Wiatr mierzwił im futra, gdy przemierzali rozległe polany. Agrest wodził po nieznanych terenach przygnębionym spojrzeniem.
Dotarłszy na miejsce, przywódczyni Burzaków zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem, na co omal od razu się nie skulił. Nie czuł się pewnie wśród tylu obcych kotów, przyglądających się ich każdemu najmniejszemu ruchowi łapy.
Zasępca wrócił z rozmowy na osobności z zadowolonym uśmiechem. Ku zaskoczeniu wojownika, odesłał medyczkę do obozu, natomiast jego zamierzał jeszcze gdzieś zaprowadzić.
Po drodze zaczął coś gadać, chyba o tym, jaka to czeka ich wspaniała przyszłość, na co Agrest nie wyrażał żadnego entuzjazmu. Bla bla bla. I tak wszystko było bez sensu.
***
Lider Klanu Klifu nie był już tak uprzejmy, jak jego poprzedniczka. Wprost ich wyśmiał, nie kryjąc się z pogardą. Jednak nie był on osobą, która wzbudziła w nim największe obawy. Mroczna Gwiazda miał w sobie coś… niepokojąco znajomego. Coś bardzo przyciągającego, a jednocześnie równie mocno odpychającego.
Nadstawił uszy, gdy w drodze powrotnej Komar powiedział coś, co przykuło jego uwagę.
— Co planujesz? — zapytał, stając w miejscu. Zastępca odwrócił się do niego i uśmiechnął chytrze.
— Rozmawiałem z Lisówką i Lulkiem — rzucił jakby od niechcenia. — Opowiedzieli mi o swoim życiu w Klanie Wilka. — Wlepił spojrzenie w przestrzeń, jakby przypominając sobie rozmowę z dwoma przybyszami.
Pewnie zdradzili mu jakieś wrażliwe szczegóły. Skoro oboje uciekli ze swojego domu, coś rzeczywiście musiało być tam nie tak.
Nagle kocur gwałtownie podniósł wzrok na czekoladowego.
— Agreście, nasze ukrywanie się dobiega końca. Owocowy Las wreszcie przestanie być niewidoczny. Będziemy budzić strach i podziw, będziemy miłowani i nienawidzeni — wypalił, wypełniony pasją i zachwytem. — Będziemy coś dla nich znaczyć.
— O czym ty gadasz? — Zamrugał na niego zdziwiony, ponieważ to zdanie o budzeniu miłości i nienawiści zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Komar zrobił kilka kroków w jego stronę i zniżył głos, jakby miał powierzyć mu największą tajemnicę.
— Owocowy Las przybędzie na zgromadzenie klanów.
Ślepia bicolora się roziskrzyły. Podobał mu się ten pomysł. Zawsze byli odsunięci na bok przez brak udziału w odbywającej się co pełnię księżyca tradycji. Warto było znać swoich sąsiadów, a zwłaszcza tych o wysokiej randze. Im więcej zdobyją wiedzy na ich temat, tym lepiej. Owocowy Las zasługiwał na coś więcej niż wieczne pozostawanie w cieniu innych klanów.
— To dobry plan — przyznał, na co zastępca uśmiechnął się z aprobatą i znów ruszył przed siebie.
Tym razem, wojownik podążył za nim żwawszym krokiem.
***
Ta głupia Krucza!
Wyglądała jak istna zmora z tym nastroszonym futrem i pokrzywionym kręgosłupem. Była tak chuda, że bicolor zastanawiał się, jakim cudem w jej klatce piersiowej zmieściły się płuca. O ile w ogóle je posiadała, bo przez jej niezwykle zaawansowane niedotlenienie mózgowe, dawno w to zwątpił. Podziwiał Komara, że potrafił zachować spokój, gdy ta pluła mu w twarz jak najbardziej absurdalnymi wyjaśnieniami. On pewnie od razu rzuciłby się jej do gardła z pazurami. Właściwie to był dumny z tego, jak niebieski odpowiadał Nocniaczce. Uprzejme, acz nieustępliwie, stawiając wyraźne granice.
Jednak sprawy szybko przybrały zły obrót. I to o dziwo nie przez Rybojady. Ciemniejące niebo zaczęły rozcinać coraz to bardziej dziwaczne pioruny, a w pewnym momencie jakiś rudy uczeń rzucił się na swojego współklanowicza. Nie on jedyny. Po kolei koty atakowały siebie nawzajem, sycząc wściekle, iż Klan Gwiazdy upadnie. On sam słyszał coś o tej wierze w gwiazdki na niebie, lecz nigdy nie traktował tego poważnie.
Zjeżył futro, kiedy dostrzegł srebrnego wojownika, którego jedno oko nagle przybrało kolor pomarańczowy. Co się działo?! Czy te zgromadzenia zawsze w ten sposób wyglądały? Rozglądał się w szoku po polanie wypełnionej coraz większą ilością wrzasków. Oni wszyscy zdziczeli!
Pośród tego chaosu, napotkał spojrzenie Komara.
— Chodźcie tutaj! — krzyknął niebieski, omiatając wzrokiem otoczenie. — Owocowy Lesie, pomóżcie kotom Klanu Burzy!
Agrest chyba nigdy wcześniej tak wysoko nie uniósł brwi. Komar już doszczętnie zwariował! Mieli bić się z osobami, które kompletnie oszalały i zachowywały się wręcz tak, jakby je coś opętało?!
W reakcji na jego zaskoczenie, zastępca odpowiedział, iż odwdzięczają się Burzakom za ich przysługę. Doceniał taką szlachetność, ale nie miała ona sensu, gdy zaraz wszyscy tutaj się nawzajem powybijają! Nauka przyszłej medyczki innego klanu, a walka za kogoś za śmierć i życie miały zupełnie inną wagę.
Widząc jednak, że decyzja już zapadła, skoczył prosto do zaślepionej szałem chmary. Natrafił na dziwną, płaczącą kotkę, która nie zamierzała odpuścić, mimo iż wydawała się na skraju załamania psychicznego. Komar dołączył do niego chwilę później i zachowywał się, jakby nawet zależało mu na życiu Agresta, co było… w dziwny sposób miłe. Wspólnie cięli pazurami ciała przeciwników.
W pewnym momencie najbardziej agresywne koty zaczęły kolejno padać na ziemię. Krzyki powoli ustawały, a krople krwi przestały unosić się w powietrzu. Polanę ogarnęła głucha cisza.
Z nagła Mroczna Gwiazda się wyprostował. Jego zazwyczaj ciemnoniebieskie oczy, teraz lśniły jasnym błękitem.
— Koty wszystkich klanów! Wiemy, że jesteście przerażeni tym, co ujrzeliście tej nocy. Ta wojna zabrała zbyt wiele dusz, zarówno tych z Klanu Gwiazdy, jak i Mrocznej Puszczy. Ziemia jest skażona mroczną energią i wszystkimi kataklizmami, jakie miały tu miejsce. Jeśli wszystko ma wrócić do normalności, a liderzy ponownie dostawać dziewięć żyć, musicie opuścić te ziemie. Nie ma tutaj już miejsca dla was, niezależnie od wieku czy klanu, do jakiego należycie. — Głos, jakim przemawiał, nie należał do niego.
Zdezorientowany wojownik obserwował zaistniałą sytuację. Niewiele rozumiał z tych słów, a już tym bardziej ze słów, które jeden śmiałek skierował do vana. W końcu jeszcze chwilę temu nie wierzył w istnienie sił pozaziemskich.
Niebieski głównie przejął się reakcją ich społeczności na to wszystko, podczas gdy bicolor w ogóle nie był chętny do wyruszania w podróż. Natomiast cóż miał do gadania, kiedy tamten i tak go nie słuchał? Podążył za zastępcą, starając się uregulować oddech.
Koty Owocowego Lasu wracały do domu zmęczone, z futrami posklejanymi krwią. Płacząca Maczek niosła ciało Ćmy, który stracił życie tej nocy.
Ciężka atmosfera wisiała nad nimi, otaczając ich niczym mgła. Agrest mięśnie miał napięte, ślepia pełen wątpliwości. Jednak równocześnie odczuwał też jakieś ukojenie, ulgę. Jakby ktoś wreszcie przeciął pasmo cierni zatapiających się w jego szyję. W końcu nie myślał o tym. Martwił się, ale martwił się o coś innego. Umysł choć na chwilę przestał mu przypominać kim jest i co takiego zrobił.
Na początku nie podobało mu się, jak niebieski się do niego przyczepił. Zaczął nawet poważnie się zastanawiać, czy kocur nie ma jakiegoś kryzysu, skoro zdecydował się z nim rozmawiać. Jednak obecnie? Nie interesowało go to dłużej. Teraz… teraz już nie miał nic przeciwko.
***
Morderstwo. Kolejne morderstwo. Pierwsze od śmierci Janowca.
Patrol nad ranem znalazł ciało Brzoskwinki. Ktoś musiał ją zabić, podczas gdy byli na zgromadzeniu.
Czego on się spodziewał? Złudnie wierzył, że dzięki śmierci ojca, przynajmniej zbrodnie ustaną. Jednak najwidoczniej każdy tutaj okazywał kimś innym, niż tym, za kogo się podawał.
Nadstawił uszy, gdy nieopodal rozległy się syknięcia. Zaraz na polanie znalazł się Komar, przygważdżający Wiatra do ziemi. Oszołomiony bicolor, podobnie jak reszta obecnych osób, słuchał przemowy nowego lidera.
A więc to bury zabił rządzącą nimi szylkretkę. W zasadzie powinien się tego domyślić. Pręgowany spędzał dużo czasu z jego tatą, nic zaskakującego, że również był takim samym, podłym zdrajcą.
Zaraz jednak przywódca powiedział coś, czego za nic się nie spodziewał.
— Drugim zastępcą zostanie Agrest.
Momentalnie wyryło go w ziemię. On… zastępcą? Komar… Komar był jakiś nienormalny! Co, widział, jak morduje swojego ojca niczym dzikie zwierzę i pomyślał sobie: „och, wprost idealny kandydat na zastępcę”?! Chyba o coś porządnie przywalił łbem! Przecież on się nie nadawał. Pod żadnym względem!
Rozejrzał się, chcąc zobaczyć reakcję pozostałych. Fretka spoglądała na niego z powątpiewaniem. Nie dziwił jej się. Gdyby stał obok, sam na spojrzałby na siebie w ten sposób.
Drgnął ogonem, kiedy spotkał wzrok kolejnej osoby. Krecik wpatrywała się w dawnego ucznia spod zmarszczonych brwi. Martwiła się? Czekoladowy nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie.
Wstał i ruszył w kierunku legowiska lidera, w którym ten przed chwilą się schował. Musiał mu powiedzieć jak wygląda sytuacja. Zresztą, on w ogóle nie pragnął sprawować władzy, a już w szczególności nie teraz.
Kątem oka zauważył zbliżającą się do niego mentorkę. Nic nie mówiąc, wyminął ją niezręcznie, po czym wykrzywił pysk w zmieszaniu. Miał nadzieję, że zaraz przygniecie go jakiś spadający konar. Naprawdę na to liczył.
Niepewnie wszedł do jamy spowitej półmrokiem.
— Komar? — zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż jest drażliwy. A dzisiejszy dzień pewnie to jeszcze pogorszył. — Dzięki i w ogóle, ale czy mógłbym może… nie być tym zastępcą?
— A więc kwestionujesz mój wybór? Uważasz, że nie podejmuję dobrych decyzji? — Niebieski nawet nie odwrócił się w stronę kocura. Mimo że nie podniósł głosu, słychać było bijące od niego zirytowanie.
— Uch nie, ale… ja się nie nadaję przecież! — Naprawdę się starał, jednak ciężko było mu to wyjaśnić w sposób, który nie potwierdzał jego tezy. — A Fretka to w ogóle… ma głowę jak za dwie! — Właściwie wątpił, że kotka była aż tak mądra, ale na pewno pasowała na to stanowisko bardziej od niego.
— Przestań być tchórzem — warknął przywódca, odwracając się gwałtownie. — Teraz zebrało ci się na strach? Powinieneś być wdzięczny — syknął. — Robię ci przysługę. Masz szansę pokazać, że jednak nie jesteś jak Janowiec.
Jego futro lekko się uniosło. Nie podobały mu się takie słowa.
— Co? Ale ja już jestem taki jak on.
Lider popatrzył na niego z delikatnym rozbawieniem.
— W takim razie przestań być. Dołącz do mnie. — Podszedł krok do przodu. — Możemy osiągnąć razem tak wiele — zamruczał cicho. — Zbudujemy imperium, w którym nikt nie będzie pamiętał o istnieniu Janowca. Wreszcie będziemy od niego wolni — zaszeptał.
Spojrzał na niego zdziwiony. Czemu tak nagle przeskoczył z jednego nastroju na drugi?
— Dobra, to brzmi lepiej — przyznał szczerze. Chciał zapomnieć. Ogromnie. — Ale co jeśli okażę się tak samo okropny, jak on?
— Nie martw się o nic — wymruczał, uśmiechając się delikatnie. — Po prostu rób to, co mówię, a to się nie stanie.
Wciąż nie sądził, że nie jest jak ojciec, ale perspektywa wolności była obiecująca. Chciał, żeby faktycznie im się to udało.
— No… okej — Lekko odwzajemnił uśmiech. Jego dotychczas opuszczone uszy, ponownie się wyprostowały.
Kiwnął głową na kocura i wyszedł na zewnątrz.
***
Znów. Znów nie potrafił zasnąć.
Żałował tego, co powiedział. Jak mógł tak łatwo dać się przekonać? Przecież znał siebie i zdawał sobie sprawę, że taka osoba jak on pod żadnym pozorem nie powinna zajmować takiego stanowiska. To żałosne jak bardzo potrzebował pocieszenia w tamtym momencie. Uległ, a nie wyobrażał sobie iść do Komara po raz drugi z tą samą prośbą, szczególnie po tym, jak zareagował wcześniej. To nawet wyglądałoby irracjonalnie.
Nie wiedział co myśleć o kocurze. Dlaczego tak bardzo oczekiwał od niego posłuszeństwa? Równie dobrze Agrest mogłoby nie pełnić tej funkcji i wyszłoby na to samo. Zwłaszcza że zastępca oprócz pomagania, powinien proponować także własne rozwiązania. Na szczęście, aktualnie raczej zgadzał się z liderem w większości spraw. Pytanie tylko, czy tak pozostanie.
Poza tym, czy naprawdę mógł mu ufać? W dość brutalny sposób nauczono go, iż nie powinien polegać na własnym rozumie. Jednak nawet jeśli niebieski również okazałby się fałszywy, w jednej kwestii na pewno miał rację. Przebywanie z nim i zajmowanie się sprawami klanowymi pomagało zapomnieć. A to właśnie o niepamięci, bicolor tak często marzył.
Zresztą, może nie będzie tak źle? Może rzeczywiście nic takiego złego się nie stanie? Natomiast gdy przyjdzie czas na nowego przywódcę, będzie mógł po prostu oddać władzę Fretce.
***
Ognistopomarańczowe niebo malowało się przed zamyślonymi oczami zastępcy. Promienie słońca padały na co poniektóre gałęzie drzew, nadając im płomiennego blasku.
Agrest, stojąc niedaleko lidera, obejrzał się za siebie. Część ich grupy wymieniała między sobą nerwowe spojrzenia, podczas gdy reszta prychała ze zniecierpliwieniem. Jaskółka stała z lekko pochyloną głową, jakby przygnębiona, że nie udało się przekonać lisów do wyprowadzki razem z nimi. Agrest nie mógł uwierzyć, iż właśnie po raz ostatni spogląda na stare tereny. Zaskakująco nie odczuwał wiele żalu. Właściwie… był wdzięczny, że nie będzie musiał dłużej chodzić po ziemi, po której stąpał tamten potwór.
Kiedy przyszedł czas, zaciskając szczękę, wykonał krok do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz