Teraz szła z eskortą dwóch kocurów, czując, jak sztywnieją jej mięśnie przez ich obecność. Mdliło ją ze strachu i czasami gubiła krok. Na pewno wiedzieli, że trzęsie się przez nich, a nie z zimna. Po słońcu widać było, że nadchodzi pora nowych liści. Zanotowała to gdzieś po drodze, choć myśląc później o pogodzie, miała problem z przypomnieniem sobie jej.
Słyszała szum rzeki i przez chwilę wydawało jej się, że jest u siebie, w Klanie Nocy, i właśnie nie idzie na prawie pewną śmierć. Powrót do rzeczywistości był nagły, gdy wyczuła, że pozostali zatrzymali się i wciąż miała wrażenie, że jest w innym świecie.
— Bylica powinna niedługo zjawić się po drugiej stronie. Wiesz, co masz robić. Chłodny Omen zostanie tu, przy bezpiecznej odległości, żeby nie zdołała go wykryć. Będzie cię obserwować. Nie myśl nawet o ucieczce, granice są strzeżone. — uprzedził w jej kierunku. — A naprawdę nie chciałabyś wiedzieć, jak bardzo ci się dostanie, jeśli będziesz czegoś próbować. Do dzieła.
Schowała głowę w ramionach, gdy kocur zwrócił się bezpośrednio do niej, a jej ogon przyległ jeszcze bardziej do brzucha. Gdy skończył z poleceniem, omijając go szerokim łukiem — na tyle ile mogła sobie pozwolić — ruszyła przed siebie w dogodne miejsce, gdzie mogła czekać na swój cel. Ułożyła się w jakby-chorobowej pozycji, siedząc z łapami blisko siebie i napiętymi mięśniami. Widocznie w trybie gotowości, przekręcała uszy na różne strony.
Oczywiście, że widziała, nie może uciec i na samą myśl o skutkach jej organizm dodawał jej fizycznych objawów stresu. Paraliżowało ją przerażenie, że się zbliżą.
Przejście tutaj z nimi dużo ją kosztowało, w końcu jej kondycja powoli zanikała, z ograniczoną przestrzenią i aktywnością. Płytko oddychała, jakby zmęczona biegiem, co dodawało dodatkowego drżenia w jej ciele. Zaniepokojona niczym po długiej ucieczce przez tereny wroga rozglądała się na boki, po koronach drzew, cieniach między nimi. Z brudnym futrem i wychudzona wyglądała z pewnością biednie. Przylgnęła do ziemi, gdy nad jej głową przeleciał ptak.
Idealnie się to skomponowało z szelestem kroków, na który zastygła z głową nagle odwróconą ku źródle. Przybyła i połknęła haczyk. Wydała z siebie przerażone, głośne skomlenie, jakby nie rozpoznając niebieskiej i cofnęła się, śpiesznym skokiem.
Z tyłu głowy myślała, czy zaraz nie pojawi się któryś z kocurów i nie przygniecie jej głowy do ziemi, zabijając na oczach staruchy. Albo, że pomyślą, że zachowuje się podejrzanie i ją skrzywdzą.
Bylica nie odrywając od niej oczu, nieufnie, zbliżała się.
— Kminek, to ja, to ja! Co się stało?
Oh tak, to ty! - chciała syknąć, mając źródło swojej irytacji i cierpienia przed oczami. Ale powoli…
Futro na jej karku opadło, a uszy podniosły się odrobinę. Widocznie się wzdrygnęła, nim plącząc się o własne łapy zaczęła przekonująco biec-kuśtykać w jej stronę. Było to udawane. Była ofiarą, ale gdy cierpi bardziej umysł, nie widać tego, a ona musiała zbliżyć się jak najbardziej.
— Mamo!! — zawołała, rozpoznając, szukając pomocy jak małe kocię zrozpaczonym głosem. To słowo normalnie ledwo przeszłoby jej przez gardło. To jednak ono złamało barierę między nimi, bo starsza podbiegła
— Kminek, co ci się stało? — pytała zmartwionym głosem, na który chciała strzelić jej w pysk. Jeszcze tylko chwilę…
By nie wyjechać z błędną odpowiedzią, oparła się o jej klatkę piersiową czołem, ciężar ciała kierując na nią
— Przetrzymywali mnie. I bili... — szepnęła zbolałym głosem, zaczynając naturalnie łkać. Nie kłamała — Uciekłam... Go...gonią mnie... Przez długo... Przez... — przerwał jej dreszcz, przechodzący przez całe ciało. Przez ciebie — chciała dokończyć.
— Klan Wilka...Mroczna Gwiazda... chodźmy stąd. Musimy uciec. Nie pozwolę im cię skrzywdzić. Nie znowu.
Mruknęła ciche wyzwisko, czując, jak ściskają jej się organy. Czyli naprawdę wiedziała. Naprawdę ich znała, naprawdę zawierała z nimi jakieś umowy, naprawdę skazała ją. Do tej pory, bez potwierdzenia, mogła mieć jeszcze wątpliwości.
— Chodź — powtórzyła, delikatnie liżąc ją za uchem. Wyczuła jej ruch, nim się zdarzył, chciała ją prowadzić w tamtym kierunku… Nie mogła się oddalić.
— Ta umowa... to wszystko twoja wina!— stwierdziła głośniej, drżącym głosem, bojąc się wymówić jego imię, wciąż stojąc w miejscu z położonymi uszami. Żeby wiedziała, za co jej się dostaje. Miała w planach od razu skoczyć do gardła, stąd jej wcześniejsze czułości, ale starsza zdążyła zmienić kąt i nie była to już wygodna opcja.
Może szukała wymówek, by nie musieć jej zabijać.
Nie dając jej czasu na odwrócenie się ponownie w stronę córki, skoczyła jej na plecy, łapami czepiając się w szyję i zatapiając zęby w najbliższym skrawku skóry. Stara wydała z siebie dźwięk zagryzanej myszy, przewróciła się na bok, wijąc jak ryba, którą czyjaś łapa wyciągnęła na brzeg. Obejmujące ją łapy wciskały jej głębiej pazury w szarą sierść. Może pójdzie jej jakaś kość, w tym wieku organizmy są słabe, a ona ma na plecach ciężar innego kota…
Jedną łapą dosięgła jej łap, jakby nie miało to spowodować zaciśnięcia się szczęk i kopnięć tylną kończyną prosto w kości pleców. Stara syknęła i przewaliła się do przodu, tracąc równowagę przez niekompletność ramion na ziemi i nieprzemyślane schylenie się. Coś pękło. Niebieskie leżała całym ciężarem ciała na niej, wytrącając powietrze z płuc przy upadku, pozbawiając możliwości komfortowego oddychania, dając jej mroczki i brak siły w łapach. Niestety była to tylko gałąź ukryta pod śniegiem, bo to próchno wstało i zaczęło uciekać.
Wszyscy byli łowcami; uciekająca zwierzyna wydawała się atrakcyjniejsza. Wywoływała u niej falę emocji. Nie potrzebowała ich, bo wiedziała, że on patrzy. Ona miała jeszcze nadzieję, że uda jej się uciec. Nie mogła zdechnąć przez stare koty.
Wystrzeliła za nią, chwytając pierwszą jej część, której mogła dosięgnąć. Ofiara runęła przy zablokowaniu tylnej łapy, teraz ciągniętej w tył i szarpanej jak przy walce o zwierzynę w czasie głodu. Próbowała uciec, ślepo wierzgając, łapami czepiając się ziemi i próbując przesuwać do przodu. Wywołało to jedynie gardłowe buczenie liliowej, która swoim ciężarem przetrzymała jej tył. Nie przemyślała tego ruchu; nie wiedziała teraz co zrobić z wygiętą dziwnie kończyną, wciąż trzymaną w pysku. Puści i będzie uciekać. Dla podkreślenia jeszcze trochę ją pociągnęła, wyciągając wrzask ze swojego łupu. W truś chyba uderzył instynkt przeżycia, gdy nagle jakby zyskała nowe siły i wyciągnęła kręgosłup i machnęła pazurami po pysku łowcy. Syknęła i cofnęła głowę, wciąż trzymając ciało na niej. Stara uderzyła mordą w śnieg, nie mając oparcia łap po ataku. Kąciki uniosły się w rozbawieniu, by zaraz skoczyć do jej gardła. Znów próbowała zwiać, ale szczęki na krtani uniemożliwiły to jej. Nie były zaciśnięte na tyle, by zabić. Ale mogły być, jeśli się ruszy.
— Znów uciekasz przed konsekwencjami — wymamrotała. Odrobinę niewyraźnie, ale noszenie kociąt czy pożywienia w czasie rozmów uczy jak mówić z pełnym pyskiem. — Jeśli chcesz wrócić do mojego życia, musisz się z nimi liczyć.
Charknęła, łapą próbując jej dosięgnąć, jednak było to anatomicznie niemożliwe.
Przez kilka uderzeń serca powoli, powolutku coraz bardziej zaciskała kły, bawiąc się życiem kota. Faszerując ją strachem jak szarą mysz na skraju. Nie spodziewała się przerwania tak słodkiej chwili.
Znikąd więc wylądowała plecami w śniegu po przeleceniu krótkiej długości. Bura plama zaczęła kopać i drapać po jej odsłoniętym brzuchu. Próbowała osłonić się, skurczyć do najmniejszych rozmiarów, mocno zaciskając oczy. Z jej gardła wydobywało się urywane skomlenie. Uderzenia nie zwalniały, w desperacji machnęła na ślepo łapą, w którą wbiły się zęby.
Słyszała głos tego niedoszłego trupa, jak poganiał gdzieś blisko napastnika. Ten chwycił ją za kark i ciągnął, gdy biernie dała się ciągnąć, na chwilę zagarnięta przez inną rzeczywistość, inne czasy, by wrzucić do rzeki. Utopienie kogoś jej pokroju było głupim pomysłem; przecież w jej domu żyli na wodzie. Byli w niej szybcy i doświadczeni, musieli umieć uciekać niezależnie od stanu i roli, a obudzona ze wspomnień i w trybie przetrwania od księżyców, chwyciła ogon niebieskiej i dała nura w dół, ściągając ją z zamarzniętej tafli. Nie mogła jednak zatopić się zbyt głęboko, gdy wciąż było tak zimno. Wypłynęła bez drugiej kotki, porzucając dodatkowy ciężar, nim zaczęła się wycofywać. Może nie wróci na powierzchnię. Brązowa plama zdzieliła ją po głowie, zabierając miejsce do wypłynięcia. Skrzywiła się i spróbowała z boku, ale Krokus wciąż blokowała wyjście. Cofnęła się więc od brzegu.
— Co to za zamieszanie? — odezwał się rudy kocur, ciągnąc za sobą kij. Zawiesił on mózg Krokus, a tymczasem szary łeb pojawił się na powierzchni. Patyk został jej podany, więc się w niego czepiła, jako podpórki używając niebieskiego futra, całą siłę kładąc na to, by je wcisnąć z powrotem pod wodę. Zniknęło i wypłynęło kilka ogonów dalej, gdy liliowa była już na brzegu i sztywno unikała patrzenia na obiekt wywołujący u niej strach. Dusząc się, wyczołgało na brzeg. Córka, zamiast jej pomóc, obserwowała ich.
— Ty musisz być tym całym Chłodem.
Nie odpowiedział, bo pozbywał się właśnie kija z pyska. A może Krokus nie była po prostu tego warta.
— To wy — wycharczały mokre strzępy sierści wijące się trochę dalej — niezła zasadzka, muszę przyznać
Cieszyła się, że zabrała jego spojrzenie z niej.
— My? Przecież chciałaś swoją córkę z powrotem czyż nie? Dotrzymaliśmy obietnicy. Nie to, co ty — prychnął na nią. Zadrżała się na wspomnienie o sobie. Nie mogli na chwilę o niej zapomnieć- przynajmniej drżenie można było zwalić na przemoczone futro.
— Myślisz, że nie widzę co się tu dzieje? Nie macie w tym żadnego interesu, by tak po prostu mi ją oddać. I jak widzę, chyba się dogadaliście z Kminek, by mnie ukatrupić.
Zjeżyła się, że przebłyski mózgu starucha miała dopiero teraz. Wciąż też nie do końca sprawne. Kątem oka obserwowała kocura, obserwujących za jakimś poleceniem. Nadeszło przy jego kolejnym zakpieniu.
— Ukatrupić cię? Skądże. Już i tak jesteś jedną nogą w grobie. Czas zrobi to za nas. Widzę jednak, że przyprowadziłaś... kolejną córkę? Rodzina w komplecie.
Widząc ruch, który mógł oznaczać tylko, że na nią patrzy, wyskoczyła w stronę Bylicy, popychając ją na ziemię i gryząc w pysk. Oczywiście, obecność Krokus przeszkadzała jej w tym zadaniu, ale nie żeby miała wyjście. Bura równie szybko ściągnęła ją z matki, która w czasie, gdy się biły, pierdoliła jakieś typowe dla siebie tkliwe głupoty, których nikomu nie chciało się słuchać.
Kotki odskoczyły od siebie, wracając w prawie te same miejsca co wcześniej, u boków rudego i niebieskiej, wciąż sycząc i pokazując kły.
— Idziemy. Nie będę na nich tracić swojego cennego czasu. — para wycofała się po podaniu swej wymówki. Nie odwołała się do jej słów. Znów udawała, że nic nie zrobiła. Będzie szukać wśród innych uwagi, jaka jest biedna. Szmata.
Wilczak obserwował jak odchodzą i machnął ogonem.
— Wracamy.
Mowa jej ciała od razu się zmieniła, uciszyło się fukanie i ogon wrócił między łapy. Rzuciła tamtym ostatnie spojrzenie i podążyła za nim na to, co mogło być tylko publiczną egzekucją.
następnym razem zajmę się krokus mentorko <33
OdpowiedzUsuńDobrz, wierzę w ciebie 💕💕
Usuń