Irys. Mały kartofel, który już wcale taki mały nie był, działał Różanej na nerwy. Miał sobie swoją idealną mamę, idealnego tatę i żył spokojnym życiem wypełnionym watą cukrową, a kotka z każdym dniem wypełnionym jego osobą w legowisku żałowała, że nie wpadła na pomysł, by wmówić mu, jak to świetnie smakuje żółty śnieg i jak to nie powinien go spróbować. Za to teraz z pełną satysfakcją ukrytą pod maską obojętności, czyściła jedną ze swych przednich łap, czekając aż ruda kupa futra wejdzie do swojego legowiska, w którym już czeka piękny kolec wyrwany z krzewu jeżyn. Szczęście w nieszczęściu, że w klanie były teraz inne kociaki. Tylko, że warchlaków Kamiennej nie miała ochoty męczyć. Myśl ta zepsuła dotychczasową satysfakcję Róży. Ale to nie wszystko. W oczy kotki rzuciła się bowiem sylwetka starszego wojownika.
Rudy kocur był przystojny, dumnie się noszący i przydatny dla klanu Burzy. Co więc sprawiało, że Róża miała co do niego tak strasznie negatywne odczucia? Przy Szczypior mogła się nasłuchać ciekawych rzeczy, przy Wilczej poczuć coś innego niż tępa obojętność, mimo, że uczucie które to zastępowało, wcale nie było pozytywne. A tu? Tu było jakoś inaczej. Gorzej. Za każdym razem gdy rudy się pojawiał, najczęściej by wyciągnąć Czajkę na trening, calico starała się jak najbardziej wtopić w cienie legowiska, posyłając w stronę wyjścia spojrzenie brązowych oczu. Kocur budził w niej dziwny niepokój. Może nawet strach? Był niczym te zostawione ubrania na krześle w nocy, wyglądające jak jakieś monstrum, tylko czające się, by udusić niewinne kocię swoimi bawełnianymi rękawami. Tylko, że Różana nie tyle martwiła się o siebie, a o Czajkę. Rodzeństwo było jej główną podporą i oczkiem w głowie. Nie pozwoli ich sobie odebrać. NIKOMU. Tym bardziej ognisto-rudym wojownikom, którym nie ufała. Nic więc dziwnego, że wewnątrz spokojnej neutralnej skorupy, cała sztywniała, gdy wojownik chociażby się jakoś odezwał w stronę Czajeczki. Był jednym z tych robaków, które gnieździły się pod obozem, wydając te szemrzące dźwięki. Po jakimś czasie kotka uznała Żara za problem. A problemu trzeba się pozbyć. Nie teraz, nie tutaj, ale trzeba. Przecież nie zamiecie go pod dywan, bo jeszcze się rozmnoży. No i przecież nie wyskoczy na niego z pazurami na środku obozu. Dodatkowo, jak będzie się zachowywać… negatywnie, w stosunku do niego, to na pewno nabierze podejrzeń. Kocur może był w oczach kotki obozowym robakiem, ale bystrym. Musiała po prostu coś na niego mieć. Cokolwiek, co by wytwarzało jakiś procent przewagi. Tylko jak to coś zdobyć? Żar wydawał się być perfekcyjnym przykładnym wojownikiem, bez skazy na ognistym ciele. Nic więc dziwnego, że gdy rudy ogon zniknął za ścianą obozu, kotka odczekała chwilę by zaraz ruszyć za śladami wojownika, całkowicie porzucając swoje poprzednie zajęcie. Może jak go trochę poobserwuje, to się czegoś dowie? Cóż, zbyt dużej tablicy wyboru nie miała. Tak więc, długołape stworzenie cicho zaczęło przemieszczać się wśród klanowych terenów, z bezpiecznej odległości pilnując, by nie zgubić z oczu ognistego futra.
<Żar? Lanie wody robi BRR>
Rudy kocur był przystojny, dumnie się noszący i przydatny dla klanu Burzy. Co więc sprawiało, że Róża miała co do niego tak strasznie negatywne odczucia? Przy Szczypior mogła się nasłuchać ciekawych rzeczy, przy Wilczej poczuć coś innego niż tępa obojętność, mimo, że uczucie które to zastępowało, wcale nie było pozytywne. A tu? Tu było jakoś inaczej. Gorzej. Za każdym razem gdy rudy się pojawiał, najczęściej by wyciągnąć Czajkę na trening, calico starała się jak najbardziej wtopić w cienie legowiska, posyłając w stronę wyjścia spojrzenie brązowych oczu. Kocur budził w niej dziwny niepokój. Może nawet strach? Był niczym te zostawione ubrania na krześle w nocy, wyglądające jak jakieś monstrum, tylko czające się, by udusić niewinne kocię swoimi bawełnianymi rękawami. Tylko, że Różana nie tyle martwiła się o siebie, a o Czajkę. Rodzeństwo było jej główną podporą i oczkiem w głowie. Nie pozwoli ich sobie odebrać. NIKOMU. Tym bardziej ognisto-rudym wojownikom, którym nie ufała. Nic więc dziwnego, że wewnątrz spokojnej neutralnej skorupy, cała sztywniała, gdy wojownik chociażby się jakoś odezwał w stronę Czajeczki. Był jednym z tych robaków, które gnieździły się pod obozem, wydając te szemrzące dźwięki. Po jakimś czasie kotka uznała Żara za problem. A problemu trzeba się pozbyć. Nie teraz, nie tutaj, ale trzeba. Przecież nie zamiecie go pod dywan, bo jeszcze się rozmnoży. No i przecież nie wyskoczy na niego z pazurami na środku obozu. Dodatkowo, jak będzie się zachowywać… negatywnie, w stosunku do niego, to na pewno nabierze podejrzeń. Kocur może był w oczach kotki obozowym robakiem, ale bystrym. Musiała po prostu coś na niego mieć. Cokolwiek, co by wytwarzało jakiś procent przewagi. Tylko jak to coś zdobyć? Żar wydawał się być perfekcyjnym przykładnym wojownikiem, bez skazy na ognistym ciele. Nic więc dziwnego, że gdy rudy ogon zniknął za ścianą obozu, kotka odczekała chwilę by zaraz ruszyć za śladami wojownika, całkowicie porzucając swoje poprzednie zajęcie. Może jak go trochę poobserwuje, to się czegoś dowie? Cóż, zbyt dużej tablicy wyboru nie miała. Tak więc, długołape stworzenie cicho zaczęło przemieszczać się wśród klanowych terenów, z bezpiecznej odległości pilnując, by nie zgubić z oczu ognistego futra.
<Żar? Lanie wody robi BRR>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz