Zaśmiał się, uśmiechając kpiąco. Co za bachor... Nie wierzył, że naprawdę zmuszony był po raz kolejny przez to przechodzić. Naprawdę ten glut nie rozumiał, że nie był żadną cholerną kotką?! Dlaczego każdy mu to wmawiał?! Czemu w tym klanie żyły same mysie móżdżki! A zresztą... Na jakiej podstawie dzieciak mu wytykał płeć? Czarno-biały sam nie był święty, ponieważ uważał się za samice, co było poniżej jego godności.
— Już za późno. Mam oszpecony, widzisz? Jak prawdziwy kocur. Takie słodkie bubusie jak ty, tego nie mają. Piękno jest do kitu, maluszku. Lepiej zacznij przypakowywać, bo im będziesz starszy, tym będziesz bardziej wyglądać męsko, wiesz? — uświadomił ją.
Ciało zmieniało się wraz z wiekiem. Taka była kolej rzeczy. Samce często byli barczyści, o niskim tonie głosu. Jeżeli chciała pozbyć się swojej biologicznej płci, musiała bardzo się postarać, by zniżyć się do roli słabej i zgrabnej kocicy. Co było w jej przypadku niemożliwe... Ale był taki Astrowy Migot, który dalej brzmiał jak kocię... Może i Wieczór ominęłaby ta zmiana?
— Zamknij się! Gadasz jakieś głupoty, nie będę marnować na ciebie czasu! Zajmij się swoimi sprawami i dalej sobie kotko wmawiaj głupoty! — syknęła dzidzia, po czym skoczyła na jego łapę.
I to miało go powstrzymać? Żałosne... Gdzie była ta jej matka? Nie potrafiła upilnować bachora, który plątał mu się teraz pod łapami, głosząc te swoje bzdury.
— Ojej, to ty dalej sobie kocurku wmawiaj głupoty — nie zamierzał przestać. To było zabawne, lecz i irytujące. Byli do siebie podobni, ale on potrafił zaakceptować drugą stronę, a nie jak to... coś. Zwalił kocię ze swojej łapy sprawnie. Był w końcu silniejszy, a te jej ząbki nie robiły na nim wrażenia. — I mówię akurat prawdę. Zero w tobie kotki. No chyba, że stracisz jaja, to wtedy coś zyskasz.
— Jestem kotką tak jak ty, więc przestań to negować! Jesteś jakaś strasznie głupia, skoro tego nie rozumiesz!
Ugh! Ale go skręciło na te słowa. Jak on tego nie cierpiał! Dzieciak skutecznie podnosił mu ciśnienie. Czuł, że jeszcze chwila i da mu porządnie po pysku.
— Nie jestem kotką, a ty tym bardziej. Denerwujesz mnie — warknął, wysuwając pazury. — Jeżeli chcesz, abym cię zaakceptował, to zacznij mówić do mnie w formie męskiej. Jeśli nie... Nie licz na moją sympatię. Wypatroszę cię, ostrzegam.
Oczywiście żartował. Chociaż wizja pozbycia się krwi Mrocznej Gwiazdy z klanu była kusząca, miał tak czy siak związane łapy. Lider pewnie sam wypatroszyłby go na miejscu, gdyby tylko jakoś mocno uszkodził tego dzieciaka.
— Spoko. Spróbuj — zaśmiała się i wystawiła język. — Ale zapomniałam, jesteś słabą kotką... Masz zbyt kruche łapki...
— Chyba ty — prychnął. — Twoje łapki są cieńsze od patyczków. Jeden ruch i wszystkie połamane. — Wstał i odepchnął bachora tak, aby się przewrócił. — Ojej, to teraz się popłacz skoro jesteś kotką. Kotki to lubią, wiesz? — zadrwił.
Wieczór upadła na ziemię, co nie zrobiło na niej wrażenia. Sądził, że się rozryczy. To była naturalna reakcja kogoś w jej wieku. Zaskoczyła go jednak tą swoją zaciętą minką.
— Nie popłaczę się, bo mnie tylko popchnęłaś. Na więcej cię nie stać?
— Nie marnuje czasu na takie maminsynki jak ty, Wieczorze. Nawet twoje imię brzmi tak... męsko. — prychnął. — I tak z czasem zrozumiesz, że miałem rację. Skończysz jak napakowany, dojrzały kocur. Głos ci się obniży, zaczniesz śmierdzieć jak skunks i nawet czyszczenie futerka ci nie pomoże, by wmówić wszystkim, że jesteś kotką.
Do czego to doszło... Kłócił się z jakimś kocięciem! Nie potrafił jednak odpuścić. Musiał raz na zawsze wyplenić z jej umysłu te brednie, bo inaczej nie zazna spokoju.
— To imię nie brzmi męsko. I nie skończę tak, zadbam o to. Tobie za to się coś nie wyszło w tym udawaniu kocura. Wyglądasz jak kotka, pachniesz jak kotka... Taka drobna i zadbana. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie muszę nikomu wmawiać prawdy.
— To chyba jesteś ślepy, bo nie jestem ani drobny, ani tym bardziej zadbany, a mój smród powinien cię dawno przybić do ziemi, mam też szpetny ryj — mruknął zgodnie z prawdą.
Był napakowany, a nie smukły. Postarał się o to przez wykańczające treningi. Nie mył się też od wielu księżyców, przez co zapach błota, krwi i potu zmieszał się z zapachami lasu. Ale on był głupi, nawet jego skręcona i pozlepiana sierść, przeczyła temu wszystkiemu co ten bachor mówił.
— Ty chyba naprawdę nie wiesz co mówisz. Żałosny jesteś. — dodał jeszcze, krzywiąc pysk z odrazy.
Wieczór uśmiechnęła się do niego z sarkazmem.
— Cóż, mam nadzieję, że kiedyś zdasz sobie sprawę z tego, że jesteś kotką. Tym swoim obskurnym wyglądem nic nie zmienisz.
— Nigdy — syknął do niej, po czym wyszedł ze żłobka. Nie będzie tracił czasu na tego wypierdka sowy. Już wystarczająco podniósł mu ciśnienie. Może zacznie ignorować to coś, to się od niego odczepi? Miał taką nadzieję... Teraz jednak wolał zająć się czym innym niż tym pomiotem Mrocznej Gwiazdy. Usłyszał jeszcze za sobą jej śmiech i słowa, które zaraz potem padły:
— Do zobaczenia mała!
On jej zaraz da mała... Widząc jego stan, każdy schodził mu z drogi. I bardzo dobrze, bo był o włos od przywalenia jakiemuś idiocie, który napatoczy się pod jego łapy, by tylko pozbyć się tego wszystkiego, co w nim się kotłowało.
***
— Dzień dobry proszę pani.
Powieka mu drgnęła słysząc ten piskliwy głosik bachora Chłodnego Omenu. Podeszła do niego jak gdyby nigdy nic. Kto wypuszcza takie coś w teren? Powinna nie opuszczać żłobka. Ta jej matka to jakaś ułomna? Nie znała się na wychowywaniu dzieci? A może uznała, że skoro jest wnuczką lidera, to może sobie pozwolić na więcej? Zasyczał na nią wrogo, mordując wzrokiem, siadając prościej.
— Proszę pana jak już zdechła larwo. Wracaj do matki, bo porwie cię ptak... — syknął.
W zasadzie... Gdyby do tego doszło to by się cieszył. Coraz bardziej marzył mu się jej zgon. Niby chodziła na świecie od księżyca czasu, a już zdołała sobie zrobić w nim wroga.
— Nie porwie, już jestem duża. A pani co tu robi taka... Samotna? — parsknęła. — Każdy od ciebie ucieka przez ten smród?
Wstał i odszedł od kociaka, słysząc jak ponownie zwraca się do niego jak do baby. Nie zamierzał z nim rozmawiać. Niech się wypcha, skoro uznał to za świetną zabawę. Miał ważniejsze rzeczy na głowie niż ten wypierdek sowy. Słyszał jak ta kreatura za nim drepcze. Nie chciała zostawić go w spokoju, uważając zapewne go za swoją jakąś zabawkę. Podszedł do drzewa, po czym wskoczył na nie, wspinając się na wysoką gałąź, gdzie też tam się położył, wpatrując się w horyzont. Tu go nie dosięgnie i nareszcie zazna odrobiny spokoju. Zignorował fakt, że niżej wylegiwała się Stokrotkowa Polana, skryta za gęstą połacią liści. Super... Musiał uważać na to co mówił. Gdyby jej nie zauważył, kto wie czy nie palnąłby czegoś głupiego, od razu zostając posadzony przed zastępczynią i zmuszony do tłumaczeń.
— No weź się nie obrażaj. Straszna z ciebie maruda, kocurku. — powiedziała Wieczór, wlepiając wzrok w górę.
Spojrzał w dół na dzieciaka z wyższością, kładąc po sobie uszy. No proszę. Czyli zmądrzała? Trochę w to wątpił, aby tak szybko zaszła w niej jakaś zmiana. Była fałszywa... Tak jak cały ten klan.
— Już się nauczyłaś? — rzucił do niej z chłodem w głosie.
— Tak, tak... — mruknęła. — Wrócisz na ziemię, czy się bawisz w wiewiórkę?
— Lubię drzewa. — odparł, ale zszedł, stając przed dzieciakiem. Miał nadzieję, że nie będzie dalej go wyzywać. Nic nie stało na przeszkodzie, by znów wdrapał się na drzewo i miał ją pod ogonem na resztę dnia. — Czego chcesz?
— Musisz mnie czegoś nauczyć. Chcę wiedzieć więcej niż mój brat, bo to gnida. Nie wiem, może pokaż mi jak się walczy? Taki podrapany jesteś to może wiesz coś o tym...
Naprawdę? Parsknął aż pod nosem. To już wiedział, dlaczego zmieniła śpiewkę. Chciała być lepsza od rodzeństwa, by móc się popisywać. Było to bardzo żałosne i godne kocięcia, którym zresztą była.
— Jak zostaniesz uczniem to twój mentor zajmie się twoim treningiem. — rzekł chłodno. — Gdybym miał cię uczyć walki, twoja rodzina oderwałaby mi łeb.
Właśnie. Nie mógł ryzykować, zwłaszcza że był obserwowany.
— Weź nie cykorz. Do mojego mianowania jeszcze sporo czasu, który muszę dobrze wykorzystać. A to jest świetny sposób. No już, pokaż mi coś. Nie powiem nikomu. — dalej naciskała, jakby miało to jej pomóc przekonać go do dobroduszności.
— Myślisz, że twoje "nie powiem" coś da? Pewnie już wiedzą, że ze mną gadasz. Nic się tu przed nikim nie ukryje. A zresztą co ci tak na tym zależy? Idź do matki i ciesz się dzieciństwem, zamiast marzyć o dorosłości. — wyganiał ją świadomie, a słowa jakie wypowiadał były tym bardziej uzasadnione. Kocica nad nimi musiała wszystko słyszeć.
— Dzieciństwem? Dobre sobie. Nie zależy mi na tym. Wolę się uczyć czegoś mądrego, a nie tracić czas na zabawy.
Nie wierzył w to co od niej usłyszał. Gardziła tym, że urodziła się w tak wpływowej rodzinie? Jej dziadek mógłby na jej jedno słowo oderwać każdemu głowę lub zmusić do upokorzenia, byle nie ryczała mu nad uchem. To było niedorzeczne zachowanie. Gdyby sam dostał taką szansę, na pewno skorzystałby z wpływów jakie niosło jej pochodzenie.
— Szczęściara — prychnął pod nosem. — Lepiej doceniaj to co masz. Wiele osób by za to zabiło.
— Nie potrafię tego docenić. To jest niby ciekawe, by biegać cały dzień za mchem? Naprawdę? Inne dzieciaki nie mają jakichś celów w życiu?
— Co tak powierzchownie na to patrzysz? Masz rodziców i wpływową rodzinę. Możesz żyć w luksusach i nie martwić się o nic. — uświadomił jej to.
Coś czuł, że z takim nastawieniem, bachor straci. I to wiele. Ale w zasadzie nie powinno go to interesować. To była jej decyzja. Jeżeli skłóci się tym swoim podejściem z bliskimi, to było mu to na łapę. Takie rozbicie w rodzinie niosło ze sobą szum, co dawało mu idealną osłonę przed wprowadzaniem kolejnych kroków w życie.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz