Leżał samotnie skryty w cieniu w najdalszym zakątku obozu, przy ogrodzeniu. Pysk wbity miał w łapy, a w głowie szalał mu mętlik. Wciąż i wciąż rozmyślał nad tym wszystkim. Czy matka miała racjęz czy też się myliła w swojej ocenie? Czuł się tak, jakby na nowo widział świat i postrzegał go wyraźniej. Dziwna mgła odeszła. Postanowił przez to nowe odczucie podjąć sam decyzję, co do kontynuowania planu, który rozkazała mu Ość. Musiał zebrać więcej informacji i mieć pewność, że to co miał zrobić było słuszne.
Skupionym wzrokiem obserwował teren. Krzątające się koty, które zawierały przyjaźnie, swoje pierwsze miłości i kłótnie. Były... poza jego zasięgiem. Nie miał udziału w tworzeniu społeczności. Wegetował tu. Skryty w mroku. Sam...
Nagle dostrzegł lidera. Zmrużył oczy i uważnie obserwował jego kroki. Nie wiedział czy to przypadek czy może zabieg celowy, ale kocur spojrzał w jego kierunku. Ten wzrok sprawił, że zapadł się bardziej w trawie, by pozostać niewidocznym. Jednak nie dla niego. Położył po sobie uszy, obserwując w ciszy jak ten się do niego zbliżył. Jeszcze miał nadzieję, że wcale nie kierował się w tą stronę. Niestety... mylił się. Na nic zdało się udawanie części leśnej scenerii. Wypatrzył go i dosiadł się.
— Witaj, Łasico — przywitał się z nim.
Słysząc słowa, które padły z jego psyka, zjeżył sierść, mordując go spojrzeniem, unosząc wyżej głowę znad trawy.
— Nie nazywaj mnie tak — Skrzywił się zdegustowany.
Na pysku vana pojawił się lekko zarysowany uśmiech.
— Nie podoba ci się już to imię?
— Nie należy do mnie — odpowiedział zgodnie z prawdą. To imię było jego wuja. Kogoś kogo nigdy nie poznał, a który wytyczył mu ścieżkę. Coraz częściej miał wątpliwości, czy do niego pasowało. Zwłaszcza po tej sennej marze, w której słyszał głos matki, która twierdziła, że nie zasługiwał na to miano. Zwinął łapy pod siebie, urywając kontakt wzrokowy z czarnym. — Czego chcesz? Ciągle do mnie podchodzisz i zaczepiasz. Masz lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa ze mną. — zauważył.
— Więc wreszcie przestałeś kryć się w cieniu swojej rodziny i pozwoliłeś toczyć sobie swoją własną historię — stwierdził, ignorując jego pytanie.
Ucho mu drgnęło na te słowa, a wzrok ponownie skupił na jego sylwetce.
— Tak. Tego właśnie pragnę. Nie jestem głupi, by ślepo ufać czyimś słowom — prychnął. — Im jestem coraz starszy, tym dostrzegam wiele, a mój umysł nie cofa się w rozwoju, jak co u niektórych, dlatego... powtórzę swoje pytanie. Czego chcesz? — Podniósł się na łapy, które wydawały mu się tak bardzo ciężkie. — Zakłócasz mój spokój. Umyślnie.
— Nie powiedziałem, że możesz iść — miauknął Mroczna Gwiazda neutralnym tonem głosu, obserwując, jak ten się podnosi. — A mimo to, dużo księżyców minęło, nim pojąłeś, że twój kunszt nie zasługuje na tonięcie gdzieś w dokonaniach twojej matki. Że twoje życie to twoje życie, a twoje ciało to twoje ciało, którego nie musisz poświęcać dla woli jednej osoby. Ufałeś jej.
— Nigdzie nie idę. Siadam. Rozmowa w leżącej pozycji z liderem klanu jest niewłaściwa — powiedział, chociaż zmęczenie malowało się na jego pysku dość wyraźnie i wręcz chciał ponownie się położyć. Zmusił się jednak, by pozostać w wyprostowanej pozycji, słuchając jego dalszych słów. — Nie wiem o czym mówisz. — skłamał, ponieważ nie zamierzał złapać się na taką tanią manipulacyjną sztuczkę. — Nie poświęcam się dla matki. Mówiłem ci, że nie zależy mi na niej. — ciągnął tą samą śpiewkę dalej, by kocur nie zaczął wątpić w jego prawdomówność. Gdyby zaczął miauczeć kilka różnych wydarzeń, wtedy łatwo wpadłby w jego szpony, a tego nie zamierzał.
Uśmiech nie zniknął z pyska vana.
— A mnie wydaje się inaczej — miauknął na pierwszą część jego wypowiedzi. Na resztę słów, nie pokazał po sobie żadnej zmiany w mimice. — Patrząc na ciebie momentami zastanawiam się, dlaczego masz taką tendencję do zarzekania się nawet wtedy, gdy prawda jest oczywista — Skierował w niego zainteresowane spojrzenie. — Próbujesz okłamać samego siebie? Mnie? Czasami nie warto jest zakładać maski z powrotem, gdy już się ją zdjęło. Zależało ci na niej. Jej cel był dla ciebie ważny, ale mogę się założyć, że nie zastanawiałeś się zbyt długo, dlaczego ty miałbyś odwalać za nią całą robotę. Bo widzisz, twoja mama siedzi sobie wygodnie wśród Burzaków, omamiając swoją liderkę tym całym użalaniem się, jakim to ja nie jestem potworem, podczas gdy zostawiła cię tutaj, wiedząc, że będzie ci ciężko. Czy jest inaczej? Musiała mieć świadomość, że będzie ci przez nią ze mną na pieńku. Ponosisz konsekwencje za jej idiotyczne zachowania i wątpię, że naprawdę tego chcesz. Skończyć w czyimś cieniu.
Te słowa... były prawdziwe. Wiedział, że mówił prawdę, ponieważ spotkał matkę i widział w jakim była stanie. Najedzona, zadbana, szczęśliwa. Klan Burzy dobrze na nią wpływał. Praktycznie nie poznawał jej wtedy. Widział ją umierającą, a tu... proszę. Niby twierdziła, że planuje kolejne kroki, lecz jak było naprawdę? Nie widzieli się od tamtego czasu. Możliwe, że on odwalał wszystko za nią, a ona odpoczywała, ciesząc się z bogactwa burzackich terenów. Wątpił czy tam mieli wykańczające treningi i wrogów, którzy siedzieli jej na ogonie, zmuszając do życia w wielkim stresie z obawy przed stratą głowy. Nie podobało mu się jednak to, że lider uparcie twierdził, że kłamał. No... dobra. Kłamał, ale sam fakt, że został przejrzany, a jego desperackie próby utrzymania fasady nie działają, bardzo go dobijały.
— Nie wiesz jaki jest jej cel. — Spojrzał mu chłodno w oczy. — I nie okłamuję siebie, a tym bardziej nic nie zdjąłem... — Nie wiedział czemu starał się zapewnić go co do tego. Wiedział, że wie. Wszyscy to wiedzieli. Czuł się jak głupiec, który rzeczywiście stara się zapewnić samego siebie, że jeszcze istniała nadzieja, że kupią kit. Położył się na ziemi, przejeżdżając swoimi łapami po łbie i uszach, by położyć je ponownie na stałym gruncie. — Daj mi spokój. Nic nie zdziałasz swoim złotym językiem.
Mroczna Gwiazda zaśmiał się gardłowo.
— Widzisz, sam masz już dość swoich własnych kłamstw — zamruczał. — Poddajesz się? A może chcesz zamęczyć siebie na śmierć wyczerpaną grą aktorską?
Jego śmiech sprawił, że czuł jak świadomość jego słów bardziej przybijała go do ziemi. Nie mógł wzlecieć, bo trzymał na swoich barkach ogromny ciężar, którego nie potrafił zrzucić. Lider mówił z sensem, ponieważ naprawdę tak się czuł. Miał dość okłamywania siebie. Jego kłamstwa były już tylko nędzną imitacją, a nie siłą, która mogła go ocalić. Położył uszy na ostatnie dwa zdania. Poddać się? On? Nigdy! Nie mógł tego zrobić, ponieważ to będzie jego koniec. Wyrok. To nie tak miało się skończyć! Przyznanie się do winy i spiskowanie, było najgorszą rzeczą jaką mógł zrobić. Możliwe, że wiedzieli o jego planach, ale nie mieli pewności. Nie póki sam nie wypowie tych słów.
— Czego oczekujesz? Że przyznam się, a ty rozszarpiesz mnie na strzępy? Moja odpowiedź dalej brzmi... Nie. Nie jestem idiotą. — Uniósł łeb i spojrzał na vana, krzywiąc pysk. — A to nie od kłamstw jestem zmęczony. Jestem dość prawdomównym kotem, wiesz? Żeby się o tym przekonać, trzeba tylko chcieć.
Czarny uśmiechnął się.
— Więc twoje kłamstwa są spowodowane strachem? — rzucił. — A więc nie myliłem się. Boisz się mnie. Pytanie tylko, czemu. Bo twoja matka zakodowała ci to w głowie? Że jestem wrogiem, którego masz się obawiać? — Wysunął pazury i zbliżył się do niego, przejeżdżając nimi lekko po jego klatce piersiowej, po czym spojrzał mu w oczy błękitnym świdrującym spojrzeniem. Zamarł, gdy kocur go dotknął. Serce mu przyspieszyło, a stres spowodował, że pewnie wyrosły mu siwe włoski na pysku. Tak... Bał się go. Cholernie. Mógł go zabić. Widział do czego był zdolny, pokazał to na swoich ofiarach, które nacisnęły mu na odcisk. Gardło mu się ścisnęło boleśnie, aż nie odsunął łapy. Wtedy też zaczął oddychać. Przez to wzmógł czujność. Wyostrzył swoje zmysły najlepiej jak potrafił, by odeprzeć atak, który mógł paść w każdym momencie. Nie ufał mu, nie wiedział czy nie kłamał.
— A czy gdyby nie twoja matka i sposób, w jaki cię wychowywano, widziałbyś mnie inaczej? Spójrz na to z logicznej strony, Kruku. Jesteś dobrym wojownikiem, ale twoje życie samo w sobie nie jest ważniejsze od żyć przypadkowych kotów. Nie muszę mieć pewności co do spisku, bo nawet, gdybyś umarł, klan nie poniósłby większych strat. Ani ja. Mam świadomość, że mnie okłamujesz, mam ogromne podstawy do domyślania się prawdy, a mimo to żyjesz. Dlaczego cię nie zabiłem? Nie postanowiłem dmuchać na zimne? Widzisz we mnie nieprzyjaciela z własnej woli, czy dlatego, że ktoś kiedyś wpłynął na twój światopogląd?
Słysząc jak go nazwał, przekrzywił wolno łeb bardziej w jego stronę, słuchając jego słów dalej. Miał rację. Nie był nic wart. Nie musiał mieć pewności, zabiłby go za zwykłe pomówienia, nic nie stało na przeszkodzie. Wiedział, że on wiedział. Zabawa ta nie była już taka satysfakcjonująca, gdy został obdarty z wszystkich swoich sztuczek. Coraz bardziej czuł się jak głupiec, który gra dalej w grę, która z góry była już przegrana. On inaczej zaplanowałby to wszystko. Na pewno nie nasyłałby swojego dziecka na wroga, by go zabiło. To było głupie i nieprzemyślane!
— Widzę... w tobie wroga, bo mówiono mi o tobie wiele złych rzeczy. Udowodniłeś je swoimi czynami. Zabiłeś mi ojca, brata, torturowałeś i zgwałciłeś matkę, zamordowałeś wiele niewinnych kotów. Katujesz ich... Łamiesz... Doprowadzasz do wygnania, do podzielenia rodzin. Budzisz strach w klanie. Nikt ci nie ufa, wiele osób myśli o ucieczce, by poczuć wolność. Mają dość wyczerpujących treningów, które zarządziłeś. To moje obserwację. Jesteś potworem. — szepnął.
Mroczna Gwiazda nie przestawał uśmiechać się ze skrytym sadyzmem, nawet wtedy, gdy zaczął wymieniać jego grzechy. Wręcz sprawiało mu to satysfakcję, gdy słyszał, ile żyć zniszczył.
— Znasz tylko jedną stronę księżyca. Tą jaśniejszą. Zabiłem twojego ojca, bo on chciał mnie zabić. Zabiłem twojego brata, bo twoja matka zabiła mojego syna. Torturowałem i zgwałciłem twoją matkę, bo ona niejednokrotnie usiłowała zmieść mnie z powierzchni świata. Nigdy nie skrzywdziłem żadnego z twoich bliskich bez powodu. Zawsze była to odpowiedź na agresję z ich strony. Bo to twoi rodzice i ich przyjaciel postanowili napaść mnie i moich znajomych. Twoja matka nie mogła się pogodzić, że zabiłem Łasicę. Więc dlaczego nas zaatakowali, nie licząc się z konsekwencjami? Gdybym mu odpuścił, zaryzykowałbym, że wrócą i zrobią komuś krzywdę. Postąpiłem tak, jak postąpiłby każdy odpowiedzialny wojownik — wytłumaczył. — Owszem. Manipulowałem wieloma kotami. Zabijałem, torturowałem, gwałciłem, brutalnie karałem i katowałem, łamiąc wszelkie prawa moralności. Zniszczyłem wiele relacji i wiele rodzin, pozbawiłem dzieci matek i ojców i kazałem im patrzeć na ich zwłoki. Masakrowałem ciała swoich ofiar, kanibalizowałem je i... Tak, mógłbym wymieniać swoje "przewinienia" przez najbliższe sześćdziesiąt księżyców. Nie kryję się z tym. Popełniłem tysiąc zbrodni, ale żadnej z nich nie żałuję. Ale świat nie jest czarnobiały i sądzę, że ty powinieneś to rozumieć. Bo sam nie jesteś lepszy ode mnie — zamilknął na moment, patrząc mu w oczy. — Ile razy chciałbyś mnie zabić za to, co zrobiłem? Tyle że morderstwo niczego nie zmieni. Gdybyś mnie zabił, Chłodny Omen nie wybaczyłby ci tego. Zabiłby ciebie. Twoja rodzina chciałaby ciebie pomścić. Rodzina rodziny też. Robiąc to, popełnisz kolejną zbrodnię, która zwaśni rody i nigdy nie uwolnisz się od przeklętego obowiązku zamordowania swoich przeciwników. Nigdy nie będziesz mógł zmrużyć oczu w spokoju, nie bojąc się o własne życie. Ty też nie przepadasz za uczuciami. Nie odczuwasz miłości i jak cię znam, zapewne nie miałbyś nic przeciw graniu na czyichś emocjach dla korzyści. Kłamiesz stale jak z nut. Może nie zrobiłeś jeszcze żadnego większego okropieństwa, ale co z tego, jeśli byłbyś w stanie je zrobić w odpowiednich okolicznościach? A poza tym, też jesteś kanibalem. Chyba jednak zbyt wiele nas nie różni?
Słuchał tego wszystkiego w milczeniu, nie mogąc znieść widoku jego uśmiechniętej mordy. Bawiło go to... Był jakiś nienormalny. Opowiadał o tym z dumą, nie ze skruchą. Zrobiłby pewnie to wszystko jeszcze raz. Spiął się, ponieważ wiedział już i miał pewność kto przed nim stał. Ta świadomość sprawiła, że zrobiło mu się słabo. Dobrze, że leżał. Ale... w zasadzie powoli go to zaczęło bawić. Rozgadał się... Mógł dalej grać załamanego, a być może coś więcej z niego wyciągnie. Kiedy zakończył swój monolog, parsknął pod nosem.
— Co takiego? Już kompletnie oszalałeś. Nie jestem kanibalem, nie jadłem nigdy kota — Spojrzał na niego jak na wariata. — I to właśnie nas różni. Ja nie straciłem jeszcze rozumu i nie zamieniłem się we wściekłą bestię — Odsunął się od niego o mysi skok, ponieważ chciał mu pokazać, że nie czuł się komfortowo w jego towarzystwie, po tym wszystkim co usłyszał. Byle tylko kupił ten kit... Ale w jednym musiał przyznać miał rację. Rzeczywiście chęć zemsty tak działała, powodując niekończące się koło cierpienia.
— Nie jestem wściekłą bestią. Nie poświęcam kotów i nie wywołuję chaosu dla samego robienia tego. Tak, popełniam szeregi zbrodni każdego jednego świtu. Ale robię to, bo kocham Klan Wilka jak swój własny dom, mimo że tak naprawdę nie urodziłem się tu. Robię to, by ten klan stał się silny i trwały, żeby jego szeregi zastępowali silni wojownicy gotowi oddać za niego życie. Robię to, byśmy już nigdy nie byli jebanym popychadłem wśród wszystkich innych klanów, jak było dotąd. Żeby nie powtórzył się terror i mord innych klanów nad Wilczakami. To my jesteśmy panami, to my jesteśmy potęgą, to my pełnimy niezależne rządy i nikt nie ma prawa nam tego odebrać. I nigdy nie będę tego żałować, choćbym miał stracić dla tego głowę — warknął z zapałem lider, sugerując tym samym, że naprawdę w to wierzy. — Nie obchodzi mnie, ile matek zabiję po drodze, ile osierocę dzieci, ile zniszczę rodzin, rozbiję związków i ile spowoduję potoków łez. Nie obchodzi mnie, ile kotów skrzywdzę. Już dawno przestało mnie to obchodzić. Każdy cel wymaga poświęceń, a to jest moja ofiara, by przyszłe pokolenia mogły żyć jako panowie swojego losu, a nie niewolnicy oddani jakimś Gwiazdkom czy ki chuj, które nigdy im nie pomogą, niezależnie, ile będą się modlić i błagać — po wypowiedzeniu tego, odetchnął na moment już spokojniej, spoglądając na niego i unosząc jedną brew. — Jadłeś, Kruku, tak jak każdy inny, gdy nastała ciężka pora nagich drzew. Zadbałem o wasze brzuchy.
Ta gorliwość w jego głosie była przezabawna. Zmuszał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie... Jeszcze to nie był dobry moment. Znał bolesną przeszłość Wilczaków. Każdy młodzik o tym słyszał z pysków starszych. Dla niego to były jednak tylko czcze historyjki. Coś co było dawno temu i już nigdy się nie powtórzy. Położył po sobie uszy, gapiąc się na niego jakby na serio oszalał. Widział jednak, że wierzył w to co mówił. Naprawdę poświęci wiele, by klan był bezpieczny i silny. On... sam czuł się silniejszy niż kiedyś, dzięki tym treningą. Forma mu się wyrobiła, znał wiele technik, a umysł szybko analizował i wybierał korzystniejszą drogę podczas grupowej walki, która imitowała wojnę. Gdyby doszło do prawdziwego starcia, wiedziałby jak się zachować. Nie czułby różnicy. Uznałby to za kolejny trening...
Tylko... te jego ostatnie słowa przywróciły go na ziemię. Wytrzeszczył oczy i otworzył aż z szoku pysk, gdy dowiedział się o tym co zrobił. Skulił się mimowolnie, kręcąc łbem. Nie. Niemożliwe. On... on karmił ich kotami?! Zjadł kogoś?! W zasadzie miał to gdzieś... ponieważ lider popełnił ogromny błąd, przyznając mu się do tego.
— Cholera — wyrwało mu się tylko z pyska, a ciałem wstrząsnął udawany dreszcz. — Czy ty jesteś normalny?! — podniósł głos pierwszy raz od dłuższego czasu. — Kogo... Kogo zjedliśmy?! — Pokręcił łbem. — To chore! Jak mogłeś?! To, to nie był dzik?!
Kocur nie zareagował ze szczególnym zdziwieniem.
— Głównie samotników. Ale na stosie pojawiło się też mięso Leśnego Futra, mojej siostry — miauknął, jak gdyby nigdy nic. — Tak, nigdy nie odeszła z klanu. Razem z córką zaszliśmy ją i zabiliśmy. Przynajmniej jej mięso się nie zmarnowało — powiedział, nie kryjąc pogardy w głosie. — Gdybym wam powiedział, to byście tego nie tknęli i powymieralibyście z głodu. Wolisz umrzeć czy się najeść? Żadnego "dziękuję", za to że załatwiłem wam stały i trwały dostęp do pożywienia, dzięki czemu byliśmy silni i nie straciliśmy wagi, w przeciwieństwie do innych klanów?
Jego wyraz pyska zmieniał się wraz z padającymi przez niego słowami. Ze zdegustowanego w szokowany i przerażony, po niedowierzający i uważający go za nienormalnego świra. Znów się cofnął, pragnąc ukazać mu, że chcę uciec od niego i nie otwierać pyska do końca swojego życia. I oczywiście sprawdzać wszystkie podejrzane piszczki na stosie, by przypadkiem historia nie zatoczyła koła. Nie no... zagrywka niezła.
— Nie jesteśmy do siebie podobni... Nie tknąłbym kota! To... — Pokręcił łbem. Nagle jednak coś go tchnęło. Już wiedział jak to rozegrać. Spojrzał na niego. — To dlatego Irga mówiła, że zjadam ich żywcem. To się łączy... Nie... To nie jest prawda. Próbujesz mnie wytrącić z równowagi. Tak. To napewno to — miauczał do siebie, jak i do kocura, wbijając wzrok w łapy. — Po co mi to powiedziałeś? — zapytał. — Wolałem żyć w niewiedzy.
— Wiedza nic nie zmienia. Stało się i minęło, już to przetrawiłeś i wydaliłeś. Nie polecam ci życia w kłamstwie i obłudzie, bo prędzej czy później prawda i tak cię dopadnie, jeśli sam po nią nie sięgniesz. A wtedy zniósłbyś to jeszcze gorzej — miauknął spokojnie. — Pozwolę ci przyswoić tą wiedzę w spokoju.
Siedział chwilę w ciszy, aż oddech mu się unormował. Zmarszczył czoło, bo zrozumiał coś, gdy przeanalizował dogłębnie ten okres, który miał w pamięci, po czym rzucił spojrzenie na kocura. Na pewno jak to powie... to będzie miał go w garści. Widział jego minę. Wydawał się mądrzejszy? Zaraz zmiecie go z ziemi.
— Życie... za życie. — odparł głucho. — Ocaliłeś mi życie... — Zamrugał nie wierząc, że te słowa wypadają z jego pyska. — I nie tylko mi.
Przywódca powoli skinął głową.
— I tobie, i innym kotom. Zrozumiałeś.
Skinął wolno łbem, po czym uśmiechnął się, parskając śmiechem. Udało się. Kupił ten kit!
— Wybacz... Już nie mogłem wytrzymać. — Figlarne iskierki pojawiły się w jego oczach. Wyprostował się, uśmiechając do niego. — Piękna, pompatyczna przemowa. Aż czułem te emocje w sobie, ah... jesteś niezły.
Czarny van zmarszczył brwi, zastanawiając się, co to był do cholery za krok z jego strony. Po chwili jednak westchnął, kręcąc głową.
— Jesteś niemożliwy — skwitował tylko.
Wibrysy zadrżały mu z rozbawieniem.
— Wybacz, ale tak się rozkręciłeś, że żal było tego nie pociągnąć. Naprawdę nie wiedziałem, że nie jadłem dzika. Wstrząsnęło mną to... o tyle — Pokazał na pazurze. — Co mnie obchodzi jakiś trup? Lepiej przeżyć niż nie skorzystać z czyjegoś poświęcenia i umrzeć.
<Mroczna Gwiazdo? Ha, ha dałeś się nabrać>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz