Hiacynt był rudy. A zachowywał się wręcz przeciwnie, niczym nie różniąc się od robactwa, gdy zasugerował chłodno, że ciągnie ją tylko do tych kotów mających w swej sierści rudą barwę.
Tak było. Zrozumiała do czego pije. Mogła pozazdrościć spostrzegawczości kocura. Miała nadzieję, że reszta jest zbyt zaślepiona innymi sprawami i jej zachowania aż tak nie widać, w końcu przy rodzinie najbliżej z jej małego pyszczka wychodziły obelgi względem plebsu. I ewentualnie, gdy chciała się postawić mentorce swojej siostry na treningach, gdy ta na nie krzyczała, a wcześniej o niczym ich nie poinformowała.
— To nie ja uważam cię za głupca, Hiacyncie — miauknęła dreptając u jego boku, nie robiąc sobie za dużo z uwag, które padały z jego pyska. — Nie wiem co insyunujesz. — Z dumą wypowiedziała nauczone się słówko, które kiedyś podsłuchała jak jej mama używa w rozmowie, tak też bardzo chciała się dowiedzieć co ono oznacza. I jej się spodobało. A jak już się dowiedziała, to zaczęła go używać. — Moja mama, tata, brat, siostra, dziadek są rudzi... — Mogła tak wymieniać i wymieniać całą swoją rodzinę, każdy był rudy, nie dało się tego ukryć. I to ją bardzo cieszyło. — Czy to naprawdę źle, że ciągnie mnie do kotów mających rudą sierść? Kotów którzy kojarzą mi się z rodziną? Przy których czuję się bezpiecznie wiedząc, że żaden nie będzie mnie potępiał i krzywdził przez to, że coś nas łączy? A tym czymś jest nasz ognisty kolor sierści... — prychnęła oburzona postawą kocura, mając nadzieję, że tak jak dostrzegł i ją, to tak dostrzeże również resztę wstrętnych kotów mających jeszcze gorszy charakter niż ona, dostrzeże ich zepsucie, tak jak i ona miała przyjemność to zauważyć
Kocur tylko zaśmiał się cicho, słysząc słowa kocicy. Czy ta uważała, że nie wiedział całkowicie co dzieje się w jego klanie? Jeśli tak, to była w wielkim błędzie.
— Twoje zachowanie, a bardziej postrzeganie innych kotów, można opisać jednym słowem. Rasizm. Słyszałaś kiedyś o nim, bo w tym klanie jest wypowiadane zdecydowanie za często. — Kocur trzepnął zły swym ogonem. — Nie żyje pierwszy księżyc, więc możesz zakończyć twoje granie. Uważasz, że jesteś taka mądra i nikt nie zauważy? Mylisz się młoda damo. Więc przestań marnować powietrze na swoje głupoty.
Hiacynt był wilkiem w owczej skórze, w tym przypadku plebsem, wronią strawą otulona rudą sierścią. Zdenerwował ją, i to nie nażarty.
— Moje spostrzeganie? Ono chyba z czegoś wynika! Jak więc mam traktować według ciebie koty, które krzywo patrzą na mnie i moją rodzinę życząc im najgorszych rzeczy? Mam być dla nich miła?! Miła dla kogoś kto... — ugryzła się w język, gdy miała podać przykład Piaska i jego mentora, nie warto było przywoływać tutaj Tropiącego Szlaku. To był przykład czystego rasizmu wymierzonego w ich rodzinę. Kocur pewnie zdawał sobie sprawę z tego co bury wyrabiał. A jeśli nie, to nie chciała dawać mu pożywki. — Jakbyś nie zauważył, to ja i moja rodzina jesteśmy ofiarami tego całego rasizmu, nienawiści do naszej rudej sierści. I ty pewnie też byłeś ofiarą, panie nadęty Zwiędlaku. Cofam to co powiedziałam, twoje imię pasuje do ciebie! — prychnęła, była zła. Bardzo zła. — A teraz udajesz, że to cię nie rusza i mnie pouczasz. Ja też mam uszy i oczy, i wiesz co? Mało który nierudy wypowiada się na twój temat pochlebnie, tylko czekają aż znikniesz, tak samo jak twoja mama... — palnęła podniesionym głosem, mając nadzieję, że kocur przejrzy na oczy i dostrzeże kto był ich wrogiem. W końcu był starszy. Nie powinien robić sobie wrogów u kotów o tym samym umaszczeniu. Lew nie mogła pozwolić na to by mieli kolejnego zdrajcę krwi w klanie. A wszystko na to wskazywało, że tak było.
<Hiacynt? 👉👈>
[591 słów]
[Przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz