Spojrzał na zmianę nastawienia dzieciaka, który został przekonany przez swoją matkę, by jednak się z nim pobawił. Ygh... I ten zwycięski wzrok Frezjowego Płatku nie pomagał mu się skupić. Spojrzał na dziecko, lekko patając je po głowie, by go puściło. Nie wierzył w to, że został ojcem. Dalej było to dla niego niepojęte. Jednak jego krew właśnie stała przed nim, a raczej... wisiała wczepiona w jego kończynę. Obiecał sobie, że będzie lepszym ojcem od swojego, nawet jeśli rozmowa z Wieczór stanowiła dla niego ogromne wyzwanie. Na dodatek dalej trudno mu było przywyknąć do informacji, że syn woli być kotką. Już gadał jak samica... Nie był jednak uprzedzony. Wiedział w końcu, że z jego krwi nic normalnego nie wyjdzie.
— Nie znam się na zabawach. Ty coś zaproponuj — powiedział.
Ugh... Zabawa... To brzmiało okropnie. No bo on? Wielki mistrz miał hasać za kociakiem? Nie znał się na tym. Jedyne co mógł zaproponować, to bieganie w kółko lub walka, ale coś czuł, że podczas niej, młode by zostało zgniecione i zmarło ku rozpaczy królowej.
— To hm... Tato ja będę ci rzucać kulkę mchu, a ty musisz ją złapać! — zamruczała.— Jeżeli jej nie złapiesz i spadnie na ziemię, to będziesz musiał podskoczyć!
Brzmiało jak coś w co bawią się osoby w jej wieku. No ale dobra... Niech jej będzie.
— Mhm... — mruknął i odszedł z córką na bok.
Frezja przyglądała im się z uśmiechem, ale nie zwracał na to uwagi. Czekał na to zadanie, które wytypowała mu mała, umierając wewnętrznie.
— To rzucaj. — zachęcił ją do tego dość... mało entuzjastycznie.
Mała chwyciła mech i rzuciła najmocniej jak umiała, jak najdalej od niego. No i co to miało być? Dzieciak nie miał cela. Gdzie niby to rzuciła? Ślepa była jakaś czy jak?
— Ja stoję tutaj, a nie tam — Wskazał ogonem na kierunek, w który poleciała kulka mchu. — Nie zdołałbym jej nawet złapać. Musisz celować dokładniej — powiadomił ją.
Ta uśmiechnęła się głupio. Naprawdę miał tępe dziecko.
— Tatusiu, kulka spadła na ziemię. Musisz podskoczyć i ją przynieść!
Przewrócił na to oczami. Podskoczył tyle ile nic, w zasadzie tak, by dać dzieciakowi radość, po czym przyniósł mech, turlając go z powrotem pod jej łapy. Ugh... Miał już dość. Powinien wyjść... Wieczór ponownie rzuciła zabawkę, tym razem daleko poza żłobek.
— Co ty robisz? — rzucił do malucha, dziwiąc się jaką to miało siłę. Ale i tak zdawało mu się, że dzieciak robił to specjalnie. Ta zabawa mu się nie podobała, była... głupia. Jak jakieś przynoszenie patyków przez psa. Naprawdę to było takie dla niej ekscytujące? I teraz zgadywał, że miał ją przynieść...
— Rzucam tato. Przecież jesteś takim dużym wojownikiem, dasz sobie radę przecież... Prawda?
— Rzucaj bardziej w moim kierunku, a nie gdzieś na boki — mruknął jeszcze, wstając i idąc po zabawkę na zewnątrz. Odszukał ją wzrokiem, po czym chwycił w pysk i wrócił do żłobka, upuszczając przedmiot przed łapami kociaka.
— Jak kolejny raz wypadnie poza żłobek, to nie przyniosę jej, zrozumiano? — ostrzegł.
Nie będzie mu tu bachor właził na głowę.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz