Tarzał się po ziemi starając się ściągnąć coś co dwunożni założyli mu na szyję. Jasno dał im do zrozumienia, że nie chce być dotykany, a ci na siłę go przytrzymywali, aby nie wierzgał. Tak też więc jego szyję zdobiła różowa obróżka, która dodatkowo miała przyczepiony do siebie dzwoneczek, a ten przy każdym ruchu kocura wydawał dźwięk, co go strasznie denerwowało.
— Tu jesteś Panno Kiciu! — nim zdążył czmychnąć pod taras, drobne ręce pochwyciły go pod pachy i pociągnęły do góry
A gdy już tak był trzymany wisiał bezwładnie, wiedział że nie prędko zostanie wypuszczony z uścisku właścicielki. Dziecko zwracało się do niego cały czas dziwnymi słowami, którego znaczenia nie znał. Dawno nie słyszał głosu, który by zwracał się do niego faktycznie tak jak się nazywał. A nazywał się Mniszek. I nie chciał zmieniać imienia.
Minął chyba tydzień, a może nawet i dłużej od wygnania kocura. Nie był pewny, stracił poczucie czasu. A wszystko to wina dwunożnych. Ci nawet zamiast pozwolić mu polować, chcieli aby jadł coś co mu kładli do takiego czerwonego czegoś co było wklęsłe w kolorze czerwonym. Ani razu nie zjadł tej papki, której zapach przyprawiał go o mdłości. W końcu odpuścili i pozwolili mu samemu się żywić, ale ilekroć przyszedł ze swoim pożywieniem do domostwa dwunogów, ci przeganiali go na zewnątrz miotłą, a ich kocię płakało. I zawsze do końca dnia chodziło jakieś takie naburmuszone machając palcem na kocura i mówiąc "Nie wolno zabijać ptaszków". Nic z tego nie rozumiał.
Powoli chcąc nie chcąc zaczął przyzwyczajać się do swojego nowego życia, życia pieszczocha. Ile już nim był? Długo. Chyba za bardzo nie różniło się to od życia samotnika, tak czy siak, był sam. Sam jedyny w towarzystwie dwunożnych istot. Pasowało mu to. Mógł robić co chciał, nikt nie wydawał mi poleceń. Jednak... Brakowało mu czasami krzyków Witki, gdy ta tylko dostrzegła go w legowisku medyka wiedząc, że nie przyszedł do niej na pogawędkę. Brakowało mu obecności Jarząb, o której myślał co noc, gdy wpatrywał się w gwieździste niebo siedząc na tarasie. Brakowało mu Miodunki, która jako pierwsza sama z siebie, gdy był uczniem Fretki, wykazała zainteresowanie nim, a wcale nie musiała, jak i że również nie przepadała za jego matką. Zaczynało brakować mu także obecności rodzeństwa, cichej Iskry i nawet tego chorego na głowę Skrzypa, który wychwalał ich matkę pod niebiosa. A przede wszystkim brakowało mu roześmianej zezowatej czekoladowej kotki, która się go uczepiła i do której obecności na tyle się przyzwyczaił, że dopiero teraz zrozumiał co tak naprawdę stracił.
Chociaż... nic tak naprawdę nie stracił. Nikt z tych kotów za, którymi przez dosłownie parę minut w ciągu kilku dni tęsknił, nikt za nim się nie wstawił! Gdyby naprawdę komuś na nim zależało, nie siedziałaby teraz u dwunożnych. Nikt nie poprosił Agresta by dano mu drugą szansę, bo popełnił głupstwo, do którego miał zresztą prawo, w końcu był najmłodszy z nich wszystkich!
Ze złością machnął ogonem, czując się zdradzony. Kolejny raz. Powinien każdego przeganiać, a nie cierpliwie czekać aż każdy kot który go się uczepił nie odpuści sam.
— Co tam Doktorku? Ile to ptaków pozbawiłeś życia? — na głos mężczyzny uniósł łebek do góry przyglądając mu się uważnie. Mężczyzna ostrożnie podrapał go za uchem, na co zareagował mruczeniem. Było to całkiem przyjemne. — No proszę, a taka z ciebie bestyjka była niezła. W końcu nauczyłeś się że ręki co karmi to się nie gryzie... Chociaż ty się sam karmisz. Francuski kotek z wysypiska nam się znalazł, co gardzi żarciem z puszki.
Po tym jak dwunożny skończył miziać Mniszka, kocur ugryzł go w palec, tak by przypomnieć mu by na zbyt dużo sobie nie pozwalał. Może i pozwalał się im czasami dotknąć, a czasami nie, a i tak był podnoszony, to nie znaczyło że mogli tak go dotykać bez przerwy. Musiał się jeszcze do tych czułości przyzwyczaić, które może i były przyjemne, ale były też dziwne. W końcu Fretka nigdy nie okazała mu matczynej miłości, nie przytuliła go nigdy. A sam również nigdy do nikogo innego się nie przytulił, czy nawet nie otarł się łbem. Wciąż odczucia wobec głaskania, czy drapania były jakieś takie dziwne, sprzeczne, ciężko mu było je nazwać.
Słysząc znajomy odgłos kroków przekręcił się na plecy, w stronę drogi i chodnika, po którym w ich stronę biegło dwunożne kocię i jego matka. Dziewczynka trzymała w dłoni kartonowe pudełko z dziurkami, a z jej gardła wydobywał się głośny krzyk.
— Tato! Tato spójrz! Dostałam od mamy skarb! Najprawdziwszy skarb! — odstawiła pudełko obok Mniszka, który zaciekawiony tym co się znajdowało wewnątrz pudełka zbliżył się ku niemu i zaczął obwąchiwać
A zapach z środka pudła nie podobał mu. Cały się spiął wyciągając grzbiet do góry, a z jego pyska wydobyło się syknięcie. Obserwował jak z pudełka po chwili wyciągane jest coś białego puchatego. Coś co nie było tym dziwnym nieruchomym zwierzęciem znajdujące się w pokoju dwunożnej, które wyglądało jakby zobaczyło coś strasznego i znieruchomiało na zawsze. Nie tym razem. Tym razem biała kupka sierści poruszyła się, a niebieskie oczka z zaciekawieniem wpatrywały się w vana. Na małym pysku kocięcia pojawił się uśmiech na widok Mniszka.
— Tato, zatrzymamy go? W sumie to już postanowione jest, mama się zgodziła, będziemy mieli dwa kotki. A ten mały będzie się nazywał... Skarb!
Kocur ledwo mógł się wysłowić, wydukał dwa słowa. Cały znieruchomiał, gdy dotarło do niego właśnie co się wyrabia. Dopiero co się cieszył z samotności, a teraz dwunożna przyniosła do domu kociaka, w taki sam sposób jak on był przyniesiony. I to w dodatku samego, bez matki! A on nie miał zamiaru być dla niego matka. Nie był kotką. A to był jeszcze taki malec, że jak nic potrzebował opieki matki. A Mniszkowi podobało się życie samotnika-pieszczocha. I chciał by takie ono zostało, niezmienione przez żadnego innego kota. Zresztą kocięta są upierdliwe, a ten biały już z pyska na takiego wyglądał.
— Panno Kiciu, to będzie twoje dziecko. Masz się nim opiekować! — puchaty kocurek został podstawiony pod pysk Mniszka. Zamurowało go, gdy Skarb wciąż trzymany w rękach polizał go po nosie. A po tym został odstawiony na podłogę w celu dokładniejszego zapoznania się ze starszym.
Malec z radością i żywiołowo kilkukrotnie obiegł byłego Owocniaka dookoła. A Mniszek wciąż ani nie drgnął obrzydzony tym co się stało.
— Cześć braciszku! Jesteś moim braciszkiem, wiesz? A ja jestem twoim! Dlaczego nie jesteś cały biały? Jak ja? Śmieszny jesteś, taki wysoki. A to co jest? Widziałem jednego kota co miał takie coś na pysku, mówił że to jest rana... Skąd to masz? Też mogę takie coś dostać? Bardzo cię lubię! Chodź, pobawimy się?
Wszechmatka za kare, że w nią nie uwierzył i za udział w buncie jak nic zesłała mu największego demona z czeluści piekieł czy innej otchłani w postaci małego przesłodkiego gaduły, który miał za zadanie go wykończyć.
Nie wiedziała jednak, że Mniszek nie miał zamiaru się poddać i tak szybko dokonać żywota. W końcu się poruszył. Sycząc na kocię, kilkukrotnie uderzył je po jego małej główce niezadowolony z jego pojawienia się. Gdy mężczyzna zamachnął się ręką w jego stronę, pośpiesznie zeskoczył na suchą trawę. Syknął wrogo na dwunożnego. Że też miał czelność go przegonić, był w końcu tu pierwszy. I sami go właściwie zabrali ze znanych mu terenów! On się nie pisał na bycie pieszczochem.
Chwilę jeszcze przypatrywał się ludziom i nowemu kotu, po czym wczołgał się pod taras. Bardzo chciał, żeby kocie znowu zostało wsadzone do tego kartonu i zabrane z jego terenu. Jednak na to się nie zapowiadało, a skrzypnięcie drewna wskazywało na to, że cała rodzina wlazła do środka domu. Chcąc dać upust frustracji na dźwięk cholernego dzwonka, jak i złości na kociaka i dwunożnych, ponowił próbę pozbycia się obroży. Niestety, kolejny raz bezskutecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz