*CD. poprzedniego opka*
Obudził go ból spowodowany tym, że ktoś się ocknął i właśnie podeptał go swoimi łapami. Skrzywił się i zamrugał zaspany, ziewając. Rozejrzał się po otoczeniu, przypominając sobie niedawne wydarzenia. Ugh... Wolał o nich zapomnieć i uznać je za nieśmieszny żart swojego umysłu.
Dostrzegł zwiewającą Blankę, która cóż... wymiotowała tuż przy beczce. Prychnął na to, rozciągając się, po czym wyszedł z kartonu.
— Księżniczka się w końcu obudziła?
Bengalka napiwszy się, wkładając niemalże cały łeb pod wodę, z mokrą mordą wróciła do Wypłosza, podkulając ogon.
— Wypłosz przepraszam za wcześniej... — miauczała, kładąc po sobie uszka. — Naprawdę przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło...
— Niech zgadnę... pewnie to co zjadłaś — prychnął. — Masz przynajmniej nauczkę na przyszłość, by nie jeść roślin.
To i tak dobrze, że nie padła mu tu martwa. Mogła w końcu się zatruć jakimś chwastem, a on... cóż. Nie znał się na medycynie zbyt dobrze. No coś tam się uczył, ale nie cierpiał świadomości, że nadawał się tylko do zbierania roślin i robienia z nich jakichś maści. To była słaba perspektywa na życie.
Kocica na jego słowa skuliła się bardziej.
— Nadal się gniewasz...?
— Będę się gniewał, bo zrobiłaś największą głupotę w dziejach i mogło to się inaczej skończyć, gdybym nie miał z nimi umowy — przypomniał jej o tym małym fakcie.
A gdyby poszła nie do Śruby i reszty, a na przykład do jakichś losowych samotników? Jak miałby wtedy ją uratować? Jak nic musiałby wychowywać nie swoje smrody, co go obrzydzało. W końcu... To on pragnął założyć z nią kiedyś rodzinę.
— Nie chciałam tam iść. Znaczy chciałam, ale bym nie poszła normalnie — próbowała się wytłumaczyć.
— I co byś zrobiła jakby się zgodzili byś dostała moją karę? — Uniósł brew. — Oszpeciłabyś się dla mnie?
Już to widział. Blance nie pasowały blizny. Była... Za piękna, by takie coś ją skalało. To i tak dobrze, że po akcji z samotnikami, w których zostali złapani, nie ucierpiała bardzo. To na nim bardziej się skupili, ale na szczęście rana na udzie i pysku już się dawno zagoiła.
— Nie wiem... myślałam, że skoro ty wracasz niepoharatany to ja też bym dała radę... — mruknęła, uciekając wzrokiem od burego.
— Dla ciebie mogliby zrobić wyjątek. Z pieszczochami lubią się zabawiać. Ich płacz i błagania to coś... co ich tylko nakręca. Ani waż się znów tam pojawić. Jak się dowiem, to sam dam ci karę, zrozumiano?
Dalej nie wiedział jak można było być tak nierozważnym. Tak... głupim i pochopnie myślącym. Rozumiał, że czuła się winna, bo gdyby poszli tymi ściekami to nie byłoby tematu, ale... ugh! On był tu kocurem do jasnej ciasnej! Nie powinna brać do siebie tego, że chciał załatwiać wszystko sam. Znał się w końcu na samotniczym życiu, a ona nie!
— Mhm... — Kiwnęła łebkiem. Po chwili milczenia i paru kółkach narysowanych na ziemi łapką, uniosła łeb w stronę kocura. — Wypłosz... czy cię też... nakręca taka... zabawa pieszczochami? —zadała pytanie ostrożnie, szukając odpowiednich słów.
Wbił w nią chłodny wzrok. To zabolało. Liczył na to, że jej ostatnie zachowanie, to wszystko... To nie była ułuda. Oczywiście. Gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że to wszystko, te buziaczki to było za piękne by było prawdziwe.
— Powinnaś już wracać do Wyprostowanych. O ile wrócili — nie odpowiedział na jej pytanie, wracając do kartonu.
Humor już miał zepsuty do cna, a chęć na wygryzanie sierści wzrosła. Nie zamierzał płakać, nic z tych rzeczy. Był ponad to. Ale mimo to... Świadomość o tym, że Blanka mogła go oskarżyć o takie coś, bolała.
Kotka tupnęła łapą, po czym skierowała się tuż za nim, wchodząc do kartonu.
— Nie chciałam cię urazić... Ale... jestem ci niepotrzebna. Robię ci tylko problemy. Jestem pieszczochem. Nie znam prawa ulicy, nie umiem polować, walczyć, a jednak ciągle mnie do siebie zapraszasz. Grozisz mi, po czym obracasz wszystko w żart, bawiąc się moimi uczuciami, tylko dlatego, że... to cię nakręca? Jak ich?
Poczuł jak w nim wrze. Zerwał się na równe łapy, odwracając się do niej zamaszystym ruchem. Chciała znać prawdę? Aż tak nie dawało to jej spokoju? No to proszę bardzo! Już miał wszystko gdzieś!
—A co? Chcesz wierzyć w to, że jestem jak oni, może nawet gorszy? Że morduje koty, bo nie potrafię pogodzić się ze swoim kalectwem? Że bawię się tobą, bo czuje się przez to silniejszy niż jestem w rzeczywistości? — prychnął. — Mówiłem ci już, dlaczego cię lubię. Czemu nie chcę skrzywdzić, mimo że jesteś niczym najpiękniejsza róża w ogrodzie pełnej chwastów. Możesz uznać, że nadajesz ogrodowi blasku, jakąś nadzieję, że następny dzień będzie lepszy. Że wcale nie zdechniesz z głodu, jako karma dla szczurów, bo masz nadzieję wstać i spojrzeć jeszcze raz na tą różę, która nadal tam stoi, nadal rośnie i nie przeszkadza jej to ubóstwo...
— Wypłosz, ja... nie wiedziałam. Myślałam, że jestem dla ciebie tylko problemem, zabawką i robię tylko głupie rzeczy. Gdyby nie ja, nie musiałbyś teraz odrabiać kary, nie miałbyś kolejnych zadrapań. Gdyby mnie tam nie było, mógłbyś po prostu odejść z terenów gangu Śruby, nie martwiąc się o nic.
Oczywiście, że nie chciałam w to wierzyć, ale... — urwała, podchodząc bliżej kocura. — Nie rozumiałam, dlaczego chciałbyś mieć przy sobie głupiego pieszczocha... Nie będę o to więcej pytać — zamruczała, liżąc go po policzku.
Czara jednak została przelana, a on nie potrafił tak łatwo zapomnieć tego co padło. Nie rozumiała. Niczego nie rozumiała! A on tym bardziej.
— Mógłbym zapytać cię o to samo. Dlaczego tu przychodzisz? Po co ci wybrakowany samotnik, który może umrzeć w każdej chwili, bo złamie sobie łapę podczas głupiej bójki i będzie skończony? Czemu cię nie obrzydza mój widok jak innych? Czemu nie uciekasz, nie wrzeszczysz, że jestem potworem, co? — Zwiesił głowę. — Czemu mnie liżesz sprawiając, że mam ochotę żyć dalej? — szepnął.
— Bo cię znam i wiem, że jesteś kimś więcej niż wybrakowanym samotnikiem. Lubię twoje blizny, bo pokazują ile przeszedłeś i że wciąż jesteś, żyjesz. Pokazujesz mi, że nie ważne co się stanie, zawsze będzie wyjście z nawet najgorszych sytuacji. I że może, jeśli coś się stanie, ja też sobie poradzę...
Jesteś dla mnie jak taki płomień, co nigdy nie gaśnie. Nie ważne jak mocno wieje wiatr czy gdy leje za księżyce to ten żar zawsze gdzieś tam będzie i pojawi się na nowo, jak warunki będą znowu korzystne — ostatnie pytanie sprawiło, że jej policzki delikatnie zarumieniły się pod futrem. Uśmiechnęła się i polizała go jeszcze raz, tym razem po nosku. — Bo chcę, żebyś żył. I to żył, a nie czekał na los z dnia na dzień.
Poczuł jak gorąc przelewa się przez jego ciało, gdy polizała go po czarno-różowym nosie. Pierwszy raz słyszał od niej takie słowa. I to zabarwione takim porównaniem. Musiał przyznać, że dobraną byli parą. Odkaszlnął, speszony tym całym wyznaniem.
— Wzajemnie... — szepnął, udając że wcale nie zerka w jej stronę.
Kotka jakby dopiero teraz rozumiejąc co zrobiła odwróciła się, ukrywając piekący pyszczek za podniesioną łapką.
— Dziękuję... — wydukała tylko ledwo słyszalnie.
No i co teraz? Jak miał na to wszystko odpowiedzieć? Czy w ogóle powinien? Cóż... Na pewno jedno było pewne. Humor znacząco uległ poprawie.
— Już nie jestem na ciebie zły — miauknął czując się jak nastolatka, zaproszona na randkę. — Jak chcesz możesz wpadać do mnie częściej...
— Mhm... zaprosiłabym ciebie do siebie czasem, ale wiem, że raczej nie byłbyś chętny na przyjście — wymiuczała, by zaraz drugą łapą też zakryć pysk.
Sierść uniosła mu się nieznacznie na tą propozycję. Ile on gderał jej o tym jak nienawidził Wyprostowanych? Miałby wejść do jej Gniazda i czuć ich obcy zapach? A jak by wtedy byli? Uwięziliby go i zabili! Uznaliby, że taki kaleka to jedynie nadaje się jako nawóz do kwiatków! O nie... Nie, nie. Blanka się zagalopowała i sama to zrozumiała, widząc jego pełną przerażenia i niechęci minę.
— Nie wszedłbym tam nawet pod groźbą. Lepiej spotykajmy się u mnie. Tu mamy prywatność — powiedział, biorąc głębszy oddech.
— Tak. Prywatność... Tylko ty, ja, kartony... — miauknęła, czując, jak jeszcze bardziej chce schować się pod ziemię. — Chyba powinnam już iść. — Odwróciła się gwałtownie, niemalże wywracając się po drodze.
Spojrzał na to z uśmieszkiem. Widział, że była speszona. Nie dziwił się. On także dziwnie się czuł po tych wszystkich wyznaniach, całusach no i... zaproszeniach. Co nie zmieniało faktu, że jej zachowanie bardzo go rozbawiło.
— Łapy ci się plączą księżniczko. Jeszcze nie wytrzeźwiałaś porządnie — zauważył.
— Mówisz, że powinnam zostać jeszcze trochę? — zaśmiała się nerwowo, wciąż zawstydzona do granic możliwości.
— Lepiej cię odprowadzę — zaproponował, wychodząc z kartonu. — Bo znów zrobisz po drodze coś głupiego. Wpadnięcie pod potwora to niezbyt przyjemna rzecz — uświadomił ją o co dokładnie mu chodziło.
Oczywiście, że nie wierzył, że ta da radę wrócić w jednym kawałku. To było... Chyba za dużo jak na jej możliwości, patrząc na to, że niedawno wymiotowała i była osłabiona przez tą całą roślinę. A trzeba było zaopatrzyć się u Wiedźmy w jakieś zioła, które by teraz bardzo jej pomogły. To nie... Wydał worek skrzydełek na informację. Genialna transakcja.
— Tak, tak... racja — miauknęła, wciąż unikając spotkania się wzrokiem z Wypłoszem.
Otarł się o jej bok, kierując kroki w stronę jej domu. Musiał przyznać, że ten dzień... był przedziwny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz