Rozciągały się przed nimi tak różnorodne tereny, że czasami aż ciężko jej było przyjąć do świadomości, że to nie był sen. Nawet jej się nie śniło iść tak daleko. Podróżować, zostawić dom w tak młodym wieku. Ale nie mogła powiedzieć, że się nie cieszyła. To było nowe doświadczenie, z którego kochała czerpać wiedzę. Na przykład te wszystkie rzeki, większe i mniejsze, horyzonty gór, które czasem można było zobaczyć w trakcie tej osobliwej wycieczki; no i te dziwne plątaniny szarawych dróg, po których z głośnym hukiem biegały te również dziwne stworzenia. Nie wiedziała, czym były, ale ich charkot i smród stęchlizny, który drażnił nozdrza był wyjątkowo nieprzyjemny.
— O czym tak myślisz? — głos mamy, która zrównała z nią krok automatycznie sprawił, że na zazwyczaj neutralnym pyszczku uczennicy zagościł uśmiech.
— Nigdy nie widziałam czegoś takiego — odparła szczerze. — Te tereny różnią się od starych. Im dłużej idziemy, tym poznaję więcej nowych rzeczy. Nawet nie sądziłam, że kiedykolwiek wybierzemy się tak daleko. Nic nam nie zagraża, jeśli prowadzi nas Klan Gwiazdy, prawda?
— Niekoniecznie — odparła kotka, a o dziwo uśmiech z jej pyska nie zniknął. Lis musiała przyznać, że ją to zdziwiło.
— Czemu mieliby zsyłać na nas nieszczęścia, skoro ledwo co mówili, że nie będą już tak bardzo wtrącać się w nasze życie? — miauknęła. — Czyli nie chcą naszego szczęścia?
— Nie mówię, że z pewnością nas dotkną, ale nie powinniśmy ich też wykluczać — mama zdawała się pewna swojej racji. — To... taka kolej rzeczy. Powinniśmy być przygotowani na straty, ale to nie znaczy, że je poniesiemy. Koty mają tendencje do rozpaczania za tym, co straciły, a dużo łatwiej byłoby żyć ze szczęściem z tego, co dalej mają.
Lis podziwiała szczerość Wilczej. Zawsze miała pod łapą czy to historię, czy to radę, która potrafiła podnieść na duchu przynajmniej na moment. Może jej myśli potrafiły być skrajne, ale mimo wszystko niezbyt ucieszyłaby się na myśl, że jedyne co ich spotka tam daleko to pewna zguba. W końcu nie wiedzieli tak naprawdę, dokąd szli. Ufali gwieździe jako swojej przewodniczce, ale czy to co robili było właściwe? Nikt nie mógł dać im pewności. Próbowała jednak myśleć tak, jak mama. Doceniać to, co miała.
Skierowała skonsternowany wzrok na własne łapy, które podążały za resztą Klifiaków.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz