Ojcobójca. Jesteś ojcobójcą.
Przewracał się z boku na bok, jakby nawet jego ciało nie mogło znieść tego, kim się stał.
Parę ogonów dalej leżał szylkretowy kształt. Dłużny mu przyjaciel wpatrywał się w niego tęsknie. Jak jego bok unosi się szybko, jak głowa próbuje wygodnie ułożyć się na posłaniu. Zapewne też nie potrafił zasnąć. Jednak obecnie Agrest nie mógł z nim porozmawiać. Już nie.
Zrobił dobrze, zrobił to, co konieczne – powtarzał sobie. Dlaczego więc tak ciężko było mu do tego przywyknąć?
Często w takich momentach wracał myślami do ojca. Czy czułby się lepiej, gdyby liliowy nadal trwał przy nim? Krecik wyznawała zasadę, że samotność jest lepsza od tkwienia w toksycznej relacji. A jednak pełniąc rolę czyjejś marionetki, był chociaż komuś potrzebny; miał jakiś cel, znaczenie. Nie musiał zastanawiać się nad sensem swoich działań, cała odpowiedzialność spoczywała na autorytecie, za którym wystarczyło tylko podążać.
A może takie rozważania świadczyły tylko o poziomie jego desperacji i osamotnienia.
Zastanawiał się jakby wyglądała jego sytacja, gdyby w tamtym momencie miał więcej samokontroli. Prawdopodobnie znów znalazłby się w ciernistej obroży od ojca, tym razem jeszcze ciaśniejszej, co zakładał, że i tak prędzej czy później skończyłoby się dla jednego z nich tragicznie. Możliwe również, iż aktualnie byłby martwy, co nie wydawało mu się taką złą opcją z perspektywy czasu.
Albo jak sytuacja by się potoczyła, kiedy wkroczyłby do obozu z przynajmniej garstką godności w sobie. Pewnie wygnaliby go, a on włóczyłby się samotnie, dopóki nie padłby z wyczerpania i ostatecznie skończyłby gnijąc w jakiejś kałuży. Właściwie nie różniłoby się to wiele od jego obecnego stanu psychicznego. A przynajmniej wtedy nie topiłby się we własnym bagnie kłamstw i nie musiałby martwić się o każde rzucone mu spojrzenie. Ugrzązł w tym błocie swoich złych wyborów, a brak nadziei nie pozwalał mu się z niego wydostać.
Niegdyś była przy nim Tajfun, która motywowała młodszego do nie poddawania się, gdy tylko ogarniało go zwiątpienie. „Utrata wiary w lepszą przyszłość to najgorsze co można sobie uczynić” – powiedziała mu pewnego razu.
Jednak jak miał w nią wierzyć? Jak miał w nią wierzyć, gdy z zalanymi mułem oczami, nigdzie nie był w stanie ujrzeć powierzchni?
*Zanim doszli na nowe tereny*
Ból w jego klatce piersiowej z każdym uderzeniem serca stawał się coraz gorszy. Przeprowadzka uczyniła go tylko bardziej nie do zniesienia. Specjalnie szedł na przodzie grupy, aby uniknąć jego widoku, widoku swojej mentorki. Jednak nie zmieniało to faktu, iż nieustannie miał świadomość, że oni są gdzieś tam z tyłu. Że są obecnni, że mogą być nawet na wyciągnięcie łapy. Ta świadomość powoli go zabijała.
Plan, jaki ułożył, by złagodzić cierpienie nie zadziałał. Rozmowy z Komarem jedynie na początku były czymś nowym. Szybko stały się przewidywalne i zauważył, że właściwie one wszystkie tak naprawdę były takie same. Albo przyjmowały postać narzekania na jakąś osobę (wliczając w to rozmówcę), albo burczenia na coś nieistotnego, albo dotyczyły czegoś wręcz odwrotnego. Zachwycania się swoim genialnym pomysłem na przyszłość lub jego jeziora zadowolenia z siebie bez dna. Nie był najlepszym słuchaczem. Agrest czasem zastanawiał się, czy on sam miał jakiejkolwiek znaczenie w tych konwersacjach, czy był po prostu pierwszą lepszą osobą lub właściwie jedyną, której lider mógł się wygadać. Aczkolwiek nawet mimo to próbował na nich skupić. Naprawdę się starał. Jednak coraz częściej przyłapywał się na wyłączaniu się. Myśli coraz bardziej wymykały się spod jego kontroli. Sądził, że to nie będzie aż tak trudne. Sądził, że przyniesie mu to chodziaż trochę ulgi. Sądził, że uda mu się przetrwać, uciekając od przeszłości. Ale teraz już wiedział, przekonał się, że cokolwiek by zrobił – zapomnienie było niemożliwe.
Pamiętał jak po raz pierwszy zaczepił Kuklika i zalał pytaniami. Ich pierwsze prawie-zgromadzenie, na które nielegalnie się wymknęli, nieświadomi późniejsztch konsekwencji. Wściekłą Błysk, która ukarała obu gagadków pracami dodatkowymi. Pamiętał również przeszywający smutek jaki wówczas zaczął mu towarzyszyć, tysiące wylewanych łez. Jednak nawet gdy on sam przestał przypominać siebie, szylkret nadal przy nim był. Utulił, ułożył dla niego wierszyk, starał się wspierać, choć nie należało to do prostych zadań.
Oczywiście istniały też momenty, w których to on czuwał nad przyjacielem. Noc dodawania mu otuchy za zgromadzeniu. Noc, kiedy specjalnie próbował nie spać, aby mieć całkowitą pewność, że liderka-wariatka go nie skrzywdzi. Noc podczas której leżał obok kocura z owiniętym wokół niego ogonem.
Nie mógłby również zapomnieć o śmiesznych sytuacjach, jakie ich spotkały. Kiedy przechwalał się Kuklikowi swoimi umiejętnościami rozwiązywania problemów. Gdy bez namysłu oskarżyli samą przywódczynię o morderstwa i spędzili resztę wieczoru panikując o swoje życia. Kiedy w porze nowych liści wskoczył bez namysłu do wody, zapominając, że nie potrafi pływać.
Niegdyś te wspomnienia postrzegał jako pozytywne. Dodawały mu otuchy, przynosiły pocieszenie, rozweselały. Aktualnie jednak go dręczyły, dręczyły każdego wschodu słońca. Dręczyły ponieważ wiedział, że przeszłość już nigdy nie powróci. Stracił więź, która kiedyś wydawała się ostatnia w kolejce do zerwania. Jedyną, jakiej istnienie nie wydawało się nieustannie zagrożone. Jedyną, o jakiej stabilność nie musiał się bez przerwy martwić.
A wraz z upływem czasu, trzymanie się własnego postanowienia stawało się tylko bardziej nie do wytrzymania. Zaczęło się od zwykłego, kilkusekundowego zerkania na Kuklika podczas postojów. Wzrok Agresta po prostu jakoś sam zaczął w jego kierunku wędrować. Niestety sekundy szybko stały się minutami – najpierw kilkoma, potem kilkunastoma, a już wkrótce spoglądanie na szylkreta wykroczyło poza chwile przerw w wędrówce. Zaczął odwracać głowę podczas marszu, tylko po to, by móc na niego spojrzeć.
I tak się gapił, nieszczęsny. Za każdym razem rozpaczliwie pragnąc więcej, gdy tylko stracił go z oczu.
Chciał przestać. Pajęczynami zakleić sobie oczy. Gałęziami skrępować szyję, żeby nie mogła poruszać się w tył. Wszystko tylko po to, by nie podążać za swoimi samolubnymi łaknieniami.
Ale z czasem było jedynie gorzej. Coraz częściej temu ulegał, coraz rzadziej myślał o czymkolwiek innym.
Już dawno przestał być dyskretny. Wątpił, że inni tego nie zauważyli przez jego nieumiejętność do nie bycia żałosnym. Działając w ten sposób, nie mógł również uniknąć napotykania spojrzenia Kuklika, co skutkowało niezręcznym odwracaniem od niego wzroku za każdym razem, gdy to się stało.
Tak wydarzyło się i tym razem. Pary zagubionych oczu ponownie odnalazły się w tłumie, a Agrest po raz pierwszy nie przerywał kontaktu wzrokowego. Zadrżał, wpatrując się w przepełnione źalem ślepia przyjaciela, jakże podobne do jego własnych. Zacisnął powieki, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo to go uderzyło. Kolorowe wzorki zatańczyły mu w polu widzenia, a on… on po prostu się poddał.
Miał już zwyczajnie dość. Dość zmuszania się do udawania bycia kimś, kim nie był. Był już zmęczony, tak potwornie wykończony. Tym nieustannym szukaniem czegoś, co mogłoby odwrócić jego uwagę, tymi ciągłymi próbami, działaniem wbrew swoim pragnienieniom, staraniem się je zmienić, gdy z góry wiedział, że mu się nie uda.
Potrzebował z nim pogadać. A przede wszystkim przeprosić go za… wszystko. Nawet chcąc trzymać Kuklika z dala od siebie, nigdy nie powinien potraktować go w ten sposób. Co gorsza, znając swojego najlepszego przyjaciela, zapewne aktualnie jest przeświadczony, że Agrest go nienawidzi, czego czekoladowy nie mógł już dłużej znosić.
Poczekał na postój i wtedy od razu udał się w stronę kocura. Łapy mu drżały, kołotające w piersi serce wyznaczało tempo jego kroków. Podejście do szylkreta wydawało się najłatwiejszym, a zarazem najtrudniejszym zadaniem z jakim przyszło mu się zmierzyć. Dotknął jego barku tak delikatnie, jakby bał się, że mocniejszym naciskiem roztrzaska przyjaciela na miliony kawałków, z których już nigdy nie zdoła go poskładać. Brązowe oczy spojrzały na niego zaskoczone. Nadzieja wypełniła je po brzegi i zastępca zastanawiał się, jakim cudem jest jeszcze w stanie utrzymywać się na nogach.
— Chodź? — wydusił przez ściśnięte gardło.
Kuklik podniósł się z pozycji leżącej, oczekiwanie wymalowało się na jego twarzy. Agrest ruszył w stronę lasu nieopodal, odczuwając częściową ulgę. Napięcie jednak wciąż wisiało w powietrzu, instynktownie unosząc łaciate futro.
Nie wiedział co dokładnie chciał mu powiedzieć. Ale pragnął, żeby go zobaczył. Zobaczył prawdziwego jego. Żeby nie żył w przekonaniu, iż bicolor go nienawidzi. Potrzebował tego tak bardzo. Boleśnie wręcz.
Rozum huczał nad nim, że to, co aktualnie robi jest egoistyczne. Z pewnością było. Jednak czy całkowicie, kiedy jego przyjaciel także zdawał się tego chcieć? Agrest nie będzie odbierał mu wyboru. Odda swój marny los w łapy najbliżej mu osoby i jeśli Kuklik zadecyduje, że nigdy więcej się do niego nie odezwie – niech tak będzie.
Zastępca zatrzymał się, gdy znaleźli się wystarczająco daleko od reszty. Biorąc głęboki wdech, odwrócił się, by znaleźć się naprzeciwko skrzywdzonego przez niego kota. Zapadła pomiędzy nimi cisza. Agrest jeszcze przed chwilą zamierzał powiedzieć tak wiele, ale teraz wszystko mu się poplątało i nawet nie potrafił wybrać od czego zacząć.
Może to wcale nie musiało brzmieć jak perfekcyjnie przemyślane oświadczenie? Może mógł po prostu… pozwolić się temu z niego wyślizgnąć.
— Przepraszam — zaskrzeczał.
Spuścił głowę, przełykając wstyd. Czuł się głupio z powodu swojej logiki, która doprowadziła do zniszczenia ich relacji, jednak był winien wyjaśnienie szylkretowi.
— Nie jesteś potworem. Nigdy nie byłeś. Ja… powiedziałem tak, b-bo — głos zaczął mu się trząść — nie chciałem, żebyś zaraził się ode mnie tym… tym zepsuciem. Ale potraktowałem cię st-strasznie i-i żałuję wszystkiego co tobie wtedy wykrzyczałem.
Ostatnie zdanie bardziej wypiszczał niż wymówił normalnie. Oczy zaczęły go mocno piec, nagły chłód ogarnął spięte ciało. Znów był na skraju załamania się.
Miał teraz okropną ochotę błagać Kuklika, żeby go nie nienawidził, żeby zlitował się i go nie zostawiał. Ale pomimo rosnącej w nim desperacji, zagryzł swoje zęby z determinacją. Nie poprosi o to.
Zamiast tego otworzył swój pysk innym w celu, nieznanym nawet samemu sobie.
— J-ja po prostu… ja nie umiem– ja nie chcę– — załkał, już kompletnie zapowietrzając się i gubiąc w swojej wypowiedzi. — Ja przepraszam i przepraszam cię stasznie! — wyjęczał i rozkleił się na dobre.
<Kuklik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz