— Nie chcę nic sugerować, ale radziłabym nie zadawać ci się z dziećmi Szczypiorkowej Łodygi. Miałam z nią... na pieńku w młodości — westchnęła. — Ona nie jest dobrym kotem. Założę się, że już teraz psioczy na mnie za moimi plecami, jak nie spiskuje, jak mnie zabić. Nie ma szans, że wychowała swoje dzieci na porządne koty.
Co ta ciocia mówiła? Przecież... Leśna Łapa i jego siostra byli tacy super! Dlaczego ona i mama tak bardzo starały się go przed nimi przestrzegać? Jeszcze nie zauważył, by oba rudzielce były dla niego niemili. To byli jego przyjaciele! A może chodziło o ten pieniek, o którym mówiła czarna? Czy to niechęć do tej Szczypiorkowej Łodygi, powodowała w kotce te nieuzasadnione przestrogi? No i jak to chciała ją zabić? Liderkę? To się nie mieściło w jego główce.
— Nikt cię nie zabiję ciociu! — pisnął z pewnością w głosie. — Jesteś supel silna i potężna!
Kocica uśmiechnęła się lekko i potarmosiła go po główce. Miło było czuć, że ktoś się o niego troszczył...
***
Zatracił się we wspomnieniach, nie mogąc już którąś noc zasnąć. Mróz szczypał go w łapy, przedzierając się po całym jego ciele. Tylko to mu pozostało. Nikłe echa przeszłości, które z każdym dniem zdawały się zacierać. Tak jakby ta przeszłość, którą widział pod powiekami, nie należała do niego, tylko do jakiegoś innego kota. Okrył się szczelniej futrem królika, które ukrywał tak pieszczotliwie przed Mroczną Gwiazdą w swoim dole. Gdyby nie ono, na pewno zamarzłby i odszedł polować z przodkami. Dni i noce zlewały mu się w jedno. Wegetacja w takim stanie była męcząca. Czasami tracił kontakt z otaczającym go światem, a jedynie mróz i ból, budziły go z tego odrętwienia. Nie wiedział co było ponad dziurą, w której egzystował. Czasami dostawał posiłki, które jako jedyne ocieplały go w zimne noce. Zamarznięta ziemia kaleczyła mu łapy. Nie był w stanie nic już z niej wykopać. Pory roku zdawały się zmieniać go z każdą chwilą coraz bardziej. Gorące słońce, spadające liście, a teraz śnieg... To był wyznacznik tego jak długo już tu był. I nadal... Nikt go nie znalazł. Wszyscy go opuścili. Klan Burzy pewnie nawet go nie szukał. Jego matka... Czy skupiła się na Diamentowej Łapie? Może już go pogrzebała? A Leśny Pożar? Wizja partnera zawsze go odwiedzała we śnie. Czuł te emocje, tą miłość, która między nimi była. Gdy się budził, płakał. Płakał, bo to okazywało się tylko kłamstwem. A teraz? Teraz nawet i to odeszło. Nie był w stanie zasnąć. Nieważne jak bardzo próbował odpłynąć, piekący mróz mu na to nie pozwalał. Drżał z zimna, a z jego pyska co rusz uciekała para. To były tortury. Gorsze od złamanej łapy czy uderzeń wilczaków. Głód znów ścisnął go w piersi, a z gardła uciekł warkot. Wizja Kamiennej Gwiazdy znów go nawiedziła. Mentorka, która pragnęła jego upadku. Ta, która nienawidziła go za kolor jego sierści. Wygrała. Nie zdziwiłby się, gdyby to wszystko zaplanowała. To była jej wina. Jej... wina...
Poderwał się na łapy, pchany szaleńczym gniewem. Wydał z siebie pełen wściekłości krzyk, wbijając łapy w twardą ziemie, wyobrażając sobie czarną. Drapał i rył, aż do nosa nie doszedł mu zapach krwi. Spojrzał na swoje połamane pazury, które trzęsły mu się z wielu powodów. Jego wzrok, niegdyś błyszczący, zaszedł chłodem, przypominającym lód.
— Kamień! — Wydarł się z całych sił. Tak dawno nie używał mowy, że słowo w połowie zamieniło się w jęk.
Gdzie była ta wspaniała liderka, która obiecała chronić swoich wojowników? Gdzie ona była? A gdzie? Ano w ciepłym legowisku. Spała sobie spokojnie, gdy on tu umierał. Z każdą chwilą coraz bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz