*wiosna po śmierci Bylicy*
Wyszła z miasta nosząc swój naszyjnik z czerwonymi kamieniami, z w miarę wyczyszczonym futrem co było u niej dość rzadkie. Nie chciała jednak by było ją można łatwo wyczuć, więc dodatkowo zrobiła pewną toaletę poza tarzaniem się w wonnych roślinach. Ruszyła przed siebie, w stronę terenów klifiaków. Miała zamiar w pobliżu drogi która dzieliła je od terenów niczyich pozbierać zioła - rosły tam te okazy, które lubiły nasłonecznienie i suchą glebę lub im to nie przeszkadzało. Było to ważne, bo w tej porze było dużo błota i wody, więc tam powinny utrzymać się rośliny powyższych warunków nie lubiące. Gdzie indziej znalezienie ich mogło być znacznie trudniejsze. Do tego, o dziwo, w poprzednim czasie łaskawym dla roślin widziała tam malwę, a że były to rośliny wieloletnie, mogła ponownie liczyć na trochę jej liści. Może i rosła czasem w ogrodach, ale dobra lokalizacja w dziczy też była mile widziana, bo czasami dwunogi spryskiwały swe rośliny jakimiś paskudztwami, a skoro pszczoły od nich padały mogła śmiało założyć, że chorym kotom też to nie posłuży.Ostatnim razem... była przy tej malwie też z babką. Wzięło ją nieco na nostalgię, ale musiała wyprzeć te myśli i skupić się na pracy. W końcu zgromadzone zasoby ziołowe będą musiały wystarczyć też na porę nagich drzew, więc nawet, jeśli te zużyje przed nią, nie będzie musiała tyle chomikować na mroźną porę.
Gdy tylko dotarła na miejsce rozpoczęła szukanie. Nie mogła się jednak wbić w rytm pracy, przez co dodatkowo zalewały ją myśli. Myśli o babce, o jej śmierci, o tym, co mogło się dziać ze Szczurkiem… o tej starszej kotce i parze którą spotkała w kasztelanie jakiś czas temu…
— Jeżyk? To ty? Co tu robisz? — usłyszała niespodziewanie głos. Odwróciła się błyskawicznie, tak, jak powinna, gdy zagrożenie się nie skrywało. Dopiero w połowie obrotu dotarło do niej, że znała ten głos. I na pewno nie spodziewała się go usłyszeć. Gdy ujrzała Kanię zdziwienie zagościło na jej pysku.
— Jak dla mnie lepszym pytaniem byłoby, co ty tu robisz. W końcu wybierałeś się do Klanu Burzy, a to kawał drogi — miauknęła, a jej kąciki pyska lekko się podniosły, gdy lekko parsknęła. — Co, zachciało ci się połazić gdzieś dalej? — spytała podchodząc bliżej. — Myślałam... że w sumie możemy się już nigdy nie spotkać. Ale myliłam się. I dobrze — stwierdziła szczerze. — W końcu jesteś jednym... z niewielu moich lepszych znajomych.
Naprawdę się cieszyła, że miała okazję go spotkać i pogadać. Naprawdę polubiła go. Był jej chyba pierwszym prawdziwym znajomym spoza Kamiennej Sekty.
— Dołączyłem do Klanu Klifu. Klan Burzy... Przegrał wojnę i okupują go wilczacy. Tylko tu mogłem znaleźć spokojny kąt — wyznał cętkowany, uśmiechając się do niej miło. — No i mam blisko teraz do ciebie. Możemy widywać się częściej, co ty na to?
— Klan Klifu? Ciekawie. I w sumie to bardzo chętnie — stwierdziła — A o Klanie Burzy... nasza rodzina to podejrzewała. Głównie babcia. Mieliśmy... dołączyć do tej wojny. Byliśmy nawet umówieni z nocniakami... tyle że dwunożni nam przeszkodzili. A konkretniej te ich cholerne potwory. Zablokowały most. A potem już nie było po co tam wracać, bo ich liderka... była specyficzna.
Dalej pamiętała to co opowiadała o Daliowej Gwieździe babka. Pyszałkowata, przekonana o własnej wielkości, arogancka i wierząca w Klan Gwiazdy liderka. Zdaniem starszej była skłonna do zemsty za nie pojawienie się. Dobrze, że tam nie wrócili i zmienili lokum… choć może gdyby tego nie zrobili, albo nie poszli do miasta… babka by tak nie skończyła…
— Przykro mi to słyszeć. Jak chcesz mogę się wyrwać na chwilę i poopowiadasz mi co tam u ciebie słychać, co ty na to?
Cóż, przeżywała zdziwienie za zdziwieniem. Chciał utrzymać z nią kontakt… była dobrą… kompanką? Przyjaciółką nawet? Chciał z nią… spędzać czas? Poczuła się… miło. — Chętnie — stwierdziła. Może i miała zbierać zioła... ale spotkanie z Kanią mogło by jej dobrze zrobić na nerwy, a poza tym wieczne zapracowanie nie było na pewno dobre. Jej matka żywym przykładem... ugh. A też nie korzystanie z okazji utrzymania znajomości byłoby co najmniej nie skorzystaniem z dobrej okazji. W końcu nie miała za wielu znajomych, z którymi rozmawiała więcej niż raz, a tym bardziej takich, których też lubiła i choć trochę ufała.
Po jej słowach ruszyli na spacer, rozpoczynając dłuższą rozmowę.
***
Od tamtego czasu… wiele się zmieniło. Błoto dorobiła się kociąt… Wyszło że Krokus, jej matka, poznała się lepiej z Jafarem i do tego dalej trenowała Bastet po Bylicy. A ona… ona miała ucznia. Diamenta. Miły, pogodny kociak. Ale co najmniej urwis. Jeżyk była zaskoczona, że jej go powierzono. Może i było ich mało w Sekcie, ale można było mieć więcej niż jednego ucznia, inaczej niż w klanach, więc równie dobrze Skowronek mogła go oddać komu innemu pod opiekę. A jednak wybrała ją. Już wcześniej ciotka powierzyła jej wiele spraw i widać było jej zaufanie, ale podarowanie ucznia… to był naprawdę zaszczyt. W końcu Jeż nie brała udziału w bitwach z gangami, nie miała takiego doświadczenia jak reszta, ale i tak dostała ucznia, młody umysł. To od niej zależało, czy i jak wiele się nauczy. To, na jakiego kota wyrośnie w pewnym stopniu też. Martwiła się, że to spaprze, jak jej matka z Wypłoszem i Bałwankiem… ale wiedziała, że jest lepsza od niej w tych sprawach. Nieco podniosła jej się samoocena i była w stanie przyznać przed sobą, że potrafi unikać popełniania błędów matki i myślenia o tym, że może być taka jak ona. Z Kanią rozmawiała też coraz częściej. Na początku starała się trzymać język za zębami przy niektórych sprawach, i choć dalej nie raz się wstrzymywała z powiedzeniem czegoś, tak coraz to bardziej mu ufała. Może i był teraz w klanie, ale dawniej był samotnikiem. Jego matka była przeciwniczką liderów. Zdecydowanie nie był tacy jak reszta. I trudno jej to było przyznać przed samą sobą, ale… pozwoliła sobie się do niego przywiązać… mocno. Mocniej niż przypuszczała, że była w stanie.Szła na ich kolejne spotkanie z uśmiechem na pysku. Za każdym razem, gdy do niego szła… czuła się po prostu szczęśliwa, podekscytowana. Cieszyła ją każda spędzona z nim chwila. Pierwszy raz mogła chyba powiedzieć, że miała przyjaciela spoza Sekty. No i poza Cynamonką, ale Cynamonka już praktycznie była jedną z nich.
Z każdym krokiem bliżej do miejsca spotkania czuła się lepiej. Jakby kamienie dawały jej jakąś magiczną radość. I to nie był pierwszy raz. W rodzinie Jeżyk mało widziała partnerów. W sumie… tylko jedną parę tak naprawdę poznała. I to nie oficjalną, co do której była pewna, że coś było na rzeczy. Nawet ona to zauważyła. A mowa tu o Śmieciu i Skowronek. I nawet pomimo tego, że miała tylko ich przykład w zanadrzu… czuła, że jej relacja z Kanią… mogła już nie być taka sama, jak zwykła przyjaźń. Albo może jej się wydawało? Naprawdę, nie wiedziała. Nie znała się za dobrze na wielu pozytywnych emocjach… Ale niezależnie od tego co to było, co czuła, i co czuł do niej Kania, była szczęśliwa, że mogła mieć z nim jakąkolwiek relację.
Odepchnęła rozmyślania na bok, a gdy ujrzała czekoladowe futro, przyspieszyła.
— Cześć — przywitał się z nią kocur, gdy tylko doszła do niego, mrucząc zadowolony, gdy się zjawiła.
— Mam coś co ci się spodoba. — Odsunął się, pokazując roślinę, która leżała na ziemi. — Zwinąłem trochę naszej medyczce. Teraz takie zawirowanie w klanie, że się nawet nie zorientowała. Można wyluzować — i to powiedziawszy skubnął trochę listków.
Na początku była sceptycznie nastawiona, ale w sumie... co jej szkodziło? Na spotkaniu z Kanią raczej jej się nic nie stanie. Może i po kocimiętce jest się łatwym celem... ale we dwójkę nie do końca. Więc postanowiła poskubać. Przyda jej się rozluźnienie też po całym dniu pracy. Na jej języku, gdy tylko zaczęła jeść znaną sobie już roślinę pojawił się przyjemny smak. Wiedziała, że ona mocno kusi i może impulsywnie zjeść więcej niż zamierzała… ale i tak to zrobiła. Tymczasem syn Ości przysiadł się do niej, przez chwilę siedząc w ciszy i obserwował jak się zajada. Zaraz zachichotał pod nosem.
— Wiesz... Trochę żałuje, że dołączyłem do klanu. Liderka zwariowała... Jednak... — westchnął ciężko. — Matka dała mi misje. Mam położyć kres krwi Mrocznej Gwiazdy. Słyszałem, że typ zdechł, ale wciąż żyją jego dzieci. Jestem w tym wszystkim sam... A jednak przy tobie czuję się tak, jakby wszystko było możliwe.
Uśmiechnęła się na jego słowa, unosząc łeb znad resztek rośliny. Sama czuła się podobnie co on. I cieszyło ją, że mieli podobne odczucia.
Szybko kocimiętka zaczęła działać, bo już po chwili poczuła się rozluźniona jak chyba nigdy przedtem, co najmniej rzadko.
— Zdechł? Ha! Dobrze mu tak. Niech się teraz kisi w jakimś piekle czy w jakie tam dla złych kotów zaświaty wierzą klany. Przez niego musieliśmy opuścić Złote Trawy, a potem las, może gdyby nie to babcia by żyła... tyle jej krwi napsuł... — powiedziała co myślała. — A ja przy tobie nareszcie się rozluźniam. Dzięki tobie też jestem szczęśliwsza, bo znajduję czas dla siebie, w którym nie tylko przemyślam co mnie trapi i inne takie. Dzięki tobie mam siłę, żeby przechodzić przez każdy kolejny dzień i przeciwności losu, wiesz? — miauknęła.
Cętkowany przytulił się do niej, a gdy tylko wyczuła jego ciepłe ciało przy sobie, zalało ją szczęście, a serce zaczęło bić szybciej.
— Wiesz... A co powiedziałabyś na... Na stworzenie rodziny? Moglibyśmy wychować młode, które w przyszłości zemszczą się za nas na wilczakach... Byliby tacy jak ja w młodości... O ile oczywiście tego chcesz. Nie chcę cię przymuszać. Ostatnio jednak długo nad tym myślę. Księżyce mijają... A ja... Chciałbym coś po sobie pozostawić.
Kotka zmarszczyła brwi, zastanawiając się przez chwilę. Ach, jak trudno jej było myśleć logicznie po tym zielsku… Wszystkie zapachy i dźwięki zmieniły się nieco, przez co jej umysł był bardziej skupiony na nich, niż na sensie słów Kani i musiała chwilę pomyśleć by dokładnie zrozumieć jego słowa i odpowiedzieć.
Czuła jednak, że jeśli odmówi… nie wybaczy sobie do końca swoich dni.
— Może nie za cenę życia, bo jednak ważne, żeby nie czuły takiej presji i nie myślały że przeznaczona jest im śmierć w boju... ale to dobry pomysł. Odpłacimy im się za te wszystkie księżyce. Za to, co robili. I przy okazji zostawimy po sobie kogoś kto będzie o tym pamiętał. O nas. I nawet jeśli nie oni, to ich dzieci, albo dzieci ich dzieci się zemszczą. Pamięć nie zaginie. — stwierdziła. Babcia zawsze powtarzała, że pamięć nie zaginie, jeśli będą osoby, które pamiętają i pilnują wiedzy. A Jeżyk nie chciała jej zawieść. Chciała komuś przekazać jej wiedzę, jej opowieści i nauki, jej dobroć, bo wielu jej z niej nie znało. A komu lepiej by było takie coś przekazać, niż własnym kociętom?
Kania zamruczał, owijając swój ogon o ten jej, a ona poczuła przyjemny dreszcz.
— W takim razie... Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym kocurem na świecie, Jeżyk? — Spojrzał jej głęboko w intensywnie zielone oczy. Przez krótką chwilę, kilka uderzeń serca wpatrywała się w jego ślipia w podobnym kolorze, nim nie uśmiechnęła się szeroko, kiwając głową i stykając się z nim czołami.
Dalsza część tego, co chyba spokojnie mogła nazwać randką, przeminęła im tak miło, że szybko stracili poczucie czasu. Dopiero gdy słońce było już blisko linii horyzontu zrozumiała, że musi wracać by nie martwić rodziny. Mimo dalszego działania kocimiętki i początkowej niepewności, czy ta decyzja była słuszna, ruszyła do domu.
I to była chyba jedna z najgorszych decyzji jej życia.
Bo przemierzając ciemne uliczki, nawet się nie zorientowała, iż inny kot wbił w nią spojrzenie.
I że ten kot miał bardzo konkretne, złe zamiary wobec niej.
Bo jakie inne zamiary mógłby mieć wobec kotki Nastroszony po wizycie w kasztelanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz