Leżał, witając z utęsknieniem Porę Nowych Liści. Udało się. Przetrwał najzimniejsze czasy. To było dla niego niepojęte, ale wciąż żył, wciąż oddychał, pomimo tego co przeżył. Ciepło. To ciepło... było zbawienne. Rozchodziło się po jego kościach, pozwalając na moment im odtajać. Zmęczenie jednak wciąż przy nim trwało. Dalej nie mógł usnąć. Przywykł do rzadkiego, urwanego snu.
Ostatnio przyszły do niego złe koty. Wredna bura śmiała się z jego prób rozerwania jej gardła. Nie lubił jej głosu. Był piskliwy i drażniący. Kojarzył mu się tylko z bólem. Na szczęście dla niego, prócz wyzwisk nie schodziła do dołu, by go skrzywdzić. I dobrze. Urwałby jej łapę.
Jakby tego było mało, ostatnio złapał go dziwny świąd, przez co co rusz jego łapa wydrapywała rzednącą, posklejaną i zaniedbaną sierść. Czuł jak powoli łysiał. Jak gdyby ciało nie miało już sił, by utrzymać jego futro na ciele. To tak irytowało! Nie potrafił jednak nic z tym zrobić. Nikt nie chciał mu pomóc, a prosić o to się bał. Żył więc z tym problemem, mając nadzieję, że samo mu minie.
Uniósł się ciężko na łapy i podszedł do dziury, w której zebrał się rozpuszczony śnieg. Napił się, by zaraz w zadumie przyjrzeć się swojemu odbiciu w tafli. To był on? Przekręcił łeb, a postać przez niego widziana, zrobiła to samo. Miał podkrążone oko, a pysk wręcz wisiał od nadmiaru skóry. Nigdy nie spodziewał się, że ujrzy siebie chudego. A raczej... To był znacznie gorszy stan. Był dosłownie skórą i kośćmi. Dawne mięśnie wyćwiczone przez masę treningów, zniknęły. Został tylko jeszcze dychający trup. Jego pusty oczodół też nie wyglądał za dobrze. Nie mógł na siebie patrzeć. Te blizny... Zmącił powierzchnię wody, dostrzegając coś jeszcze. Coś, a raczej kogoś, kogo nie widział od bardzo dawna. Pożar! Nie to niemożliwe... Jego serce zabiło szybciej, a z pyska wydobył się odgłos, który miał definiować imię kocura. Był tam. Po drugiej stronie wody. Patrzył na niego. Wyciągnął łapę, a postać zrobiła to samo. Zetknęli się pazurami i wtedy... wtedy zniknął. Złość pojawiła się tak nagle. Zaczął syczeć, drapiąc wściekle ściany dołu.
— Poaaał — zawodził mając nadzieję, że rudzielec go usłyszy.
Chciał tak bardzo by przy nim był. By mógł opowiedzieć mu o tym, jak tęsknił i ile zła go spotkało.
Ale... Nie przyszedł. Był sam. Sam ze swoim szaleństwem.
***
Kamienna Gwiazda od jakiegoś czasu zaglądała do jego dołu. Syczał wtedy na nią wrogo, wyzywając w swoim nowym języku. Kotka zdawała się cieszyć z jego cierpienia. Szydziła. Nienawidził jej. Tak bardzo. Był teraz pewien, że to była jej sprawka. Pozbyła się go, aby umarł w tym miejscu, ale nie szybko... O nie. Miał cierpieć.
Tygrysia Smuga też się pojawiła. Na początku nie wierzył, ale była tu w jego dole.
— Mauu? — Wstał i podszedł do kotki, gdy już kolejną noc nie był w stanie zmrużyć oczu.
To co wziął za rudą, było zwykłą ścianą skąpaną w jego krwi, gdy po odejściu katów, otarł się ciałem o ziemię.
Zamknął oczy, wdychając z trudem metaliczny zapach. Zapomniała o nim. Nie znajdzie go.
Wiatr musnął jego sierść, a niematerialna sylwetka partnera otuliła go z każdej strony. Załkał żałośnie, bo obawiał się, że Leśny Pożar nie żył, a objawiał mu się jako duch, by dodać mu otuchy i wsparcia. Nie lubił tego, ponieważ nie czuł jego miękkiego futra. Była tylko twarda ziemia. Ziemia, która była jego grobem.
***
Zachichotał jak szaleniec, robiąc kolejną kreskę w twardej glebie. Przyglądał się swojej pracy z dumą. To była ostatnia. Ostatnia, którą wyrysował na każdej ścianie. Teraz otaczały go ze wszystkich stron. Zawarczał w ich stronę. Niech wiedzą, że trzeba było się go bać.
Kic-Kic - bo tak nazwał futro królika, które jeszcze z nim o dziwo było, leżał oparty na czaszce zająca, którą wykopał.
— Wisz? Ja wraum — pochwalił się koledze, który zaklaskał łapkami w jego wyobraźni.
Cieszył się z tego jak dziecko. Kręcił w kółko, skacząc i tupiąc łapami, a uśmiech rozświetlił na moment jego pysk. Został doceniony!
— Wraum, wraum, wriii, wraum. Raram, wram — miauczał pod nosem słowa piosenki, aż zdyszany się nie zatrzymał.
Zrobiło mu się niedobrze, a żołądek ścisnął boleśnie.
— Am... Mniam... — powiadomił Kic-Kica.
Musiał zapolować. Trzeba było znaleźć sposób na przeżycie w tych niesprzyjających warunkach. Na szczęście przez ten długi okres czasu, udało mu się wypatrzeć zależność pomiędzy jedzeniem, a wilgocią. Liczył, że i teraz uda mu się zwabić pokarm w swoje progi.
Podszedł do wody, wziął ją w pysk, po czym zroszył grunt nieopodal. Teraz musiał tylko czekać. Przyczaił się, pokazując Kic-Kicowi, że musiał być cicho. I wtedy... po długim oczekiwaniu, tak! Dżdżownica wyszła! Porwał ją w pysk, zjadając ze smakiem. Liczył na więcej, ale że jedna się nabrała na tą sztuczkę, to było i tak wiele. Podrapał się łapą po łbie, a rude kłaki znów opadły na ziemię. Starał się dbać o porządek w dole, więc większość tego co wypadło, zakopywał. Teraz jednak nie miał na to sił. Otrzepał się jeszcze, wzbijając w niebo luźną sierść, po czym położył obok przyjaciela.
— Ja. Mić... Mić ja... O wo, edy... da... — tłumaczył mu sens tego, że nareszcie się do niego odezwał.
Długo zastanawiał się nad tym czy wrócić do używania języka. Po tym jak Mroczna Gwiazda za bardzo go przeraził swoimi pytaniami, postanowił spróbować.
Kic-Kic przekręcił łeb, który umieścił sobie na łapie.
— Ty mić, ja też mić! — ogłosił gryzoń.
To też było dziwne, że trup się odzywał, ale był mu za to wdzięczny. Przyjemniej go w tym wspierał.
Oboje pokiwali głowami. Jak było fajnie mieć kogoś kto go rozumiał i dzielił z nim tą dziurę! Przekręcił się na grzbiet, łapami odbijając czaszkę królika w formie zabawy.
— Nie kic! Nie! Pa da, da eść — wypiszczał Kic-Kic.
Od razu przestał go dręczyć i spojrzał w kierunku, w którym mu wskazywał. Jeść. Duży chrabąszcz. Przyczaił się, a jego oko rozszerzyło się, robiąc się wielkie. Ślina pociekła mu po pysku. Przyszło jeść.
Rzucił się na owada nim ten zdołał wzlecieć. Schrupał go ze smakiem. Był soczysty od dżdżownicy, bo większy. Mmmm... pyszności. Dlatego kochał Porę Nowych Liści. Świat budził się do życia... Gorsza sprawa się miała z komarami, które wieczorami go podgryzały, ale i w nich nie wybrzydzał.
To polowanie było jednak męczące. Przytulił futro królika do swojej piersi, zwijając się z nim w kulkę. Dawało mu poczucie względnego bezpieczeństwa. Łatwiej mu przychodziło wyobrazić sobie, że nie był tu sam.
— Kic-Kic? — szepnął do zajęczaka. — Ty myśli... że Pożał... przyjść? — Schował nos w futrze przyjaciela.
— Przyjść — usłyszał odpowiedź.
Uśmiechnął się pod nosem. Przyjdzie! Jego ukochany... przyjdzie! To było takie wspaniałe. Przedstawi mu Kic-Kic. Będą przyjaciółmi. Te wizje towarzyszyły mu przez pewien czas, nim zapadł w niespokojny sen.
***
— Kogo widzisz tam w dole? — Uniósł zmęczony i dość wrogi wzrok na błękitnego kocura, który się odezwał.
Przyszedł... Przyszedł z tą wredną Kamienną Gwiazdą. Dziwił się, dlaczego kocica stała się bardziej bura niż czarna, ale sam fakt, że znów go odwiedzała był irytujący. Nienawidził jej. Zawsze z niego drwiła. Tym razem pewnie też miała co nieco do powiedzenia.
— Kicusia, matole — prychnęła, a jego resztki uszu jakie posiadał, stanęły zainteresowane.
Kicuś? Mówiła o Kic-Kic? Rozchylił zdziwiony pysk, a widząc to wojowniczka wskazała na niego łapą.
— Widzisz? Zareagował — dodała.
Jej towarzysz zamyślił się, drapiąc się łapą po głowie.
— A co kicusie robią?
— Kicają. Zrób kic, kic, Puszku — zawołała do niego, po czym przyjrzała się miejscu, w którym bytował. — Kopią też doły i żrą marchewki.
Nie miał pojęcia o czym oni mówili... Gadali bezsensu. Nie rozumiał ich. Oby nie chcieli zabrać mu przyjaciela... Nie widział wśród nich Mrocznej Gwiazdy, więc być może mógł ich zagryźć, gdyby spróbowali to zrobić. Na razie jednak przekrzywił tylko łeb.
— Ale mysi móżdżek... Chyba już całkowicie oszalał, nie? — Wojownik spojrzał na swoją znajomą, która napuszyła się dumnie.
— Widzisz, że to mało co pojmuje. Gapi się tylko. Nawet mówić już nie potrafi. — Bura ruszyła wzdłuż dołu, jakby specjalnie go podjudzając, by ją zaatakował.
Od razu wyszczerzył do niej kły, a widząc jak łapa jej się omsknęła, rzucił się w jej stronę. Niestety... Spudłował. Usłyszał jej irytujący śmiech.
— Ładnie kicasz, Puszku. Jak na prawdziwego burzaka przystało — zarechotała. — Pewnie tęsknisz za swoimi marchewkami, co?
Zasyczał na nią wrogo. Znów sobie z niego kpiła. Zamiast go wyciągnąć i pozwolić się spotkać z bliskimi, to współpracowała z wilczakami! Nie taką ją zapamiętał. Kamienna Gwiazda była okrutna.
— Ty... usz — warknął do niej.
To ją nareszcie zainteresowało. Stanęła, nadstawiając ucha.
— Patrzcie. To mówi. Nie rozumiem jednak twojego prymitywnego języka dzikusie. Postaraj się bardziej.
Przełknął ślinę, która naleciała mu do pyska, po czym oblizał się, biorąc głębszy oddech.
— Ty... Busz... ak... — wypowiedział z trudem myśl.
Oczekiwał, że ta się ogarnie, lecz śmiech to... to nie było to czego się spodziewał. Co niby było w tym śmiesznego?! Była liderką Klanu Burzy! A może już nie? Może połączyła siły z Mroczną Gwiazdą i sprzedała mu klan? Nie zdziwiłby się, gdyby do czegoś takiego doszło.
— Ja? — w końcu złapała oddech. Widząc jak pokiwał stanowczo głową, znów parsknęła. — Z jakiej niby strony? Jestem wojowniczką Klanu Wilka, psie! Coś ci to słońce łeb spiekło — zauważyła.
Nic mu nie spiekło! Pewnie nie chciała zdradzić swojej tożsamości przy swoim koledze. Ale dobrze... Skoro tak jej się podobało bycie wilczakiem, to mógł odpłacić jej się pięknym za niedobre.
— Auuuu, auuuu — zawył, uśmiechając się do kotki, którą zatkało.
Skoro on był jakimś królikiem, to ona mogła być wilkiem. A wilki co robiły? Wyły!
— O ty, szczylu! — zawarczała, a jej pazury się wysunęły. — Módl się lepiej do swoich gwiazdek, bo jesteś już trupem!
Ten jej ogień w głosie, nieco go wystraszył. Spojrzał niepewnie w stronę niebieskiego kocura, jak gdyby mając nadzieję, że ją powstrzyma. I w sumie podziałało, ponieważ wojownik odciągnął burą od dołu, coś jej tłumacząc, co nie był w stanie usłyszeć.
Jeżeli czekał go kolejny okres bez jedzenia, to był w stanie to przeżyć. Przestało to robić na nim wrażenie. O dziwo, usłyszał jak ich łapy zaczęły oddalać się od jego dziury. Odpuścili? Naprawdę udało mu się ich przegonić? Aż w to nie wierzył! Odkopał szybko Kic-Kica, przytulając się do jego sierści. Uśmiechnął się pod nosem. Wygrał z Kamienną Gwiazdą!
Jeżeli czekał go kolejny okres bez jedzenia, to był w stanie to przeżyć. Przestało to robić na nim wrażenie. O dziwo, usłyszał jak ich łapy zaczęły oddalać się od jego dziury. Odpuścili? Naprawdę udało mu się ich przegonić? Aż w to nie wierzył! Odkopał szybko Kic-Kica, przytulając się do jego sierści. Uśmiechnął się pod nosem. Wygrał z Kamienną Gwiazdą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz