Nastał ranek, a on pierwsze co zrobił, to stęknął niezadowolony z rozpoczęcia się kolejnego, męczącego dnia. Bo jak miał się nim cieszyć, gdy jego brat rozbestwił się już całkowicie? Coraz to nowsze koty zaglądały do jego legowiska, a ich miny po rozmowie z kocurem wyglądały tak, jakby miał przed sobą osobników o zawyżonym ego. Nie wiedział co im tam sączył do ucha, ale nie podobało mu się to wszystko.
Egzekucja Truskawkowej Grządki rozniosła się echem po całym Klanie Klifu, a to co przytrafiło się Ciernistemu Spętaniu, dalej chodziło mu po głowie. Próbował rozmawiać z kocurem, lecz ten z przerażeniem uciekał, nie wypowiadając żadnego słowa w tej sprawie. Wątpił, aby chodziło o atak psów. Widział jakim był kotem przed tym, jak został wybrany na ucznia Lamparciej Gwiazdy.
— Znów od rana krzywisz pysk? — Jelenia Cętka przysiadł obok niego z westchnięciem.
Kocur wiele razy próbował go wypytać brata, ale odpowiadał mu tylko zwykłym marudzeniem. Sam nie wiedział co działo się z liderem. To wszystko było zbyt podejrzane. Czy wyczuwał jakiś spisek nosem? Co dnia.
Nie odpowiedział wojownikowi, obserwując jak ze swojej jaskini wyłania się czarny kocur. Nie zwrócił na nich uwagi, jak gdyby miał gdzieś swoją rodzinę. Może i nie mieli ze sobą jakichś bliskich relacji, lecz nie dało się nie zauważyć, że zamartwiał się o to wszystko co działo się w klanie i do czego brawura Lamparciej Gwiazdy prowadziła. Ich klan był w niebezpieczeństwie. Czuł to w kościach. Co jednak się stanie, gdy wystąpi przeciwko niemu? Czy da radę pokonać brata, a następnie stanąć w szranki z jego poplecznikami, których zbierał w zastraszającym tempie? To było aż niemożliwe, aby koty godziły się podążać za kimś takim. Musiał ich zastraszać...
— Zmienił się... Jest coraz gorzej... Ostatnio... — jego towarzysz ściszył głos. — U-uderzył mnie... — Pociągnął nosem, zaczynając mu się tu rozklejać.
Mruknął pod nosem, klepiąc tylko kocura po ramieniu. Nie potrafił pocieszać i dalej dziwiło go to, że ten się do niego doczepił.
Słysząc szmer na zewnątrz, podniósł się wraz z wojownikiem, wyglądając zaciekawiony z legowiska wojowników. Nie wierzył własnym oczom. Przetarł aż je, bo to chyba światło płatało mu figle. Wilcza Łapa wraz z Północną Łapą, stali przed współklanowiczami... Żywi. Wstał i szybko podszedł do tej dwójki, obserwując z szokiem jak ci jeżą się i przełykają ślinę. Wilcza Łapa posłali kotce spojrzenie, aby następnie czując jej wsparcie, wypatrzeć surowe, a raczej wściekłe oblicze Lamparciej Gwiazdy. Lider wyglądał tak, jakby ktoś spłatał mu okropnego psikusa. Jego wzrok wbijał się w zaginionych, pełen krwiożerczego mordu.
— Lamparcia Gwiazdo! — Wilcza Łapa zabrali głos. — Wróciliśmy. Wróciliśmy, aby powiedzieć klanowi o tym co zrobiłeś. To koniec twych kłamstw. Słuchajcie! To on. To Lamparcia Gwiazda się nas pozbył. Chciał nas zabić, ale dość nieumiejętnie, bo żyjemy!
Kocur nie wyglądał na zadowolonego z tych słow. Dziki Kieł spoglądał to na nich raz po raz, rzucając pod nosem ciche modlitwy.
Lamparcia Gwiazda wydał z siebie gardłowy warkot, wolno zwracając wzrok na swojego dawnego ucznia. Cierniste Spętanie najeżył się widząc, jak czarny się w niego wpatruje. To była chwila moment. Ci co wypytywali dawnych członków o to co się stało, teraz zwracali łeb na oblicze rozjuszonego lidera.
— Ty zdrajco! — ryk czarnego wstrząsnął jaskinią, a jego pazury wysunęły się, zgrzytając o skalną posadzkę. Z jego pyska wydobywał się przekleństwa, które nie jednego potrafiły przerazić.
Grzybowa Ścieżka obserwował to w szoku, widząc jak jego brat rzuca się w kierunku dawnego ucznia, a jak od śmierci ratuje go Dziki Kieł, zastępując kocurowi drogę. Musiał przyznać, że wzbudziło to jego podziw do starszego zastępcy. Chociaż jego łapy trzęsły się ze strachu, nie odsunął się, a jego wzrok pozostawał nieugięty.
— O nie... Nie... — Lamparcia Gwiazda wyszczerzył kły. — Teraz gorzko tego pożałujesz! Mówiłem, że nie dam ci już żadnej, drugiej szansy. — Jego pałający nienawiścią wzrok, skierował się w stronę Kalinkowej Łodygi, przy której stała jej córka. Oczy zastępcy rozszerzyły się w szoku, a oddech przyśpieszył. Tylko on wiedział co miało mieć teraz miejsce. Tylko on rozumiał rzucony przez lidera przekaz.
— Nie! — krzyk zastępcy, który wskoczył pomiędzy swoją rodzinę, a lidera wstrząsnął każdym.
Grzybowa Ścieżka obserwował jak dwa kocury splatają się w uścisku. Dziki Kieł nie zamierzał ustąpić. Był gotów chronić swoją rodzinę przed szalonym liderem i to... kosztowało go życie. Trzask czaszki, która uderzyła o skały spowodował, że każdy się wzdrygnął. Widząc co się dzieję, pchani dziwnym instynktem, ci co byli za Lamparcią Gwiazdą starli się z kotami, które chciały się go pozbyć. Śmierć zastępcy z łap kocura spowodowała pęknięcie tej kruchej granicy. Czy tak rozpadał się Klan Klifu? Czy tak miało zakończyć się to wszystko?
Krew i krzyki roznosiły się po jaskini. Niektórzy nie brali w tym udziału, chowając się po kątach, zasłaniając kociętom oczy.
Grzybowa Ścieżka uniknął pazurów Mroźnej Wichury, wpychając go w tłum walczących. Widok opływającego szkarłatem brata napawał go grozą. Miał do niego najbliżej. Wszyscy inni pochłonęli się w szał walki. Coś ścisnęło go w piersi. Myśl, że to od niego zależała przyszłość Klanu Klifu, przemknęła przez jego umysł. To bolało. Decyzja, którą jasno wskazywali mu przodkowie.
Ruszył w kierunku czarnego, który napawał się cierpieniem swoich współklanowiczów. Rozkoszował się masakrą, nie martwiąc się, że zginą kolejni w tej bezsensownej walce. Zacisnął oczy, przełykając z trudem ślinę.
— Wybacz mi — szepnął, po czym rzucił się od tyłu na swojego brata.
Zaskoczony lider wydał z siebie zdumiony okrzyk, gdy wbił się w jego gardło. Trzymał go mocno, nie pozwalając mu choćby na oddech. Jego krzyk uniósł się wśród walczących, którzy zaprzestali szarpaniny i obserwowali tą scenę.
Ciało Lamparciej Gwiazdy upadło, jak gdyby nagle straciło całą swoją siłę, całą energię, by mogło wstać i dalej walczyć.
— Wasz klan za to zapłaci — wydobył się charkot z pyska czarnego, a następnie dwa dziwne, niekształtne obłoki poszybowały w górę, rozpływając się w powietrzu.
Gapił się jeszcze chwilę na sklepienie jaskini, jak gdyby miał zaraz zobaczyć co to takiego było. Duchy? Nie... To niemożliwe... Czyżby jego brat przez ten cały czas...
Spojrzał na ciało lidera, które o dziwo nie było martwe. Obserwował jak jego pierś unosiła się i opadała, a co niektóre koty wysuwają pazury, aby dokończyć jego dzieła.
— Dość! — Zatrzymał ich, biorąc głębszy oddech. — Już dość przelewu krwi.
Wojownicy spojrzeli po sobie, ale ustąpili. Spojrzał raz jeszcze na swojego brata, a następnie dojrzał wystraszony wzrok Morskiego Oka. Chwycił czarnego za kark, po czym zaniósł do legowiska medyka, tłumacząc kocicy co się stało.
— Zbadaj go — mruknął, słysząc za sobą szepty. — I powiadom, kiedy się obudzi.
Medyczka skinęła łbem, a następnie wzięła się za opatrywanie ran jego brata. To wszystko nie dawało mu jeszcze długo spokoju. To co się stało nie powinno mieć miejsca, ale może... Może pozbyli się już raz na zawsze brutalnych rządów kocura. Szybkim krokiem podszedł do spanikowanych Wilczej Łapy i Północnej Łapy, sprawdzając czy z nimi wszystko w porządku.
— Opowiedzcie mi dokładnie co się stało — zwrócił się do nich, słysząc jak wojownicy szepczą pod nosem obelgi w jego stronę.
Ci co popierali Lamparcią Gwiazdę o dziwo patrzyli na niego z mieszanymi uczuciami. W końcu prawie zabił ich lidera, ale jednocześnie darował mu życie. On sam nie wiedział co takiego miało miejsce. Był pewien, że zabił brata. Że stał się mordercą. Wiedząc jednak, że kocur żył, ciężar opuścił jego pierś. Dopiero następnego dnia będą w stanie ustalić, co dokładnie stało za ich liderem... O ile Lamparcia Gwiazda się obudzi.
***
Na następny dzień usłyszał krzyki, które brzmiały dość niepokojąco. Nie mogło dojść do ponownego mordobicia. Byli na Klan Gwiazdy jednym klanem! Wyszedł z legowiska, zauważając zdumionego brata, który rozglądał się po jaskini. Koty syczały na niego, a jeden śmiałek nawet się na niego rzucił. Było o włos od kolejnej tragedii. Zerwał z kocura Lśniący Księżyc, który wrzeszczał na niego "co robił".
— Spokój! Zajmijcie się swoimi sprawami — zasyczał, stając w obronie rannego.
Lamparcia Gwiazda patrzył na to wszystko z szokiem, jak gdyby nie rozumiał co się dzieję.
— Grzybowa Ścieżko? Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? Gdzie Cętkowana Gwiazda? Dlaczego...? — masa dziwnych pytań wydostawała się z jego pyska. Nie mógł ich słuchać, bo coraz bardziej jego teza się potwierdzała.
— Idź do Morskiego Oka — Wskazał łapą na medyczkę.
— Kogo? — Czarny zamrugał. — Co tu się dzieję? Co się stało z Cętkowaną Gwiazdą? Dlaczego ten knypek mnie zaatakował? Gdzie jest las?
Grzybowa Ścieżka popchnął go, szybko zaganiając z powrotem do medyczki. Usiadł przed bratem, analizując całą jego sylwetkę. Był... Roztrzęsiony. Tak jakby obudził się i chciał wykonywać swoje obowiązki, lecz miejsce, w którym był tak bardzo różniło się od tego co zapamiętał.
— Możesz mi wytłumaczyć o co tu chodzi? — zapytał raz jeszcze, wbijając w niego wzrok.
— Lamparcia Gwiazdo... — Grzybowej Ścieżce przerwało głośne prychnięcie, głupi uśmieszek, a zaraz potem wzrok Lamparta się zmienił.
— Ona... Nie żyję? Jak? Jak to? Kiedy? Co ty mówisz?! — Uniósł się czarny.
— Niczego nie pamiętasz? — wtrąciła się do ich rozmowy Morskie Oko.
Lider pokręcił łbem.
— Przecież wczoraj jeszcze wracałem z Rysim Puchem z patrolu. — Widząc ich miny, czarny spojrzał na swoje pokryte szkarłatem łapy. — Co to jest? Wytłumaczcie mi to...
— Wierzę, że mówi prawdę. — Morskie Oko spojrzała na Grzybową Ścieżkę ze zmartwieniem w głosie. — Też widziałam te dwa duchy. Musiały go opętać.
Lamparcia Gwiazda słysząc te słowa, zadrżał i wbił w nich wzrok, jak gdyby mieli powiedzieć mu, że to jakiś nieśmieszny żart.
— Też tak uważam — mruknął Grzybowa Ścieżka, kładąc bratu łapę na ramieniu. — Miejsce Gdzie Brak Gwiazd cię opętało. Nikt o tym nie wiedział. Sądziliśmy, że... Coś cię zmieniło. Nawaliłeś — mruknął tylko, widząc jak panika pojawia się na pysku czarnego.
— Co ja zrobiłem? Powiedz mi. Muszę to wiedzieć. — Wbił w niego błagalny wzrok.
Grzybowa Ścieżka wziął głęboki oddech, po czym opowiedział mu o wszystkim. Widok przerażonego Lamparciej Gwiazdy udowodnił mu, że jego brat powrócił.
***
— Słuchajcie! — zwrócił się do tłumu, który oczekiwał na wyjaśnienia całej tej sprawy. — Naszego lidera opętała Mroczna Puszcza. Przez ten cały czas to nie był on!
Jelenia Cętka rzucił ciche "Co", a następnie pognał ze łzami w oczach w stronę legowiska medyka, by przekonać się, czy to co mówił było prawdą i jego ukochany naprawdę powrócił. Chrząknął zwracając uwagę innych, nie powstrzymując wojownika przed tym czynem. Nic raczej mu nie zrobi, w przeciwieństwie do innych, którzy żywili niechęć do rządów opętańca.
— Z racji tego co się wydarzyło, Lamparcia Gwiazda zrzekł się władzy. Mianował mnie swoim zastępcą, a więc od dzisiaj teraz ja będę waszym liderem. — ogłosił, a wśród kotów rozległ się szmer. — Aby nie dopuścić do ponownego wykorzystania władzy i aby nikt w przyszłości nie ucierpiał, tak jak to miało miejsce wczorajszego dnia, ogłoszę zmiany w działaniu naszego klanu. Zanim jednak to zrobię, proszę o trochę czasu, ponieważ zmiany, które wprowadzę, nie mogą być podjęte od tak w kilka chwil. Macie jednak moje słowo, że rola lidera nie będzie najważniejsza, a decyzję będziemy podejmować jako wspólnota. Bo tym jesteśmy. Jednym klanem — zakończył, po czym udał się do swojego nowego legowiska, wyrzucając z niego resztki pozostałości po demonach. Teraz... Nadchodziła nowa era. Klan Klifu na zawsze uwolni się od zgubnego wpływu ech przeszłości. Już on tego dopilnuje.
*idzie wprowadzać niewolnictwo*
OdpowiedzUsuńCo to za impostor pisze z anonima
UsuńImpostor, ale jakże wspaniałomyślny
Usuń