Nie lubił towarzystwa Tchórzliwego Upadku. Był tylko zadufanym i głupim dupkiem. Grał mu na nerwach. Nienawidził go jak swojego imienia, i jak Mrocznej Gwiazdy. Jak wszystkiego. Mimo tego… słuchał go z ciekawością, mimo iż starał się to ukrywać.
- Nie próbowałem, bo wiem co by się stało. Ty nie masz niesławnej przeszłości. A co do tych knypków to mówiłem ci. To oni nie dają mi spokoju. - prychnął, strzepując uchem. - Łażą za mną jak cienie. Nie wiem czy zauważyłeś, ale każdy kto go popiera ma naderwany kawałek lewego ucha. Nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że działają z jego rozkazu.
- Myślisz, że nie wiem o tym? Przecież już z daleka widać, że dzieje się coś dziwnego. Będę tego żałował, ale chyba jesteśmy w podobnej sytuacji. - stwierdził kończąc posiłek. - Serio masz przesrane z tymi słodko pierdzącymi lalusiami. - przyznał kątem oka patrząc jak Sosna przygląda się im. Ten wzrok… on mu coś przypominał…
- Ty głupi bachorze!- zaczął wrzeszczeć stary, patrząc jak kociak zwija się z bólu płacząc.
Oh nie, nie teraz! Tylko nie wspomnienia! Przeszedł go dreszcz patrząc pustymi oczyma w ziemię.
Czekoladowy uśmiechnął się szeroko słysząc jego słowa.
- Nie ująłbym tego inaczej. Lider też mnie skrzywdził. Nie tylko imieniem, ale oszpecił mi pysk, gdy byłem nieprzytomny - Wskazał mu na swoje rany. - Tym jest dla niego kot. Niczym.
Uspokoił się i podniósł głowę patrząc na pysk kocura. Racja, poharatany jak cholera.
- Pamiętam jak ktoś mówił, że rany pokazują odwagę czy coś, więc nie byłbym z tego powodu zły.- mruknął. Znów skłamał, nigdy tego nie usłyszał. Choć było wiadome chyba dla każdego, że blizny i rany niektórych podniecają.
- Odwagę? A gdzie tu odwaga, co? Nie walczyłem z nim, by je zdobyć w honorowy sposób. Zostały mi nadane, gdy nie byłem nawet tego świadomy. Gdzie ty tu widzisz odwagę? Przecież to żałosne. Będą przypominać mi, że jestem niczym, bo może sobie zrobić ze mną co chcę, jakbym był kawałkiem zdechłej piszczki - Napuszył się na to wszystko bardziej.
Czyli jednak był idiotą. Boże, przyznawać się do takich rzeczy?
- A czy gdy podejdzie do ciebie jakiś kot i się spyta o rany to też powiesz "Aaaa wiesz, jakiś staruch mi je zadał gdy nie byłem przytomny" ? - parsknął lekkim śmiechem. - Łał! Niezłe rany, skąd je masz?- powiedział niemalże kobiecym głosem. - A, no lider przyszedł sobie i dla zabawy tak!- tym razem jednak chciał upodobnić swój ton głosu do czekoladowego.
Widział jak brwi cętkowanego nachodzą na jego zielone oczyska. Łohoho, wkurzył kogoś! Myślał, że dostanie mocniej, jednak skończyło się tylko na pacnięciu w pysk.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - Położył po sobie uszy. - Rzeczywiście na to nie wpadłem. Jednak nie jesteś takim mysim móżdżkiem jak sądziłem.
Futro na karku zjeżyło mu się po uderzeniu, jednak szybko wyprostował się i owinął ogon wokół łap.
- A co ty myślałeś, że niczym Trucizinka chwalę się swoim starym który nawet go nie kocha? Ja raczej mam głos rozsądku. - prychnął.
Parsknął śmiechem słysząc jak nazwał tego wypierdka.
- Nie no... Myślałem, że liżesz mu tyłek. Teraz jednak widzę, że się myliłem. To dobrze. Jednak zasługujesz na swoją rangę - przyznał dalej się szczerząc.
Niepokoiło go jego zachowanie. Był przerażający. Jak…
Wziął zamach i sprzedał maluchowi taki łomot jakiego nikt pewnie nie mógł sobie wyobrazić. Jego oczyska wpatrywały się w bachora i o dziwo widział w nich zadowolenie.
- O-o-ooou…. - smętnie zapłakał maluch nie ważąc się spojrzeć na ojca.
Starał się wypędzić z głowy wspomnienia z dzieciństwa. Halo! To było dwadzieścia księżyców temu!
- Ostatnio przy sprzątaniu obozu Dzik go tak zlała że tarł dupskiem po ziemi. - Zmyślił to, jednak naprawdę to tylko na niego nawrzeszczała. - I dobrze, bo kiciuś ma problem że się inni pchają i od razu problem. - zwierzał mu się z przyjemnością.
Siedzący obok zaśmiał się.
- Też mnie irytuje. Na szczęście jeszcze się do mnie nie doczepił. Tego by mi brakowało. Jak go widzę, to mnie mdli na sam widok. Nie powinien nigdy się narodzić - syknął pod nosem, wbijając pazury w ziemię.
- Na twoim miejscu to bym popadł w depresję wiedząc że dzielę matkę z takim pasożytem.- mruknął przypatrując się swoim łapom.
Prychnął pod nosem.
- Nie jest moim bratem. Nieważne co kto mówi. Nigdy nie będzie członkiem mojej rodziny. - mruknął. - Nie jestem słaby, by się załamywać. Nic z tym i tak nie zrobię.
- Racja. Mogę cieszyć się że moja matka nie podpadła temu psychopacie. - z przekonaniem dodał. -Byłeś na ostatnim zgromadzeniu?- zapytał się wpatrując się w niego niebieskimi oczyma.
- Nie. A coś się działo ciekawego, że pytasz? - zapytał zainteresowany syn ostu czekając na odpowiedź.
- Jeśli dobrze dojrzałem to twoja matka się tam pojawiła, i gadała z omenem. - mruknął wzruszając ramionami.
Wtem…. Łasicy powieka zaczęła drgać, a on sam zdawał się speszony. Trochę zdziwiony odsunął się od niego.
- Co? Jaja ze mnie robisz. Przecież ona nie żyje. - Położył po sobie uszy. - Ducha widziałeś? Przecież Klan Gwiazdy to ściema. I niby o czym z nim gadała? To chyba byłaby ostatnia osoba, która by wybrała się na pogaduszki ze swoim oprawcą
- Nie przypominam sobie by ją zabijał...- mruknął przyglądając się powiece kocura. -A żebyś chciał wiedzieć, że nie jestem kotem któremu by się coś przewidziało.
- Zostawił ją jednak na śmierć na starych terenach! A była w opłakanym stanie. Wyglądała jak żywy trup. Nie wierze, że zdołałaby to przeżyć i ruszyć za klanami tyle księżyców, by pojawić się na zgromadzeniu cała i zdrowa, by pogadać z liderem. Brzmi absurdalnie
- Nigdy nie wiadomo, czy nie przeczekała i czy nie znalazł ją inny klan. - patrzył na niego pustymi oczami obserwując jego dziwne zachowanie. - Dobrze się czujesz?
- A jak mam się czuć, co? Wierzyłem, że ona nie żyje, a teraz? Teraz żyje? Jestem... w szoku i wybacz, że nie dowierzam w to co słyszę. To dlatego mnie pilnują te jego psy... Myślą, że z nią spiskuję. - prychnął
Patrzył na niego wciąż w lekkim szoku. Na jego miejscu skakałby z radości, dowiadując się że jego matka żyje, a on?
- Myślałem że matka powinna pokazać się swojemu synowi udowadniając że żyje. - mruknął z przekonaniem.
- No to najwidoczniej się myliłeś, bo o niczym nie wiedziałem - Położył po sobie uszy. - Może... nie zależy jej na mnie...
Teraz zrobiło mu się go żal… Jednak… Nie wierzył w to.
- Nie uwierzyłbym w to, w końcu, po co cię wydała na świat i chroniła przed swoją ucieczką?- wrócił do zabawy piaskiem swoimi łapami przyglądając się mikro kamyczkom wchodzących w jego futro.
Westchnął głęboko.
- Prawda. Ale i tak nie mogę się z nią spotkać, bo mnie Mroczna Gwiazda wypatroszy. - Przyglądał się temu co robił, po czym parsknął. - Kocięcy nawyk?
Widział jak zielonooki z uśmiechem mu się przygląda, najwyraźniej uważając to za głupie.
-Możliwe.- mruknął zaprzestając jego "zabawy". Spalił buraka i odwrócił pysk w zupełnie inną stronę.
Posłał mu drwiący uśmieszek.
- No nie wstydź się Migotku. Jak ci się nudzi możemy pobawić się w coś dorosłego. Co ty na mały pojedynek?
- Podziękuję. - mruknął mierzwiąc się na to przezwisko, za razem przypominając sobie jak o mało nie padł w walce z kanią.
- Cykasz się? - Przekrzywił łeb zainteresowany. - Myślałem, że jesteś odważniejszy.
-Nie cykam się!- syknął wkurzony -Po prostu nie mam ochoty teraz...
- Niech ci będzie - Trącił go barkiem, kierując się w kierunku legowiska wojowników. - To już ci daję spokój, Migotku - zaśmiał się jeszcze pod nosem, odchodząc.
Patrzył na niego zdziwiony. Co się właśnie wydarzyło…? Nie miał pojęcia. Siedział jeszcze przez chwilę, jednak chwila nie trwała długo bo znowu zawołano go na ćwiczenia.
•·.·''·.·•
Wrócił późnym wieczorem wyczerpany, i cały w ranach. Tego się nie spodziewał. Dalej zszokowany szedł za resztą z powrotem do obozu. Czuł się okropnie. Nawet walczyć nie potrafił. Wszedł do legowiska wojowników, położył się na swoje posłanie i stracił czucie w łapskach.
- No no no, ktoś wrócił z ćwiczeń?- Usłyszał ten głos, którego miał już serdecznie dość. Wybrał sobie chyba najgorsze miejsce które mógł zająć. Po swojej lewej miał siostrę, czyli jedyna dobra rzecz, a po prawej Cętkowanego.
- Czego chcesz.- Popatrzył na Tchórzliwy Upadek zmęczony.
- Migotek się wkurzył? Ojojoj…- Cętkowany zaśmiał się cicho. No, Nocna Tafla sobie poszła to teraz nie ma kogo wkurwiać, co?
- Sosnowa Igła zbiła mnie tak że już wolałbym zdechnąć niż dalej cierpieć. - Walnął głową o posłanie marząc teraz o pozbyciu się bolących łap.
- No widzisz Astrowy Migotku, teraz będziesz musiał tak cierpieć codziennie. - miauknął.
- Możesz przestać nazywać mnie “Migotku”? To trochę krępujące.- Mruknął patrząc na kocura. Nie chciał się z nim bić ani nic. - To ja będę ciebie nazywał tak jak chcesz. - Teraz tylko marzył o tym by się zgodził.
- Łasica. - Z pyska czekoladowego wydobył się gruby i poważny głos. Woah… tego się nie spodziewał! Brzmiał dziwnie, i trochę się przestraszył (chociaż z jednej strony uznał ten ton głosu za zabawny).
- Noo dobrze Łasico. - Cicho się zaśmiał i poprawił się na miejscu. Po krótkiej chwili usłyszał głębokie chrapanie. Jak było wiadomo, był to nie kto inny niż kot z którym gadał przed chwilą. Najwyraźniej w przeciwieństwie do Astra, szybko zasypiał. Popatrzył smętnie na puste posłanie siostry, a następnie na, już dawno śpiącego, Łasicę. Wrócił wzrokiem i pyskiem w wyjściem. Wtem poczuł coś puchatego na sobie. To był ogon syna Ości. Zastygł w bezruchu. Najwyraźniej kolega nie potrafił panować nad swoją kitą podczas snu.
<Łasico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz