Zgromadzenie. Tłum. Masa nieznanych mu kotów, o nieznanych zamiarach. Bestie, ukrywające się pod maską kociego pyska. Prawdę można było wyczytać w ich oczach. Każdy z nich krzywo na niego patrzył. Te potwory ledwo powstrzymywały się od naostrzenia sobie pazurów na szyi żałosnego i nieporadnego istnienia, jakim był Wrona. Szedł za swoim klanem, na samym końcu, drżąc ze strachu. Nie mógł zrozumieć, jak innym mogło podobać się to zebranie. Niemal schodził tu na zawał. Bał się na kogokolwiek spojrzeć. Łapy miał wręcz mokre od potu. Mroczna Gwiazda wskoczył na miejsce, na którym czekali już inni liderzy. Byli otoczeni innymi. Dlaczego lider musiał wybrać akurat tak zatłoczone miejsce? Kocur westchnął ciężko, po czym usiadł za swoim klanem najciszej jak mógł, byle nikomu nie przeszkodzić. Nie chciał ryzykować. Próbował skupić się na przemowie przywódcy, byle tylko nie myśleć o tym, jak bardzo nie chce tu być. To jednak nic mu nie dało. Denerwował się coraz mocniej. Wyzywał siebie w myślach, zastanawiając się, dlaczego jest tak cholernie dziwny. Nikt inny taki nie był. Nie płakał bez powodu. Nie drapał innych. Nie drapał siebie. Nie wpadał w szał, krzycząc na wszystko wokół. Nikt nie był tak zepsuty, jak on. Wbił pazury w ziemie, próbując się uspokoić. Nie trwało to jednak długo. Za moment poczuł uderzenie w grzbiet. Odwrócił się i ujrzał obcego kota. Odskoczył kawałek, piszcząc. Zjeżył się i cofnął gwałtownie do tyłu. Z pewnością chciał zrobić mu krzywdę!
—W-wybacz — wyjąkał, chowając się za nim. — N-nie ruszaj się — miauknął nieznajomy kocur.
Zaczął panikować. Potrząsnął łbem, zastanawiając się co zrobić. Uciekać? Zostać? Ani jedno, ani drugie nie było dobrym pomysłem. Trząsł się, strosząc mocniej. Kot także zapiszczał, co mocno zdziwiło Wronę. Nie mógł mu jednak ufać. Może tylko grał przerażonego i zdezorientowanego?
— S-spokojnie. Ja nie gryzę... — zapewnił obcy.
Wcale się jednak nie uspokoił. Wręcz przeciwnie, zaczął bardziej panikować. To brzmiało jak wabienie ofiary. Nie nabierze się na to! Zatrząsł się bardziej, a po grzbiecie przeszedł mu dreszcz. Ten kocur był taki wściekły, czy już miał zwidy?
— N-n-nie chciałem ciebie r-rozzłościć! — zawył, wysuwając pazury. Co jeśli to ostatnie chwile jego życia? — J-jestem tylko głupim szkodnikiem z Klanu Wilka, p-przepraszam — szlochał, rysując szponami w ziemi.
— Ja... — zająknął się. — A-ale... ja nie jestem zły... Spokojnie.
Nie wierzył mu. Każdego wiecznie tylko denerwował. Wszystkich, bez żadnego wyjątku. Dlaczego on miałby właśnie nim być? Nie, to niemożliwe.
— N-naprawdę n-nie chciałem — wciąż piszczał, bojąc się, że kocur chce go skrzywdzić. W końcu, kto by nie chciał? Był jednym wielkim problemem i wstydem dla Klanu Wilka. Zbędnym śmieciem, bez którego byłoby lepiej. Pasożytem, który zatruwa powietrze. Był kimś, kto nigdy nie powinien się urodzić.
— Um... Nie uciekaj, proszę. Potrzebuje kogoś zaufanego, kto nie okaże się opętanym, świrniętym liderem z Klanu Burzy. A ty... Ty chyba nie wydajesz się opętany. Prawda? — nieznajomy zamachał mu nagle łapą przed oczami.
Zdziwił się i odsunął. O czym on mówił? Kto był opętany? Lider Klanu Burzy? Przeniósł wzrok na liderów. Żaden z nich nie zachowywał się na tyle podejrzanie. Pokiwał przecząco głowo, nie rozumiejąc, o co chodzi. Oddychał ciężko, wciąż czując strach. Obcy natomiast odetchnął z ulgą i lekko się do niego uśmiechnął.
— No spokojnie. Zdałeś test — oznajmił mu, lekko machając ogonem.
Zaczął się mu przypatrywać. Dziwak. Jaki znowu test? Nie rozumiał go. Zupełnie. Bał się jednak o to zapytać. Co jeśli nagle mu się odwidzi i go zaatakuje? Wciąż mu nie ufał. Zapewne tylko takiego udawał, a w głębi serca marzył o zrobieniu sobie z niego futra.
— Uch... Jestem Zwęglony Kamień — przedstawił się mu po chwili.
A może jednak nie? Zdradził mu swoje imię. Z grzeczności chyba również powinien zdradzić mu swoje. Otworzył pysk, ale ze stresu zapomniał nawet, jak się nazywa! Był głupkiem. Skończonym idiotą!
— J-ja jestem Wronia Łapa — pisnął cicho, nie wiedząc, czy powinien był mu powierzać tę informację. A co jeśli kocur podał mu fałszywe imię? Ach, to wszystko było takie skomplikowane! Nie potrafił się w tym odnaleźć. Ciągle się mylił, plątał we własnych wypowiedziach i robił głupie rzeczy. Nie mógł być normalny jak inni!
— Czemu jesteś taki zdenerwowany? Czy coś się dzieje w twoim klanie? — rzucił nagle Zwęglony Kamień.
Położył uszy do tyłu. Skąd on tyle wiedział? Znał dokładnie jego emocje i odczytywał je z łatwością. To również było czymś, o czym marzył Wrona. Nie umiał rozpoznawać emocji innych. Bardzo się starał, ale nie zawsze wychodziło. To było trudne. Czy ten kocur był jego szpiegiem? Wiedział nawet, że sytuacja w jego klanie jest zła! Na tym jednak nie koniec. Miał ojca, który go nienawidził, a pewna kotka nie dawała mu żyć i ciągle go dręczyła. Nie dawał sobie rady z prostymi czynnościami i czuł się paskudnie. Ale przecież mu tego nie powie.
— N-n-nic — skłamał, uciekając wzrokiem w bok. Nie umiał kłamać.
— Och... Jak nie chcesz to nie musisz mówić. Ja też... Też miałem takie problemy ze strachem... Ale jest już nieco lepiej — powiedział.
Czyli... Nie był w tym sam? Nie tylko on był takim dziwadłem? Od zawsze sądził, że jest jedyny. Pierwszy raz słyszy o podobnym przypadku. Spojrzał mu w oczy i machnął ogonem. Nie mógł w to uwierzyć!
— N-naprawdę? — Wrona miauknął w szoku, otwierając swoje zmęczone oczy szerzej.
Kot skinął łbem.
— Śmiano się ze mnie... Kiedyś... To było okropne, ale udało mi się znaleźć oparcie w kimś i jest już nieco lepiej — odpowiedział mu, oplatając ogon wokół swoich łap.
— K-kim jest twoje oparcie? D-dlaczego się z ciebie śmiali? — zapytał, czując się rozumiany, ale za chwilę zatkał łapą pysk. Nie powinien tak wypytywać! Może ten kocur tylko udaje takiego? Najpewniej tak było. To było zbyt piękne, by było prawdą. Zacisnął zęby i trzepnął ogonem w ziemię. Był strasznie naiwny!
— Um... — zwiesił łeb, wbijając wzrok w łapy. — To... To ciężkie o tym mówić... Ale oparcie mam w swoim partnerze oraz... oraz mojej mentorce. Dużo dla mnie zrobili.
Znowu spochmurniał. Tak samotna osoba jak on nie zazna szczęścia. Matka go nie chciała, ojciec najchętniej by go wygnał, brat się do niego nie odzywa... Cały klan go nienawidził. Sapnął głośno, szorując pazurem w podłożu.
— Mój m-mentor mnie nie lubi, a partnera n-nie mam, n-nikt nie chciałby takiego beztalencia — wyszlochał, czując, że nie jest w stanie powstrzymać emocji. Łzy zebrały mu się w oczach.
— Och... Nie mów tak. Na pewno nie jest tak źle... Ile masz księżyców? — zapytał brązowooki.
Syn Mrocznej Gwiazdy przetarł łapą oczy.
— J-jedenaście, t-tak mi się wydaje — odpowiedział cicho, kładąc po sobie uszy. Czego on oczekiwał? Problem był w nim, a nie w innych. Dlaczego nie mógł urodzić się normalny i taki, jak inni? Nie chciał się wyróżniać. Z pewnością nie w taki sposób. Jak ktoś mógłby chcieć pokochać taką pomyłkę?
— To nie jest tak dużo. Masz jeszcze dużo księżyców przed sobą — próbował dodać mu otuchy.
— I tak w-wiem, jak będzie — mruknął zrezygnowany. Nie umiał się zmienić. — Z jakiego klanu dokładnie jesteś? — spytał, chcąc odejść od tego tematu.
— Klan Burzy. Kiedyś nie był przyjemnym miejscem do życia, ale odkąd Kamienna Gwiazda nami przewodzi to... To raj — opisywał mu Zwęglony Kamień.
— Klan Burzy, Klan Burzy... — mruczał pod nosem. — Gdzieś już o tym słyszałem. S-sądzisz, że wasz lider przyjąłby do klanu włóczęgę? — rzucił, czując, że to jedyny na całym świecie osobnik, który go toleruje. Jedyny, który nie chce zrobić mu krzywdy, lub przynajmniej się z tym nie obnosi.
— Tak... Kamienna Gwiazda jest dobra. Przyjęła ostatnio skrzywdzoną przez los kotkę. Była ranna, a teraz jest jedną z nas — uśmiechnął się.
Może to właśnie było wyjściem? Ucieczka z tego paskudnego miejsca brzmiała wspaniale. A skoro przyjęła już jakiegoś samotnika, czemu miałaby nie przyjąć również i go?
— Chciałbym być członkiem twojego klanu — miauknął bardzo cicho.
Zaczął panikować. Potrząsnął łbem, zastanawiając się co zrobić. Uciekać? Zostać? Ani jedno, ani drugie nie było dobrym pomysłem. Trząsł się, strosząc mocniej. Kot także zapiszczał, co mocno zdziwiło Wronę. Nie mógł mu jednak ufać. Może tylko grał przerażonego i zdezorientowanego?
— S-spokojnie. Ja nie gryzę... — zapewnił obcy.
Wcale się jednak nie uspokoił. Wręcz przeciwnie, zaczął bardziej panikować. To brzmiało jak wabienie ofiary. Nie nabierze się na to! Zatrząsł się bardziej, a po grzbiecie przeszedł mu dreszcz. Ten kocur był taki wściekły, czy już miał zwidy?
— N-n-nie chciałem ciebie r-rozzłościć! — zawył, wysuwając pazury. Co jeśli to ostatnie chwile jego życia? — J-jestem tylko głupim szkodnikiem z Klanu Wilka, p-przepraszam — szlochał, rysując szponami w ziemi.
— Ja... — zająknął się. — A-ale... ja nie jestem zły... Spokojnie.
Nie wierzył mu. Każdego wiecznie tylko denerwował. Wszystkich, bez żadnego wyjątku. Dlaczego on miałby właśnie nim być? Nie, to niemożliwe.
— N-naprawdę n-nie chciałem — wciąż piszczał, bojąc się, że kocur chce go skrzywdzić. W końcu, kto by nie chciał? Był jednym wielkim problemem i wstydem dla Klanu Wilka. Zbędnym śmieciem, bez którego byłoby lepiej. Pasożytem, który zatruwa powietrze. Był kimś, kto nigdy nie powinien się urodzić.
— Um... Nie uciekaj, proszę. Potrzebuje kogoś zaufanego, kto nie okaże się opętanym, świrniętym liderem z Klanu Burzy. A ty... Ty chyba nie wydajesz się opętany. Prawda? — nieznajomy zamachał mu nagle łapą przed oczami.
Zdziwił się i odsunął. O czym on mówił? Kto był opętany? Lider Klanu Burzy? Przeniósł wzrok na liderów. Żaden z nich nie zachowywał się na tyle podejrzanie. Pokiwał przecząco głowo, nie rozumiejąc, o co chodzi. Oddychał ciężko, wciąż czując strach. Obcy natomiast odetchnął z ulgą i lekko się do niego uśmiechnął.
— No spokojnie. Zdałeś test — oznajmił mu, lekko machając ogonem.
Zaczął się mu przypatrywać. Dziwak. Jaki znowu test? Nie rozumiał go. Zupełnie. Bał się jednak o to zapytać. Co jeśli nagle mu się odwidzi i go zaatakuje? Wciąż mu nie ufał. Zapewne tylko takiego udawał, a w głębi serca marzył o zrobieniu sobie z niego futra.
— Uch... Jestem Zwęglony Kamień — przedstawił się mu po chwili.
A może jednak nie? Zdradził mu swoje imię. Z grzeczności chyba również powinien zdradzić mu swoje. Otworzył pysk, ale ze stresu zapomniał nawet, jak się nazywa! Był głupkiem. Skończonym idiotą!
— J-ja jestem Wronia Łapa — pisnął cicho, nie wiedząc, czy powinien był mu powierzać tę informację. A co jeśli kocur podał mu fałszywe imię? Ach, to wszystko było takie skomplikowane! Nie potrafił się w tym odnaleźć. Ciągle się mylił, plątał we własnych wypowiedziach i robił głupie rzeczy. Nie mógł być normalny jak inni!
— Czemu jesteś taki zdenerwowany? Czy coś się dzieje w twoim klanie? — rzucił nagle Zwęglony Kamień.
Położył uszy do tyłu. Skąd on tyle wiedział? Znał dokładnie jego emocje i odczytywał je z łatwością. To również było czymś, o czym marzył Wrona. Nie umiał rozpoznawać emocji innych. Bardzo się starał, ale nie zawsze wychodziło. To było trudne. Czy ten kocur był jego szpiegiem? Wiedział nawet, że sytuacja w jego klanie jest zła! Na tym jednak nie koniec. Miał ojca, który go nienawidził, a pewna kotka nie dawała mu żyć i ciągle go dręczyła. Nie dawał sobie rady z prostymi czynnościami i czuł się paskudnie. Ale przecież mu tego nie powie.
— N-n-nic — skłamał, uciekając wzrokiem w bok. Nie umiał kłamać.
— Och... Jak nie chcesz to nie musisz mówić. Ja też... Też miałem takie problemy ze strachem... Ale jest już nieco lepiej — powiedział.
Czyli... Nie był w tym sam? Nie tylko on był takim dziwadłem? Od zawsze sądził, że jest jedyny. Pierwszy raz słyszy o podobnym przypadku. Spojrzał mu w oczy i machnął ogonem. Nie mógł w to uwierzyć!
— N-naprawdę? — Wrona miauknął w szoku, otwierając swoje zmęczone oczy szerzej.
Kot skinął łbem.
— Śmiano się ze mnie... Kiedyś... To było okropne, ale udało mi się znaleźć oparcie w kimś i jest już nieco lepiej — odpowiedział mu, oplatając ogon wokół swoich łap.
— K-kim jest twoje oparcie? D-dlaczego się z ciebie śmiali? — zapytał, czując się rozumiany, ale za chwilę zatkał łapą pysk. Nie powinien tak wypytywać! Może ten kocur tylko udaje takiego? Najpewniej tak było. To było zbyt piękne, by było prawdą. Zacisnął zęby i trzepnął ogonem w ziemię. Był strasznie naiwny!
— Um... — zwiesił łeb, wbijając wzrok w łapy. — To... To ciężkie o tym mówić... Ale oparcie mam w swoim partnerze oraz... oraz mojej mentorce. Dużo dla mnie zrobili.
Znowu spochmurniał. Tak samotna osoba jak on nie zazna szczęścia. Matka go nie chciała, ojciec najchętniej by go wygnał, brat się do niego nie odzywa... Cały klan go nienawidził. Sapnął głośno, szorując pazurem w podłożu.
— Mój m-mentor mnie nie lubi, a partnera n-nie mam, n-nikt nie chciałby takiego beztalencia — wyszlochał, czując, że nie jest w stanie powstrzymać emocji. Łzy zebrały mu się w oczach.
— Och... Nie mów tak. Na pewno nie jest tak źle... Ile masz księżyców? — zapytał brązowooki.
Syn Mrocznej Gwiazdy przetarł łapą oczy.
— J-jedenaście, t-tak mi się wydaje — odpowiedział cicho, kładąc po sobie uszy. Czego on oczekiwał? Problem był w nim, a nie w innych. Dlaczego nie mógł urodzić się normalny i taki, jak inni? Nie chciał się wyróżniać. Z pewnością nie w taki sposób. Jak ktoś mógłby chcieć pokochać taką pomyłkę?
— To nie jest tak dużo. Masz jeszcze dużo księżyców przed sobą — próbował dodać mu otuchy.
— I tak w-wiem, jak będzie — mruknął zrezygnowany. Nie umiał się zmienić. — Z jakiego klanu dokładnie jesteś? — spytał, chcąc odejść od tego tematu.
— Klan Burzy. Kiedyś nie był przyjemnym miejscem do życia, ale odkąd Kamienna Gwiazda nami przewodzi to... To raj — opisywał mu Zwęglony Kamień.
— Klan Burzy, Klan Burzy... — mruczał pod nosem. — Gdzieś już o tym słyszałem. S-sądzisz, że wasz lider przyjąłby do klanu włóczęgę? — rzucił, czując, że to jedyny na całym świecie osobnik, który go toleruje. Jedyny, który nie chce zrobić mu krzywdy, lub przynajmniej się z tym nie obnosi.
— Tak... Kamienna Gwiazda jest dobra. Przyjęła ostatnio skrzywdzoną przez los kotkę. Była ranna, a teraz jest jedną z nas — uśmiechnął się.
Może to właśnie było wyjściem? Ucieczka z tego paskudnego miejsca brzmiała wspaniale. A skoro przyjęła już jakiegoś samotnika, czemu miałaby nie przyjąć również i go?
— Chciałbym być członkiem twojego klanu — miauknął bardzo cicho.
— D-dlaczego? W twoim ci dokuczają? — miauknął Burzak.
I to jak! Nie mógł spokojnie żyć. Jak nie Róża, to Mroczna Gwiazda. Jak nie Mroczna Gwiazda to Krzaczasty Szczyt... A tak można byłoby wymieniać w nieskończoność. Żył w ciągłym stresie, bez przerwy. Gdyby tylko nie był tak nieufny... Nie wiedział już, co robić. Zwęglony Kamień nie wydawał się być złym kotem. W kilku aspektach nawet go rozumiał. Był jedynym kotem, z którym rozmawiał normalnie, bez syczenia i warkotów. Szkoda, że był aż tak daleko i mogą nie zobaczyć się po raz drugi.
— Po prostu nasz lider jest bardzo specyficzny — syknął zdenerwowany, nie chcąc zdradzać mu szczegółów. — Nie mam tam nikogo — wyjaśnił Wrona.
— Rozumiem... Skoro tak... Sądzę, że... że jeśli twój lider nie będzie zły na nasz klan to... To mógłbyś do nas dołączyć. Ja nie widze problemu — oznajmił kocur.
Szansa na ucieczkę z piekła, jakim był Klan Wilka, brzmiała jak marzenie. Ale co jeśli wpadnie w jeszcze gorsze bagno, a Klan Burzy nie będzie wcale taki cudowny? Wziął głęboki oddech, oplatając ogon wokół łap. Nie wiedział, co robić.
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz