Zamieszkali w jakimś porzuconym zaułku. On, Blanka i Sójka. Ta druga była okropna, denerwowała go ciągle tym swoim "przylepieniem się" do bengalki. Chciał jej śmierci. Tak. Był zazdrosny, ponieważ dawna pieszczoszka zdawała się z nią zaprzyjaźnić. Z tym pasożytem od Bylicy! Czemu to ich spotkało? Powinni ją porzucić przy pierwszej lepszej okazji!
Wrócił do tych dwóch, kulejąc z widocznymi ranami, które obkleił jakąś pajęczyną. Usiadł ciężko w pudle, widząc że się na niego gapią. Już widział, że były ciekawe co się stało. Nie zamierzał ich okłamywać. Musiały wiedzieć, że ich wróg czai się na nich, ostrząc swoje kły.
— Bylica tu jest — powiedział drętwo.
Widząc jego rany, Blanka zaraz poderwała się na nogi. Chwilę patrzyła na niego w osłupieniu, trawiąc powoli, co do niej mówił.
— Bylica?! — wypluła w końcu, kładąc po sobie uszy. — Nie... to niemożliwe! Została w tym potworze przecież... — Pokręciła z niedowierzaniem głową.
Sójka zmarszczyła brwi, krzywiąc nos.
— Śmierdzisz krwią. Co ci zrobiła? — burknęła tylko, mrużąc dwukolorowe ślepia, podczas gdy bengalka podeszła bliżej, z niepokojem oglądając rany kocura. Słowa szylkretki były dziwne. Zdawała się nie widzieć w jakim stanie było jego futro? Nie był przecież daleko... A zresztą. Nie obchodziło go to zbytnio. Mieli teraz ważniejsze problemy.
— Pobiła, wbiła pazury i groziła, że mnie zabiję. Uciekłem ledwo co, ale dałem radę je zgubić. Szukają cię — rzucił do Sójki krzywiąc się z bólu. — Musimy uważać. Nie wiadomo gdzie ona się zaczaiła i czy nie wróci.
Blanka zaraz podsunęła kocurowi pod łapy lecznicze zapasy uzbierane w kartonie, czekając na instrukcję czy potrzebuje jakiejś pomocy. Sójka skrzywiła się tylko, słysząc jego wypowiedź.
— Nie zamierzam wracać do tej wariatki. Chce normalną rodzinę, taką, o której opowiada Blanka — mruknęła, podchodząc do niego. — Nie wydasz mnie, prawda?
Zmrużył oczy, zastanawiając się nad jej słowami. Brzmiały jak groźba. A co jeśli by ją wydał? Popłakałaby się?
— Nie, na pewno nie wyda — miauknęła bengalka, uspokajająco liżąc szylkretę za uchem, a on poczuł dziwne ukłucie w piersi. Powstrzymał jednak wrogi warkot, który chciał wydostać się z jego gardła. — Wypłosz by nie zrobił czegoś takiego — Spojrzała po czym podeszła do trójnogiego. — Co potrzebujesz? I... jaki mamy plan? — dodała, kładąc po sobie uszy.
Sytuacja była beznadziejna. Bylica ich szukała, a oni nadal nie mieli porządnego schronienia. Co powinni zrobić? Nie wiedział. Czuł się niczym banita, który był poszukiwany przez wrogi gang. W zasadzie stara samotniczka prezentowała sobą taki poglądy, że już zaliczała się do tego typu dzikusów.
— Jeżeli będziesz sprawiać problemy to niczego nie obiecuje — burknął do córki Krokus. — Na razie musimy się ukryć przed tą wariatką i być ostrożni. Możliwe, że będziemy musieli znaleźć nową kryjówkę. Nie wiadomo gdzie może się kręcić. Trzeba to wybadać i unikać jej terenu za wszelką cenę — rzucił im swój na szybko wymyślony plan.
Nie mogli tu zostać. Szansa, że starucha ich znajdzie i dopadnie w swoje szpony była coraz bardziej realna, gdy mieliby tu dalej pozostać.
— Jak ta stara jędza nas znajduje cały czas? Powinna siedzieć w jednym miejscu, a nie szukać, w jej oczach równie dobrze, trupów — syknęła szylkreta, kładąc po sobie wywinięte uszy. Blanka tylko potakiwała w ciszy, zastanawiając się pewnie, gdzie mogliby się udać. On sam nie wiedział. Pewnie powinni skierować kroki w głąb miasta.
— Oprócz niej jest na pewno parę gangów w okolicy... może poprosilibyśmy o ochronę? — zaproponowała niepewnie bengalka, wyglądając za ich karton.
O nie! Nie zamierzał pchać się do żadnych gangów. Widział jak to u nich jest. Zabiliby go od razu, uważając że to litość. Żaden szanujący się samotnik nie przygarnie kaleki pod swoje skrzydła.
— Nie ma mowy. Żaden gang. Jak wejdziesz do takiego, to już nigdy nie wyjdziesz. Jesteśmy samowystarczalni. Damy radę — rzekł, zwracając łeb w stronę Sójki. — No... ona wie, że żyjemy. Chcę nas dorwać z powrotem w swoje chore łapska.
Blanka zdawała się nie wierzyć w to, że byli zdolni przeżyć dłużej bez niczyjej pomocy. Z jedzeniem było marnie, a ich schronienie przy mocniejszym deszczu mogło być tyle warte co nic. Był tego świadom, lecz liczyło się to, że dali radę dotrwać do tego momentu, czyli byli na tyle zdolni, by to dokonać.
Usłyszał jak dawna pieszczoszka wzdycha, kiwając głową, nie kłócąc się z nim w tej sprawie.
— Że chce, to jedno, czy się jej uda to drugie — mruknęła Sójka. — Musimy się przenieść daleko od niej. Nawet na drugi koniec miasta. Jak najszybciej. Żadne nie chce jej spotkać, racja?
— Tak... i może wychodźmy zawsze parami? Będzie łatwiej się obronić w razie czego — zaproponowała Blanka.
— Jasne. Ale nim to zrobimy musimy zinfiltrować teren. Nie chcemy przecież wejść na tereny należące do jakiegoś gangu. Blanka... wypytasz pieszczochy o tutejszą hierarchię. Muszą coś o tym wiedzieć, a ci zaufają, jak poudajesz jednego z nich. — zwrócił się do kotki, mając nadzieję, że uda jej się uśpić czujność tych pchlarzy. Bądź co bądź, miała urodę iście pieszczoszkową. Na pewno nie jeden przygłup przy niej rozwinie język niż na przykład w jego towarzystwie. Miał szpetny ryj i prędzej mu było do tutejszego zbója niż do salonowego kota.
— Da się zrobić - zamiauczała bojowo zapytana, marszcząc brwi. — Może... może też zaczniemy chodzić na patrole? Jak tylko zobaczymy coś niepokojącego, będziemy zmieniali kryjówkę, na wszelki wypadek. Może... może miejmy w pogotowiu parę przygotowanych miejsc, wtedy nie będzie problemu w szukaniu czegoś na szybko — dodała do propozycji.
Sójka skrzywiła się tylko, wbijając wzrok w ziemię.
— Odpadam z patroli. Mogę tylko szukać pożywienia — rzuciła krótko, co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem ich dwójki.
Co ona znowu wymyśliła? Byli postawieni pod ścianą, a ta mówiła, że nie była w stanie zrobić krótkiego rozeznania w terenie?
— A to niby dlaczego? Jesteś przecież sprawniejsza ode mnie, a ja nawet wezmę w tym udział — Posłał jej spojrzenie spod przymrużonych oczu. — Jak dla mnie dobry pomysł z tymi kryjówkami. Widać, że myślisz Blanka. W końcu nauczyłaś się żyć jak prawdziwy samotnik — pochwalił bengalkę.
Cieszyło go to, że nareszcie przestała bać się obrzydliwych rzeczy, a nawet chętnie rzucała propozycjami, które nie miały takich słów jak "Wyprostowany". Gdyby zaproponowała ukrycie się jako pieszczochy u tych istot, to chyba zmieniłby diametralnie o niej swoje nastawienie, ale tak? Był z niej dumny.
— Słabo widzę. Poprawka - ledwo widzę. Moje oczy na nic się nie zdadzą podczas wypatrywania zagrożenia — mruknęła niechętnie, słysząc marudzenie Wypłosza
Skrzywił pysk. No to mieli przesrane. Trójłapy, niedowidząca i pieszczoszka wywleczona siłą na ulice. Cudownie. Czy Blanka umiała polować? Bylica ją czegoś nauczyła? Nie miał pojęcia.
Bengalka położyła ogon na grzbiecie pointki, a jemu posłała spojrzenie, w którym determinacja mieszała się z niepewnością. Chcieli przeżyć... ale jak?
— Damy radę. Jakoś musimy, prawda?
— Trzeba będzie szukać żarcia po śmieciach — stwierdził niechętnie, bo przyzwyczaił się do świeżych piszczek, które podawane mu były pod nos. — Jakoś sobie poradzimy. Na ulicy trzeba korzystać ze sprytu. Z naszej trójki, to oczywiście ja jestem tym doświadczonym. Dlatego słuchajcie się mnie.
Obie kotki w ciszy zgodziły się z kocurem, potwierdzając znakiem głową.
— Gdzie spotkałeś ostatnio Bylicę? —dopytała Sójka. — Musimy się dowiedzieć gdzie są jej tereny.
— Wędrowałem w stronę tych domków niedaleko złotych pól. Zderzyłem się z nią, gdy wychodziłem zza rogu. To był... szok. A ta wariatka chciała mnie na dodatek zabić! Jest na nas wściekła — przyznał szczerze.
— Nie powinniśmy jej obchodzić. Przecież ma teraz mniej gęb do wyżywienia. Powinna się cieszyć — burknęła srebrna, strosząc futro na grzbiecie.
— Mogła zostać w tym potworze... dlaczego nie może nas po prostu zostawić? Musimy być ostrożni, skoro wzięła cię z zaskoczenia... — westchnęła Blanka, patrząc w stronę końca miasta. — Ale skoro tak, nie możemy się zbliżać do złotych pól. Skoro tam się spotkaliście, lepiej wykluczyć to miejsce.
Pokiwał głową. Jeszcze chwilę dyskutowali nad tym co zrobić, po czym wyruszyli w drogę.
***
Życie z Sójką zaczęło go irytować. Kotka całkowicie oślepła i była niczym kula u łapy. Gapiła się wszędzie tam, gdzie poniosła ją głowa, ale jedyne co była w stanie z siebie wydusić, to to, że widzi jakieś rozmazane kolory. I nic się pod tym względem nie poprawiało. Nie miał pojęcia jak im przyjdzie żyć, gdy ich grupa składała się z dwóch kalek i pieszczoszki. Nikt z nich nie umiał polować, a wizja powrotu do Bylicy jeszcze nie była tak kusząca, by ją ziścić. Kocica nadal ich szukała, spotkał się z nią kilkukrotnie, a ostatnie spotkanie śniło mu się po dziś dzień po nocach. Na szczęście Blanka pomogła mu pozbyć się obroży, którą nałożyło na niego kocię Wyprostowanych. Widział, że była tym faktem zaskoczona, więc musiał jej dosadnie wyperswadować to, że to wcale nie tak jak myśli. Jeszcze nie upadł tak nisko, aby zostać pieszczochem! Napuszył się cały na tą myśl. Kotka jednak nie wnikała, zostawiając ten temat. Ważne, że udało się pozbyć tego cholerstwa z jego szyi.
Jednak... gdyby było tego mało, Sójka ogłosiła im, że jest w ciąży. Szok to mało powiedziane co czuł. Kolejne gęby do wykarmienia? Blanka bardzo przejęła się tymi wiadomościami, ponieważ nikt z nich nie wiedział, aby chodziła na randki. Czyżby ktoś ją wykorzystał? Było to wielce prawdopodobne. Samotnicy nie grzeszyli dobrymi manierami, a w większości brali co chcieli. Ślepa kocica była wręcz idealną ofiarą.
Ale co najbardziej w niego uderzyło, a co popchnęło go do czynu, o którym miał nadzieję, że nie dowie się Blanka, to to, że bengalka zaczęła się troszczyć. O Sójkę. Gdy przynosił jakieś zatęchłe żarcie, ta oddawała wszystko przyjaciółce. Dbała o nią, pomagała, a on czuł się tam jak jakichś ich dostawca pożywienia. Poznał może dzięki temu lepiej miasto, ale bez przesady! On też miał potrzeby! Jedną z nich była bliskość z dawną pieszczoszką, lecz ta wolała spać przy córce Krokus niż z nim. Jak on nienawidził tej opasłej krowy. Jeszcze wszystko się zmieni, gdy na świat przyjdą te bachory. Cały świat, który znał runie.
Wędrowali już któryś dzień przed siebie. Kocice szły przodem, rozmawiając i cicho się śmiejąc, a on mordował wzrokiem szylkretkę. Postanowili nie zatrzymywać się w jednym miejscu dłużej niż to konieczne. To pozwoliło im unikać skutecznie spotkań z Bylicą. Jaki pech tylko, że to on zwykle musiał wpaść na kogoś z jej grupy! Chociaż... Może to i dobrze? Co jeśli ta wariatka zrobiłaby coś Blance?
— Poczekajcie tu — Blanka ku ich zdziwieniu zniknęła za rogiem, a on został sam na sam z ciężarną. Jej brzuch był dobrze widoczny. Ledwo co stawiała te swoje grube opasłe łapy.
Samotniczka wzięła głębszy oddech, wyczuwając że przy niej stał. Nie mogła zobaczyć jego morderczego wzroku, ale na pewno czuła jego nienawiść, która była wręcz namacalna. Gdy nie było Blanki mógł sobie pozwolić na opadnięcie maski.
— Śmierdzi ci z pyska, odsuń się — miauknęła, lecz nie ruszył się z miejsca.
— Zostaw ją — warknął w końcu, wyrzucając na wierzch swoje bolączki. — Nie dasz rady przeżyć z bachorami. Odejdź. Znajdź sobie miejsce jako pieszczoch i miej tą swoją wymarzoną rodzinę. — zasyczał.
Kotka zamrugała zdziwiona, po czym pokręciła łbem.
— Nie zostawię. Lepiej o tym zapomnij. Ale owszem, nie mylisz się w jednej kwestii. Ja i Blanka zamierzamy odejść do Wyprostowanych. — Że co takiego?! Zachłysnął się powietrzem, nie potrafiąc w to uwierzyć. Kocica uśmiechnęła się pod nosem, po czym kontynuowała, słysząc że go zatkało. — Chcemy wychować te kocięta wspólnie. Mamy już wybraną rodzinę.
— Co takiego? Jaka rodzinę? O czym ty mówisz?! — W końcu z siebie wydusił.
— Blanka znalazła miłych Wyprostowanych i stwierdziła, że nadadzą się na miejsce do wychowania kociąt. Nie mówiła ci o tym, bo wie jak ich nie cierpisz. Pewnie byłbyś zły... — zaśmiała się pod nosem, wiedząc pewnie jak musiał teraz wyglądać. — I jej nie puścił. Ale mam dość tych tajemnic. I tak nic nie zrobisz. Nas jest dwie, a ty jeden, na dodatek poszkodowany. Nie boję się ciebie Wypłosz. — Stanęła z nim pyskiem w pysk. — Pogódź się z tym, że to być może nasze ostatnie spotkanie. Udamy się tam dzisiaj wieczorem i nas nie powstrzymasz. — powiedziała, odwracając się od niego tyłem i czekając na powrót przyjaciółki.
To co usłyszał... Blanka miała przed nim tajemnice? Chciała odjeść... z nią?! Zostawić go dla niej?! Wychować wspólnie kocięta?! I to jeszcze u Wyprostowanych, tych potworów?! Gniew całkowicie go zaślepił. Tak jak Sójka wspomniała, nie zamierzał do tego dopuścić. Blanka nie mogła go zostawić! Nie mogła! Nie dla niej! Czy to co zrobił było słuszne? Według niego tak. Nie myślał teraz logicznie. Po prostu podszedł do szylkretki, a następnie widząc nadjeżdżającego potwora, wepchnął ją pod jego koła. Ciężarna zatoczyła się zdumiona, słysząc ostatnie słowa, które do niej wypowiedział.
— Ona będzie moja — Po czym zgrzyt jej kręgosłupa przerwał raz na zawsze marzenia, które pozostały już tylko głuchym echem przeszłości.
— Sójka?! — okrzyk zdumienia sprawił, że spojrzał za siebie na zrozpaczoną bengalkę, która podbiegła do martwej przyjaciółki. Jej trzewia ścieliły czarną ziemie. Umarła. — Co tu się stało?! Jak do tego doszło?! Wypłosz? — Blanka zwróciła na niego załzawiony wzrok. Stał tam w szoku, nie będąc w stanie się odezwać. Pojawienie się kotki podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. — Wypłosz?! Co się stało! — wydarła się głośniej, a on położył po sobie uszy.
— Nie zauważyła drogi i... Nie zdołałem jej powstrzymać. Wybacz...
Nim kolejny potwór zdołał przejechać zakrwawioną drogą, Blanka słabym, chwiejnym zaciągnęła truchło na chodnik. Jakby z niedowierzaniem, jeszcze raz obejrzała ciało samotniczki, po czym z jej gardła wydarł się głośny szloch. Obejmując martwą ciasno łapami, jakby nie chciała puścić jej w objęcia śmierci, przytknęła swoje czoło do szylkretowego. Jej łzy spadały na nieruchomy pyszczek Sójki, zastygły w zdezorientowanym wyrazie. Żałosne zawodzenie kotki nie ustawało, jakby właśnie zdała sobie sprawę, że każdy jej wybór był błędem.
Zbliżył się powoli do bengalki, nawet nie patrząc na truchło jej przyjaciółki. Sójka zasłużyła na ten los. Mogła nie mówić mu z taką satysfakcją, że pisane im wszystkim było życie pieszczocha. Wiedziała, że nigdy by nie postawił łapy w tym świecie. Chciała odebrać mu Blanke. Na zawszę. Nie zniósłby ich szczęścia. Nie potrafiłby patrzeć na ich życie, gdy sam tułałby się po zaułkach. Nie mogły wychować tych kociąt wspólnie. Nie mogły. A mimo to... Zżerało go poczucie winy. A co jeśli postąpił źle? Co jeśli teraz Blanka od niego ucieknie i zostawi? Nie mogła widzieć, że to była jego sprawka. No może nie zwracał uwagi na otoczenie, zadziałał impulsywnie, ale...
— Blanko? — zwrócił się do niej ostrożnie.
<Blanko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz