nie uśmiechał, tylko to wszystko odreagowywał. Nie spodziewał się w końcu, że na koniec dnia dostanie taką wspaniałą informację.
— Jak dziwnie? Nie wiem o czym mówisz. — Otarł się o nią. — Znów mi nie ufasz?
— Jakbym ci nie ufała to bym nie proponowała nocy w śmietniku, prawda? — zaśmiała się, znów liżąc kocura, tym razem po policzku.
Motyle w brzuchu na powrót się odezwały. To, że Blanka to robiła... To wiele dla niego znaczyło. Nie miał jednak pojęcia czy czuła to co on, czy może robiła to, aby go pocieszyć, ale... Ale bardzo się z tego cieszył, ponieważ istniała nadzieja, że ich drogi nie rozejdą się tak jak po śmierci Sójki.
Chwilę patrzył na nią jednym okiem, po czym skierował kroki w inną stronę niż dom Blanki. Na samą myśl o tym, że kocica wybrała jego, a nie ciepły kąt we własnym domu, zrobiło mu się ciepło na sercu.
— A więc chodź. To niedaleko.
— Cały czas mieszkasz w jednym miejscu? Czy zmieniasz lokum? — zagaiła jeszcze, pozbywając się ciszy jaka zapadła, gdy ich kroki rozbrzmiewały w mroku nocy.
— W jednym. Lepsze stare śmieci niż ciągle co nowego — miauknął, skręcając za róg. — To tu. — Wskazał zaułek z paroma kartonami i śmietnikami. — Możesz wybrać sobie gdzie byś chciała spać. — Usiadł, starając się nie narzucać jej niczego konkretnego. Zależało mu w końcu na tym, aby wspominała tą chwilę miło i pragnęła do niego wracać, raz na zawsze porzucając swoje pieszczoszkowe życie.
— Ty się lepiej znasz. Wolałbym gdzieś gdzie będzie raczej ciepło — wyjaśniła.
— Ciepło... — rzekł zamyślony. — Wiem gdzie będzie ci ciepło, księżniczko. — Uśmiechnął się. — Chodź tu. — Wszedł do dużego kartonu, który leżał poziomo na ziemi. Nie miał pojęcia co w nim było, ale było niezłym lokum na tą noc. Położył się w środku i klepnął łapą miejsce obok siebie. — Tutaj. Ze mną.
Czy mu się wydawało, czy dostrzegł błysk zadowolenia w jej oczach? Bengalka skinęła głową i ułożyła się na tyle blisko, by jednak dawać kocurowi jakąś przestrzeń osobistą.
— I... nikt nas nie wygoni?
— Nie. To mój teren — wytłumaczył, przysuwając się bliżej do Blanki. — Będzie ci zimno jak będziesz spać z dala ode mnie. Ja jestem twoim ciepłem w nocy — przypomniał jej zapomniane najwidoczniej przez nią fakty. Noce bywały w końcu chłodne, a jedyne ciepło stanowiło ich futro.
Blanka nie odsunęła się. Ułożyła się wygodniej, delikatnie wtulając się w brudne, posklejane futro Wypłosza, po czym położyła głowę na jego boku.
— Często miewasz gości?
— Nie. Ale nie przeszkadza mi to. Widzisz, że nie lubię gangów, a użerać się z nimi codziennie? Koszmar — nieco skłamał, ponieważ od czasu do czasu odwiedzali go jego kumple, których niegdyś poznał, gdy dopiero co poznawał świat, ale... Też byli szemrani, a wolał, aby Blanka od takich trzymała się z daleka.
— Tak, prawdziwy koszmar... A żadnych ładnych kotek nie sprowadzasz? — zażartowała.
Dziwne pytanie... Bardzo dziwne. Sądziła, że miał już wiele partnerek? On? Czy widziała jak on wyglądał? Wiele kotek nawet na niego nie patrzy... Jedynie ona... Ona była inna.
— Czasem widuje tu ładne, ale na mój widok uciekają — mruknął ponuro.
Dużo już się nasłuchał niepochlebnych komentarzy na swój temat od płci przeciwnej, gdy próbował za namową kumpli jakąś wyrwać. Nigdy nie wychodziło. Pewnie sądziły, że miał świerzb. Nie dziwił się, patrząc na to, że zadawał się ze Śmierdzielem, który go sprzedawał na prawo i lewo.
— Nie mają gustu — prychnęła, posyłając kocurowi delikatny uśmiech. — Jedyne co je może odstraszać to twój zapach.
Zamrugał zaskoczony. Nie spodziewał się komplementu w swoją stronę. Przecież zdawał sobie sprawę, że był paskudny. Nie miał oka, łapy i ogona, futro jakieś potargane i sklejone, nie myte od dawna, no i poszarpane uszy. Kto z takim potworem chciałby spędzić resztę życia?
— Tak sądzisz? Uważasz, że jestem przystojny? Nie widzę byś krzywiła się na mój zapach. — Uniósł brew.
— Tak, czemu nie — mruknęła, delikatnie zawstydzona rozmową o jej upodobaniach estetycznych. — A to, że się nie krzywię, to kwestia przyzwyczajenia.
Zaśmiał się. Jak nic chyba śnił. Blanka, ta Blanka stwierdziła, że był przystojny! On! To był najlepszy żart pod słońcem. Nie żeby tego nie doceniał...
— Pierwszy raz słyszę coś takiego. Zaskakujesz mnie księżniczko — wyznał miło zaskoczony jej słowami.
— Umyłbyś się, a nie "zaskakujesz mnie księżniczko". — Wywróciła oczami, czując jak policzki pieką ją z zawstydzenia.
Czyli jednak jego zapach drażnił ją po nosie, skoro robiła mu taką aluzję. No... Na nieszczęście dla niej, nie zamierzał zmieniać swoich higienicznych upodobań.
— Ostatnio byłem myty przez Bylice. Czyli... dawno. Już mi starczy takich... pieszczot. — Podrapał się łapą za uchem, czując jak świąd wraca. — Jak dostaniesz pcheł to bardzo przepraszam.
— Masz pchły?! — Skrzywiła się, gwałtownie unosząc łeb. — Jeśli się na mnie przeniosą to Wyprostowani urządzą mi kąpiel stulecia — westchnęła.
Oho! Dziwne i nieznane mu wcześniej określenie, na dodatek połączone z tymi kreaturami sprawiło, że jego ciekawość się rozbudziła. Mało co wiedział w końcu o życiu Blanki. A co jeśli jednak ją krzywdzili, a ta dopiero odpowiednio przyparta do muru zaczęła się zwierzać? Może ta kąpiel to forma jakiegoś znęcania się? Musiał się tego dowiedzieć!
— Co to znaczy? — Przekrzywił łeb. — Będą cię torturować? — z jego gardła wydobyło się warknięcie. Nie pozwoli im na to! Ubije jak mysz i wrzuci pod potwora zwłoki tych istot! Nie ma mowy, by teraz wypuścił Blankę do domu. Nie, gdy czeka ją coś okropnego!
— Tak, ale to według nich koniecznie — odpowiedziała.
Dostał potwierdzenie, że ją torturują! Nigdy nie spodziewałby się tego po niej. Zawsze tak broniła Wyprostowanych, a teraz? Teraz wychodziło na to, że to on miał rację! Cały czas!
— Nie wrócisz tam. — Wbił w nią stanowczy wzrok. — Zacznie się od topienia, a skończy na ucinaniu ogona! — prychnął zły, bardziej się do niej tuląc.
Nie mógł jej stracić, nie mógł. Blanka była dla niego całym światem. Możliwe, że jedynym.
— Nie będą mnie topić! Po prostu mnie wykapią siłą, żeby pozbyć się pcheł — miauknęła uspokajająco, czując, jak kocur się wokół niej niemalże zawija. — Na pewno nie odetną mi ogona, nie bój się o mnie.
Zacisnął pysk, kuląc uszy. Tylko wykąpać? Tylko? I to siłą? To brzmiało mu ewidentnie na topienie!
— Mhm... jasne. To tylko kwestia czasu jak mówiłem — prychnął, zaczynając wylizywać swoją przednią łapę, dziabiąc ją zębami i wygryzając z niej sierść.
Zawsze tak robił, aby zredukować nadmiar stresu. Od kocięctwa ten nawyk mu nie zniknął, a gdy zaczął żyć samotnie, zdany tylko na łaskę własnych łap, robił to coraz częściej. Dawało mu to swego rodzaju ulgę.
— To nie kwestia czasu, Wypłoszu. Ty masz swój świat, ja swój. Znam moich dwunogów, nie zrobiliby mi tego — wytłumaczyła, a czując, że kocur się rusza, zerknęła czemu się wierci. Widząc, jak wyrywa sobie sierść, zmarszczyła brwi. — Nadal to robisz? — miauknęła zaniepokojona, kładąc swoją łapkę na jednej z przednich Wypłosza. — Stresujesz się?
— To już nawyk. Nic na to nie poradzę. Korci mnie — mruknął, przestając jednak, czując jej dotyk.
— I nie da się tego oduczyć? Twoje łapy wyglądają... biednie — stwierdziła, zerkając na pogryzione i wyłysiałe w niektórych miejscach kończyny samotnika.
— Nie wiem. Może. Czemu miałbym się tym przejmować? — Wzruszył ramionami.
Żył z tą przypadłością w końcu tak wiele księżyców, że wątpił, aby był w stanie to zwalczyć. Życie w Betonowym Świecie niosło wiele stresów, które każdego przytłaczały. A on... nie umiał inaczej sobie ulżyć.
— Nie boli cię jak gryziesz? — po chwili zapytała.
— Mam powiedzieć prawdę czy skłamać?
— Prawdę. Chociaż kłamstwa też jestem ciekawa.
Westchnął. Najwyraźniej musiał zaspokoić jej ciekawość. Po tym dniu jaki jej zafundował, zasługiwała chociażby na to.
— I tak i nie, coś pomiędzy. Wybierz co ci odpowiada księżniczko — odpowiedział licząc na to, że to jej wystarczy i temat zostanie zamknięty. Robiło się w końcu coraz bardziej późno.
— Nie możesz się lizać zamiast gryźć? Może to by pomogło. I raczej by tak nie bolało...
— Lizanie nie pomaga w pozbyciu się tego... napięcia i świądu — miauknął, ocierając się o nią. — Idź spać — pogonił ją, by już zamknęła mordkę i oddała się sennym marzeniom.
— Może jakbyś się wykąpał i pozbył pcheł nie swędziałoby tak mocno. Napięcia nie wiem, jak się pozbyć niestety... — szeptała mu swoje pomysły, nie zwracając uwagi na jego dotyk.
— To nie takie proste, ale dzięki za pomysły. A teraz idź spać, bo już późno — ziewnął, obejmując ją łapą. To było... Takie zabezpieczenie, gdyby jednak z rana chciała go opuścić bez pożegnania. Nie chciał, aby kręciła się samotnie po drogach Betonowego Świata. Dzisiejszy dzień pokazał im, że było to niebezpieczne.
— Dobranoc — zamruczała czule i polizawszy kocura za uchem, wtuliła nosek w ciepłe futro Wypłosza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz