Jak obiecał, tak zrobi. Zostawił kocura samego, gnijącego w środku lasu. Miał nadzieję, że tam zdechnie. Nienawidził go. Zepsuł mu życie. Przez cały czas świadomie puszczał się z Miodunką, chcąc tylko go wykorzystać. Zależało mu na skłóceniu ich. Paskudny oblech. Że też nie wydrapał mu oczu... Żałował, ale zawracanie się w tym momencie było złym pomysłem. Trudno. Teraz był czas na męczarnie dla tej obrzydliwej wroniej strawy. Nie mógł doczekać się widoku strachu w tych okropnych brązowych oczach. Nie mógł doczekać się jej żałosnych pisków. Widoku spływających po jej polikach łez. A najbardziej, żałosnego skowytu Nikogo, błagającego go o wybaczenie i zaprzestanie tego, co robi. Ale go nie dało się już zatrzymać. Nie było odwrotu.
Gdy tylko powrócił do obozu, od razu spostrzegł to lisie łajno, kręcące się po jego obrzeżach. Idealna sytuacja. Każdy był zajęty swoją pracą i nikt nie zwróci na nich uwagi. Ruszył w jej stronę, napinając mięśnie. Strzepnął ogonem.
— Patrz jakiś łazisz, pokrako — warknął, uderzając ją barkiem najmocniej, jak potrafił.
Czekoladowa zatrzęsła się i wbiła w niego wzrok.
— Przepr-raszam — odsunęła się na bok z piskiem.
Pokręcił łbem i wysunął pazury.
— Nie wiem, czy powinienem ci wybaczyć — mruknął, a na jego pysku pojawił się lekki uśmiech. — Chociaż, jedną rzecz mogłabyś dla mnie zrobić — zaczął.
Srebrna podkuliła ogon i wybałuszyła oczy. Cofnęła się lekko do tyłu.
— Co takie oczy robisz? Zdziwiona? Sądzisz, że będę pozwalał ci na coś takiego, robalu? — warknął, zdenerwowany myślą, że kotka może uciec.
Kotka opuściła uszy, cofając się jeszcze bardziej. Cholera, nie może uciec!
— Nigdzie nie idziesz — syknął głośno, podchodząc do niej bliżej. — Musisz wyświadczyć mi przysługę. To tylko chwila, a jak wiele zmieni — uśmiechnął się paskudnie.
— J-jaką? — zapiszczała, strosząc się delikatnie.
— Chodź za mną, a się dowiesz — zamruczał, kierując się w stronę terenu i wychodząc z obozu.
Kątem oka ciągle pilnował, by kotka nie postanowiła mu uciec. Ku jemu zdziwieniu, ciągle szła przy nim, coraz bardziej drżąc. To było wręcz czuć. Oddychała ciężko, jak po przebiegnięciu maratonu. Karmił się jej lękiem. To uczucie wyższości było piękne. Niesamowite. Chciał czuć je jak najdłużej. To była prawdziwa zemsta. Oboje będą wyć i kwiczeć. A on? On będzie miał z tego uciechę. Będzie go to bawić. Przerwał swoje przemyślenia, gdy oddalili się już naprawdę sporo, wchodząc w gęsto porośnięty drzewami i krzewami teren. Lukrecja miał pewność, że nikt ich nie obserwuje i kazał się jej zatrzymać. Był zadowolony myślą, jak oboje będą męczyć się po całym tym zdarzeniu.
— Wiesz, twój brat ostatnio wykazał się w stosunku do mnie okropną niewdzięcznością. Zdradził mnie. Ciągle mnie wykorzystywał, na każdym kroku — opowiadał, okrążając kotkę. — A ja nie toleruję czegoś takiego i chce, by spotkała go kara.
Kotka skinęła niepewnie łbem.
— I to właśnie w tym mi pomożesz — wyszczerzył się. — Co się tak trzęsiesz? Już nie możesz się doczekać? Ja też, słodziutka.
Nic położyła po sobie uszy i przestała mu przytakiwać. Uciekła wzrokiem w bok, drżąc jeszcze bardziej. O taki właśnie efekt mu chodziło.
— Nie uciekniesz od tego, kochana — miauknął, zagradzając jej drogę. — Kara spotka jednocześnie twojego brata, jak i ciebie — serce z nerwów zaczęło bić mu szybciej.
Otarł ogon o jej brodę, a następnie wysunął pazury najmocniej jak umiał i ruszył w stronę boku kotki. Zamachnął się łapami na nią i szarpnął gwałtownie za jej kark. Krew spłynęła po jej białej sierści. Kotka skowycząc upadła na ziemię, przywierając do niej, jakby szukała w niej pomocy. Co za głupie stworzenie.
— Och, nie spodziewałem się, że będziesz wiedzieć, co musisz zrobić — miauknął, wciąż się szczerząc.
Przejechał pazurami po grzbiecie kotki, ciesząc się z jej pisków. Czuł jak drży. Po chwili gwałtownie złapał ją kłami za kark, przybijając do podłoża jeszcze bardziej. Kotka wybuchnęła płaczem. Oto zaczął się prawdziwy koszmar.
***
— No i co ryczysz? Zasługiwałaś na to, obrzydliwa dżdżownico. A teraz,
ładnie obiecaj mi, że jeśli będą z tego kocięta, nie oddasz ich ani nie
zabijesz — warknął, wstając z ziemi i puszczając jej kark. Roztrzęsiona pokiwała głową, nie ruszając się z ziemi.
— Powiedziałem ładnie, głuchy robaku — walnął ją pazurami, jak walający się po ziemi śmieć.
— Obiecuję — mruknęła, patrząc przed siebie w przerażeniu, ledwo formułując zdania przez czkawkę i łzy.
— Teraz przysięgnij, że nazwiesz je obrzydliwie. Jak najgorsze śmieci — zamruczał. — Wywłoka, Pasożyt, Larwa... Jeśli nie, to wykręcę ci kark, a
twoje flaki zawisną na drzewach.
Kotka pokiwała głową, wciąż nie ruszając się z ziemi. Otrzymał to, co chciał. Podczas, kiedy ona będzie męczyć się z kociętami, Nikt będzie wył, przerażony tym co się stało. Był potworem. Był przerażający. Nie miał serca. Chciał, by inni się go bali. Pragnął tego. Po tym, co zrobił teraz, był niemal pewny, że tak będzie. Krzywdzenie innych nie było wcale takie okropne. Gdyby teraz przyszło mu walczyć z Brzoskwinią, zrobiłby to z uśmiechem na pysku. Spojrzał po raz ostatni na ryczącą, przytuloną do podłoża wronią strawę. Paskudna. Zasługiwała na coś takiego. Ruszył przed siebie, opuszczając ją. Smak zemsty był niesamowity.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz