BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 października 2022

od Lukrecji CD. Nikogo

 *po zostaniu wojownikiem przez Lukrecję*


Został wojownikiem! Po tylu księżycach męki, nareszcie stało się to, czego pragnął. Nie rozumiał, dlaczego taka Miodunka została wojowniczką szybciej od niego. Przecież ona nie potrafiła nawet dobrze polować, nie wspominając o walce. Komar ją lubił? Mało prawdopodobne, ale może to dlatego, że była uczennicą jego zastępcy? Nie wiedział. Nie chciał zaprzątać tym sobie dalej głowy. Został nim szybciej od Mleczyk, co już było jakimś osiągnięciem. Teraz na jego pysku niemal nieprzerywanie gościł uśmiech. Zamachał ogonem na widok nadchodzącego czarnego arlekina. Ach, czy ten dzień może być jeszcze piękniejszy?
— O. Jesteś. Szukałem cię — mruknął żółtooki.
— Hej, hej — przywitał się z nim, szczerząc się dumnie. — Jak się czujesz? — zapytał, przyglądając się mu. Wyglądał trochę dziwnie. Był chory?
— Nie wiem. Dobrze chyba — uśmiechnął się lekko, siadając na ziemi. — Zostałeś.... woj... wojownikiem, słyszałem. Fajnie.
— Co taki spięty jesteś? — zmartwił się i strzepnął ogonem. — Chcesz może... No wiesz, skoro jestem wojownikiem, to Fretka nam nie przerwie — zaproponował, spoglądając na niego.
— No wiem... — powtórzył Nikt. — Wiem — uśmiechnął się lekko. — Tak...
Zamruczał i otarł się o jego miękki bok. Zgodził się! Ten dzień był wspaniały.
— Chcesz... iść gdzieś? — zapytał zaciekawiony dawny uczeń Krwawnika, owijając ogon wokół jego ogona.
— Tak — Lukrecja skinął łbem. — Mam nawet pomysł gdzie — zachichotał, zachęcając go do podążenia za nim ruchem łapy.
— A gdzie? — zapytał, rozglądając się po otoczeniu.
— Pokażę ci — miauknął wesoło. — To bardzo ciekawe miejsce. Myślę, że ci się spodoba.
Niedługo dotarli do miejsca, do którego prowadził kremowy. Był to sad, przypominający ten, który znajdował się na starych terenach. Rosły tu wysokie, teraz lekko łysawe drzewa. Teren porastała również gęsta trawa, a wraz z lekkim wiatrem unosiły się suche liście w rozmaitych kolorach. Zielonooki kocur zatrzymał się i zamachał radośnie ogonem. Spoglądał na pysk swojego partnera, mając nadzieję, że spodobało mu się to miejsce.
— Ojej. To tu? — zapytał czarny arlekin.
— Tak — kiwnął głową i chcąc zrobić mu niespodziankę, ucałował go w polik.
Kocur uśmiechnął się do niego, ocierając o jego szyję.
— Piękne miejsce. Dziękuję, że mi je pokazałeś. Za buziaczka też — zamruczał.
Liznął go w policzek jeszcze raz. Zaraz po tym, ruszył do przodu, zachęcając go ruchem ogona.
— Mam jeszcze coś ciekawego! — zawołał radośnie.
— Co takiego? — skierował się za nim, przylegając wciąż do jego boku.
Zarumienił się lekko.
— Widzisz tę stertę liści? — zapytał, wskazując na nią jednym z pazurów. — Chodź!
Dotarli do sporej sterty wyschniętych liści. Nie wiedział, czy Nikt lubi takie zabawy, ale i tak chciał spróbować.
— Listki? Chcesz się nimi pobawić? — miauknął syn Doli.
Nie odpowiedział nic, a na jego pysk wpełzł uśmiech. Strzepnął ogonem i skoczył na kocura, przewracając go. W wzajemnym uścisku poturlali się po liściach, przygniatając je i krusząc. Obaj zachichotali głośno. Najwidoczniej, podobało mu się to! Był bardzo szczęśliwy. Kochał ten dzień.
— To było... zabawne — odparł kocur z uśmiechem na pysku.
Schylił się i liznął jego szyję. Zachichotał, a potem przetrącił łapą liście, obsypując nimi czarnego arlekina. Młodszy nachylił się i również go polizał. Lukrecja zamruczał zadowolony i jeszcze raz go cmoknął.
— Chcesz iść po coś do jedzenia do obozu? — zapytał, ocierając się o niego. — Ciężko tu się szło... Możesz ty przynieść, a ja tu poleżę i zaczekam, co ty na to? — zaproponował.
— W porządku — mruknął, schodząc z niego. — Jakby Miodunka tu przyszła, to krzycz — zawołał, ruszając przed siebie.

***

Kolejny, całkiem miły dzień. Bycie wojownikiem było jednak wspaniałe. To niezwykłe uczucie wolności i samodzielności było świetne. Nie musiał się już przejmować żadną Fretką. Miał teraz swoje własne życie. Nikt już mu niczego nie zabroni. W końcu czuł się jak dorosły kot, a nie jak dzieciak, którego trzeba niańczyć. Rozciągnął się, ale zaraz po tym od razu się wyprostował. Nikt zmierzał w jego stronę. Nie mógł przecież źle przed nim wypaść.
— M-musimy pogadać — mruknął pod nosem, trzepiąc ogonem.
— Cześć — przywitał się z nim doskakując do jego boku, chcąc się o niego otrzeć. Cofnął się jednak, czując, że kocur jest bardzo spięty. — Wszystko w porządku?
Czarny potrząsnął głową.
— Musimy... wyjść z obozu — miauknął, kierując kroki gdzieś w las.
Wzruszył ramionami i ruszył za nim. Był trochę zdziwiony jego tonem. Wyglądał na wręcz przerażonego. O co mogło chodzić? Miodunka coś mu zrobiła? A może jeszcze ktoś inny? Nie mógł odnaleźć się w tej dziwnej plątaninie domysłów. Gdy tylko wystarczająco oddalili się od obozu, Nikt jak po ciężkiej pogoni za czymś, opadł na ziemię zmęczony. Skrzywił pysk i wbił wzrok w podłoże.
— Wybacz... M-muszę to zrobić... — wziął głęboki oddech. — N-nie możemy już być dalej razem.
Jak tylko usłyszał ostatnie słowa kocura, wmurowało go. Nie wiedział co powiedzieć. Potrząsnął łbem i przekrzywił go.
— Co masz na myśli? — spytał w końcu, machając ogonem na lewo i prawo.
— T-to, że... — wziął głębszy oddech. — Nie możemy być razem...— spiął się, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. — Już nigdy. Przepraszam. Tak musi być... Tak będzie dla nas lepiej.
Dotarło do niego to, co powiedział kocur. Co? Jak to, nie mogą być razem? Po tym, co dla niego zrobił? Po tym, jak dał mu tyle wskazówek co do życia i jego problemów, po tym, jak byli razem w krzakach i razem płakali? To był jakiś żart?
— Co... — sapnął, wpatrując się w jakiś punkt na ziemi. — Co ty powiedziałeś? — spytał, w końcu podnosząc na niego wzrok.
— Że... że to koniec... — powtórzył mu Nikt. — J-ja... Ja nie potrafię dać ci tego czego chcesz — mruknął bez wyrazu. — Miodunka jest zła... Krzyczy, bije, a gdy cię nie ma, jest inna. Miła i kochana... Nie ma tego cierpienia...

Tw: przemoc


Spiął się cały i nastroszył. O czym on do cholery gadał? Walnął się w łeb? Miał gorączkę? Przedawkował kocimiętkę? Nie mógł uwierzyć w jego słowa. Nie mógł. Po tym wszystkim, co razem przeżyli? Po tym wszystkim co dla niego zrobił, ot tak zrywa, dla jakiejś zasranej Miodunki? Był niepoważny. To nie mogła być prawda. To był tylko głupi błąd. Mylił się. Mylił. Kocur zacisnął zęby w gniewie. Zrobił krok do przodu i posłał mu takie spojrzenie, jak Brzoskwini w chwili śmierci.
— Zastanów się nad tym, co przed chwilą powiedziałeś — warknął. — Zastanów się. Za chwilę będziesz żałować i to wszystko pięknie odszczekasz!
Położył po sobie uszy, kuląc się pod jego spojrzeniem. Łzy wezbrały mu w oczach i zaczął drżeć.
— N-n-nie! Z-zostaw mnie! J-ja nie chcę byś mnie krzywdził! J-ja... Ja wybrałem. U-uszanuj to. O-o-ona o mnie dba, tuli i jest zawsze przy mnie, a ty? Ciebie nigdy nie było, gdy potrzebowałem wsparcia — pociągnął nosem. — N-n-nie będę szczekać. Przepraszam. To... to koniec...
Wysunął pazury i przejechał nimi w ziemi tak, jak po pysku Brzoskwini tamtej nocy. Mordował go spojrzeniem. Gniew palił mu pazury. Palił mu szczękę. Z każdym uderzeniem serca, coraz bardziej pragnął wydrapać mu oczy. Jebany niewdzięcznik. Tyle dla niego zrobił. Tyle oferował. Był tak dobry. A ten, miał to głęboko w zadzie. Był fałszywy. Wykorzystał go. Bezczelnie wykorzystał.
— Co to ma kurwa znaczyć?! — wrzasnął, podchodząc jeszcze bliżej. — Tłumacz się, ty niewdzięczne, fałszywe lisie łajno!
Czarny arlekin wydał z siebie pisk. Cofnął się gwałtownie.
— M-mówię jak jest... M-miodunka mnie kocha i... i daje mi wsparcie, którego ty nigdy mi nie dałeś. Nie byłeś przy mnie, kiedy tego potrzebowałem, a ona tak. Trenowałeś, a ona się mną opiekowała. T-to nie moja wina, tylko twoja! Wszedłeś między nas... — zaskomlał.
— Zamknij mordę — wysyczał, robiąc jeszcze jeden krok. — Zapomnij, że kiedykolwiek byłem dla ciebie miły. Zapomnij, że kiedykolwiek ci pomogłem. Zapomnij o tym wszystkim. Zdradziłeś mnie. Kochałeś ją. Wmawiałeś mi bzdury, bylebym jej znienawidził. Nie wstyd ci? Nienawidzę cię — zawył przez zęby, jednym ruchem pazurów łapiąc go za pysk. — Nienawidzę!
Dawny uczeń Krwawnika zamknął oczy, zaciskając je najmocniej jak potrafił. Łzy pociekły mu po policzkach, a oddech przyspieszył.
— Jesteś potworem... — wyszlochał żałośnie.
— A ty? Ty jesteś święty i wspaniały, tak? Pomyśl co zrobiłeś. Znienawidziłem Miodunki przez twoje jebane, żałosne kłamstwa. Nie wstyd ci? Zepsułeś mi życie. Ciągle kłamałeś. Wykorzystywałeś mnie. Nakłoniłeś do kocimiętki. Jedyne czego chciałeś, to pobyć że mną w krzakach i popsuć mi życie? Nie tędy droga — syknął, ściskając jego obrzydliwą mordę coraz mocniej. — Wcale nie będzie mi ciebie szkoda, jak zdechniesz tu sobie żałośnie. Nikt za tobą nie będzie płakał. Rozumiesz? Jesteś nikim. Jesteś zerem. Nienawidzę cię!
— M-masz rację. N-nic tylko niszczę wszystko wokół. N-nie chciałem. T-to... to przez przypadek. Ja wcale... ja wcale nie chcę nikogo skrzywdzić. P-proszę... Ja już nie będę. Zostanę sam... Nie zasługuję na nikogo — piszczał.
— Owszem, w końcu się tego nauczyłeś — sapnął gniewnie. — Jesteś nikim, jak wskazuje twoje imię. Nie zasłużyłeś na inne. Jesteś tylko głupim błędem. Nie powinieneś zaistnieć. Nie powinno cię tu być. Nie zasługujesz na nic dobrego. Jesteś bezużyteczny. Nikt ciebie nie potrzebuje. Zatruwasz powietrze. Niszczysz wszystko wokół. Tylko każdemu przeszkadzasz. Pogódź się z tym.
Zaskomlał, kiwając łbem. Pociągnął nosem. Zaczął się szarpać, próbując się mu wyrwać.
— P-puść mnie. J-ja muszę już wrócić do Mioduńci. O-ona się będzie martwić...
— Przesłyszałem się? Powtórz to. No na co czekasz? Na oklaski? — zacharczał, wbijając mu pazury coraz bardziej, nie zważając na to, że może mocno go zranić. Wręcz przeciwnie, pragnął tego. Pragnął jego cierpienia. Zasługiwał na nie. Był niewdzięcznym gnojem. Pomyłką. — Wybij sobie tę wronią strawę z głowy! Teraz będziesz zajęty cierpieniem. Będziesz płakał. Kwiczał. Błagał o wybaczenie. Lecz na nie, będzie już za późno. Nie przyjmę twoich przeprosin. Zapamiętaj moje słowa. Będziesz żałował. Cholernie żałował. Takiego bólu jeszcze nigdy nie odczułeś. Już nie ma powrotu. Będziesz przezywać piekło — wysyczał, przejeżdżając mu pazurami po szczęce. — Nie ma odwrotu. Nie zasłużyłeś na wybaczenie. Zepsułeś wszystko. Teraz ty poczujesz, co to znaczy ból.
Parsknął śmiechem, co nie było adekwatne do sytuacji.
— J-ja wiem co to ból... — wyznał. — O-od kocięctwa mnie biją i krzywdzą. Czułem już wszystko... Naprawdę... — zapewnił, znów zaczynając się wić. — J-ja... ja wiem... Nie mogę przepraszać. P-puść mnie. Muszę wrócić do Mioduńci. O-ona... O-ona mnie potrzebuje. Będzie tęsknić... A ja nie chcę, by była na mnie zła — zaskomlał.
— Czy ty zamierzasz się w takiej sytuacji kurwa śmiać? Wiem co mówię — syknął. Gniew wypalał mu skórę. Nie wytrzymywał tego. Puścił pysk kocura po czym gwałtownie zamachnął się na niego pazurami. Po tym czynie sapnął głośno, wpatrując się w jego oczy. To dopiero początek jego koszmaru.
Żółtooki pisnął, upadając na ziemię. Spojrzał na niego ze strachem w oczach. Niech się boi, głupi niewdzięcznik.
— N-nie jedz mnie! — zawył głośno.
— Jeść takie coś? Takie gówno, co nawet kotem się nie może nazywać? Za kogo ty mnie masz? Brzydziłbym się — oznajmił mu.
Podszedł do leżącego na ziemi kocura. Pasożyt. Oblech. Niewdzięcznik. Idiota. Schylił się i przejechał mu pazurami po karku. Cieszył się z jego bólu. To jednak było wspaniałe. Kocur wydał z siebie krzyk, wyginając grzbiet w łuk. Zaczął się czołgać, a następnie wstał na łapy, chcąc mu uciec. Przybił go pazurami do ziemi. Byłby w stanie nawet go tu zabić. Nie zasługiwał na nic dobrego. Był okropny. Był jednym wielkim, obrzydliwym pasożytem. Bał się jednak, że ktoś go zauważy. Strzepnął ogonem i zdjął mu szpony z grzbietu. Wycelował nimi w jedną z jego tylnych łap. Czarny znowu wrzasnął czując ból w łapie. Za chwilę, krzyk się urwał. Zacisnął mocno oczy. Zaczął drżeć z bólu.
— Przestań! To boli! — wył dalej.
— A nie mówiłem, że będziesz błagał mnie o przestanie? Widzisz, ja jednak wiem dużo więcej od ciebie. Zawsze mam rację, pasożycie — wysyczał gniewnie. — Ale jak już wcześniej powiedziałem, nie ma odwrotu. Zaczęło się cierpienie. Teraz czas byś ty to poczuł — kiedy tylko zakończył to zdanie, zaczął naciskać na jego łapę tak mocno, jak tylko umiał.
Wrzasnął przeraźliwie, a po polikach spłynęły mu łzy.
— D-dość! Błagam! Pomocy! — wydarł się nagle i przeraźliwie głośno
Przestał naciskać na jego kończynę. Nie mógł się tak wydzierać! Za chwilę ktoś tu przyjdzie i będzie skończony! Odskoczył od jego łapy, podszedł do jego pyska i z całej siły zatkał mu go.
— Nie drzyj tej obrzydliwej japy — zawarczał, aż zrobiło mu się gorąco. O mały włos!
Żółtooki ugryzł go w łapę. Odsunął ją, a następnie przyłożył mu pazurami łapy, w którą go ugryzł. Nie będzie pozwalał sobie na takie coś! Naskoczył na jego szyję. Schował pazury i zaczął mocno na nią naciskać. Miał nadzieję, że za chwilę zdechnie. Nienawidził go.
— Jeśli jeszcze raz się wydrzesz, albo spróbujesz się wyrwać, to jesteś skończony. Będzie o wiele gorzej. Być może, nawet stracisz swoje życie — zagroził, trzepiąc ogonem. — Zastanów się więc dobrze, czy na pewno tego chcesz. Jeśli nie, to bądź mi posłuszny i nie rób tego, gnoju. Nie masz prawa mówić o tym nikomu. Jeśli tylko komuś powiesz, nieważne kto to, domyśl się, co się stanie.
Żółtooki wił się, tracąc możliwość swobodnego oddychania. Widział, jak robił się wręcz fioletowy. Gdy tylko poluźnił ucisk, kocur zakaszlał, łapczywie biorąc do pyska powietrze.
—  N-nie powiem, p-puść... Khe, khe — krztusił się.
— Obiecaj mi to — zawarczał. — Przysięgnij na swoje życie! Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, wykręcę ci kark, a Twoje flaki porozwieszam na drzewach. Rozumiesz?
Pisnął, kiwając łbem, biorąc szybkie oddechy.
— P-przysięgam. N-nie powiem — wyskomlał. — N-nie powiem, n-nie powiem.
— Mam taką nadzieję, pasożycie — kopnął go jeszcze, szczerząc się paskudnie. — Jesteś śmieciem. Jesteś zerem. Jesteś nikim. Nikt nie będzie za tobą tęsknił. Każdy cię nienawidzi. Jesteś fałszywym idiotą. Zdychaj tu sobie, a ja tymczasem, idę zgotować ci jeszcze większe piekło. Nie ma odwrotu! — zawarczał, mordując go wzrokiem i w końcu kierując się w stronę obozu, zostawiając go tak.
Niech gnije.

< Nikt? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz