Miękki blask sączył się łagodnie przez zielone igły, otulając obóz. Zabłąkane promyki raz po raz łaskotały go po nosie, grzejąc rozkosznie. Szczęśliwy, przymknął ślepia. To był dobry dzień na spacer. Szczególnie… z kimś. Rozejrzał się po obozie, a na jego pyszczek mimowolnie wkradł się uśmiech. Ktoś miauknął jego imię.
– Cześć, wujku! – Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Jak tam ciocia? Pozdrów ją ode mnie!
– Pozdrowię – odparł liliowy. – Jak spotkasz jakąś wiewiórkę, przynieś ją proszę. Ostatnio nie daje mi spokoju…
Bury się zaśmiał. Obiecał, że na pewno tak zrobi i ruszył dalej. Skinął głową przyjacielowi, który biegł do swojej partnerki. Rozejrzał się, nie widząc nigdzie…
– Widziałam jak wychodził – rozległo się gdzieś obok niego. Obejrzał się, widząc uśmiechniętą medyczkę.
– O, dzień dobry! – Otarli się o siebie na powitanie. – Dziękuję, Fasolko.
– Nie ma za co. – Zaśmiała się. – W ramach podziękowania możesz wpaść do mnie później. Potrójny Dziad jest dzisiaj wyjątkowo zrzędliwy…
– Obiecuję – miauknął, chichocząc. – Do zobaczenia później!
Leśna ściółka uginała się miękko pod jego łapami. Minął wyjście z obozu, oglądając się ostatni raz. Gdzieś między legowiskami mignęły mu dwie srebrne sylwetki…
Znał las jak własne futro. Szedł powoli, rozkoszując się zapachem nagrzanej świerkowej kory. Zamknął ślepia, zdając się na pozostałe zmysły. Słońce głaskało jego futro, szum gałęzi pieścił uszy. Przystanął. Otworzył ślepia.
– Wiedziałem – miauknął, patrząc w zimne, brązowe ślepia. Przez chwilę miał wrażenie, że zatańczyły w nich cieplejsze promyki.
– Patrz jak chodzisz – burknęła, ale wiedział, że nie była na niego zła. Otarł się o nią przepraszająco, na co tylko parsknęła. Do jego uszu doleciał szelest suchych liści. Obok stanęła kolejna kotka.
– Mówiłam, że to tylko on – burknęła do niej bura. – Chodźmy dalej.
Niebieska posłała mu rozbawione spojrzenie, kiwając głową na powitanie i pożegnanie zarazem. Chwilę później obie zniknęły między drzewami.
Szedł dalej. Musiał być już blisko.
Między drzewami mignęło szylkretowe futro. Przysadzista cętkowana sylwetka była coraz bliżej.
– Cześć, mamo – miauknął.
W jej niebieskich ślepiach zalśniła radość. Położyła pazur na pyszczku, dając mu do zrozumienia, żeby milczał. Przywarła do leśnej ściółki, podążając za śladem. Ruszył za nią. Szli, a suche liście nie szeleściły pod ich łapami.
– Zaraz będziemy – miauknęła.
Powiał wiatr. Liście szumiały.
Jego ślepia spotkały się z brązowymi oczami lśniącymi na złoto.
– Dobrze cię widzieć – miauknął.
– Wszyscy już są. – Głos Cętkowanego Liścia dobiegł gdzieś zza niego. Rozległ się śmiech. Obejrzał się. Pewny siebie głos białego kocura mieszał się z nieśmiałym chichotem jego siostry i cienkim głosikiem Czereśni. Stojąca obok nich vanka skinęła mu głową na powitanie. Odwzajemnił gest, uśmiechając się ciepło. Ktoś do niej podszedł. Spojrzenie nienaturalnie jasnych oczu czarnego kocura spotkało się z jego. Było wyjątkowo smutne.
W kremowym futrze lśniły chabry i żonkile.
– Wszystko w porządku? – spytał Krecik.
Półłysa sylwetka mignęła między drzewami.
– Tato – miauknął szczęśliwy, ruszając w tamtą stronę. – Poczekaj na mnie!
Liście szeleściły pod jego łapami. Zerwał się wiatr.
– Tato!
Biegł. Ktoś stał tuż za nim. Poczuł końcówkę ogona muskającą jego bok. Ktoś…
– Tato!
Chichot. Coraz głośniejszy. Gałęzie falowały, wplątując się w jego futro. Śmiech. Tuż obok. Stała. Śmiech. Jej oddech na karku.
Gwałtownie nabrał powietrza do płuc. Wrócił. Zamrugał. Legowisko. Wtulona w jego bok Iskierka poruszyła się przez sen. Odetchnął głęboko. Jego serce powoli się uspokajało.
Starł wierzchem łapy spływającą po policzku łzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz