— A masz kogoś na oku, że cię nie męczą?
Uśmiech wpełznął na jego twarz jak żmija na skały. Spokojne spojrzenie obmierzyło kotkę od góry do dołu. Wstał i okrążył ją powolnym krokiem, czując za sobą kropelki wody buzującej w wartkim potoku.
— A czy to ważne? — miauknął. — W Klanie Wilka nie ma nikogo, kto mógłby mnie interesować. Ale znam kotkę, która jest lepsza od nich wszystkich. Razem wzięta.
Nie wyobrażał sobie nikogo kochać. Miłość była obrzydliwa, a koty, które ją wyznawały, okazem słabości. Dlatego tym bardziej śmieszyło go, że Ryś zadawała mu takie pytania. Ciekawe, czy coś tym sugerowała. Nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Niech żyje w przekonaniu, że obchodzą go jej problemy.
Na jego słowa Rysi Puch onieśmieliła się, a jej pysk i sztywne kończyny doskonale wskazywały na to, że zrozumiała aluzję. Otworzyła pysk, jednak żadne słowo nie wyleciało z jej gardła. Zaśmiał się z tą samą dostojnością, z jaką robił to zawsze.
— Tak, Rysi Puchu. Mówiłem o tobie. — wymruczał. — Jeśli masz jakiś problem, ode mnie zawsze otrzymasz wsparcie.
Liczył, że te słowa zachęcą ją do wyjawienia mu czegoś o Klanie Klifu. Jakąś słabość, którą dałoby się wykorzystać. Chciał jak najbardziej jej sprzyjać i komplementować, by mu zaufała. By uznała go za przyjaciela, a nie potencjalnego wroga. By w pewnym momencie zapomniała ugryźć się w język i powiedziała mu coś, co mogłoby dać Wilczakom przewagę. W jakikolwiek sposób. Mieli problemy u Nocniaków, bo Papla się zdradziła - może w ten sposób to Ryś zdradzi mu za dużo o Klifiakach? Liczył na to. Ale nie potrafił określić, jak długo będzie musiał udawać. Od tego przesłodzenia chciało mu się rzygać. Ale nie mógł teraz zrezygnować, skoro miał ją już na haczyku.
— To... To miłe — wybąkała kotka.
Jego pysk zadrżał w uśmiechu. Miał plan, jak zbliżyć ją do siebie jeszcze bardziej. Ale musiał zaczekać. Nie chciał jej mówić wszystkiego o sobie.
— Wiesz co, Rysi Puchu?
Kremowa jak na znak wyprostowała się i ogarnęła swoje wcześniejsze onieśmielenie. Widział jej drgający koniuszek ogona. Widział jej niebieskie oczy. Czy to była kotka, która mogła mu powiedzieć trochę więcej o swoim klanie?
— Tak?
— Mroczny Omen to nie jest moje jedyne imię. — miauknął, rzucając jej uważne spojrzenie. Wciąż pamiętał swoje miano z sekty. Było jego wizytówką, którą zwykle się nie przedstawiał.
— Naprawdę? Masz ich więcej? — odpowiedziała. Nie spuszczała z niego wzroku.
Mimo, że była tylko narzędziem, które po użyciu można było wyrzucić w las, trzeba było jej przyznać, że miała pewność siebie. Chociaż łatwo było zniszczyć tą maskę. Odkryć kruchą kotkę, którą była. Dobrze. Poznał jej słabość.
— Tak — wymruczał. — Nigdy go nikomu nie zdradzałem.
Spojrzał w górę. Niebo przecinało jasne słońce zasnute gdzieniegdzie chmurami.
— Wygląda na to, że powinienem już iść. Obowiązki czekają, a przebywanie zbyt długo poza obozem będzie zwracało uwagę. Żegnaj, Rysi Puchu.
— Żegnaj — wyszeptała kotka. Ona sama również odwróciła się. Woda strumienia zmoczyła jej łapy.
Podniósł wysoko brodę i zaczął przemieszczać się po terytoriach. Pobojowisku zamieszkanym przez dziki. Stawiał tak ciche i uważne kroki, jak tylko był w stanie.
* * *
Klan obiegła wiadomość o narodzinach kolejnych kociąt. Był zadowolony z tego faktu. Może nowi członkowie wśród Wilczaków okażą się mniejszymi półgłówkami od reszty.
Usiadł, wylizując dokładnie łapy. U jego boku siedział Krzaczasty Szczyt. Jego uczeń, który jakiś czas temu doczekał się mianowania. Poszło mu szybko, co napawało Mrok dumą.
— Patrolowałeś granice? — spytał Krzak swoim grubym, gardłowym głosem.
— Tak. — odparł van. Jego wzrok powędrował w kierunku zbliżającego się w górę słońca.
— Ciekawe, czy będziemy się przesiedlać. Przez Paplę.
— Jastrzębia Gwiazda nie jest głupi. — miauknął Mroczny Omen. Wiecznie chłodny i obojętny krok nie spuszczał wzroku z jednego punktu. — Mamy problemy u Nocniaków i niewystarczająco siły, by się z nimi uporać w razie wojny. Próbowałem przekonać zapchlonego rybojada, że to tylko bajka dla kociąt, ale nie łyknął. I wcale mu się nie dziwię.
Krzaczasty Szczyt westchnął. Miał wysoko uniesioną brodę, a gęsta sierść dodawała mu majestatu. Vana satysfakcjonowała postawa ucznia. Cieszył się, że wytrenował prawdziwego kota, a nie tchórza. Liczył, że Krzak też sobie poradzi jako mentor, gdy przyjdzie mu taka okazja.
— Na miejscu Jastrzębiej Gwiazdy dałbym jej większą karę. — prychnął. — Przeniesienie do żłobka i zakaz gadania? Co to ma być? To zbyt łagodne. Dałbym jej jeszcze dodatkowe obowiązki. Przynajmniej by się nauczyła, by nie kłapać językiem, bo doprowadzi to do takich konsekwencji.
Mroczny Omen podchodził sceptycznie do zdania Krzaczastego Szczytu. Również pragnąłby większej kary dla Papli, zwłaszcza po tym, jak musiał zajmować się nią na zgromadzeniu, a ta i tak znajdywała pretekst, by drzeć swój głupi pysk. Ale w świetle klanu zawsze trzeba zgrywać tego dobrego i litościwego, jeśli nie chce się mierzyć z plotkami.
— Większość osób pewnie by chciała — stwierdził niebieskooki. — Nic dziwnego. Ale to wciąż tylko kocię — mruknął, jakby go to jakkolwiek obchodziło. Była głupia. Czy kociak, czy uczeń, czy wojownik, zachowała się jak ostatnia idiotka.
W całym tym natłoku przypomniał sobie uczennicę pachnącą Klanem Burzy, która wzięła stronę Kuny. Swoją postawą trochę go zaciekawiła. Miała odwagę, by podejść do obcego wojownika i w pewien sposób rzucić mu wyzwanie, broniąc cętkowanej. Miał nadzieję, że na następnym zgromadzeniu będzie miał okazję z nią porozmawiać.
Skinął swojemu uczniowi głową na pożegnanie, gdy udał się do komory, w której spali wojownicy. Rozejrzał się i zmrużył oczy, widząc śpiących obok siebie Ostowego Pyła i Zakrzywioną Ość. Miał ochotę splunąć z pogardą na ich widok, ale się powstrzymał. Po tym, co zrobiła to ohydna samotniczka ledwo powstrzymywał od zdzielenia im w pysk. Chociaż walczyli dobrze i to musiał przyznać. Nie żałował jednak, że zamordował ich kolegę. Cieszył się z tego.
Położył się na swoim posłaniu i zwinął w kłębek przy odgłosie świerszczy.
* * *
Łapy poprowadziły go na granicę z Klanem Klifu. Śmierdzący klifiakami potok przecinał oba tereny, naznaczając między nimi wyraźną granicę. Liczył na spotkanie nieopodal Rysiego Puchu. Ciekawe, czy zianteresowały ją jego poprzednie słowa. Położył uszy, gdy wyczuł intensywniejszy zapach dzików. Musiał na to uważać i nie pozwolić się rozproszyć. Nie chciał umierać.
Schował się za którymś z iglastych drzew. Czy Ryś tym razem przyjdzie? Miał nadzieję. Chciał zbliżać się do niej kroczek po kroczku, by w końcu zaufała mu kompletnie.
Zobaczył kocią posturę zbliżającą się w jego stronę. Z początku myślał, że to jakiś obcy klifiak, ale w końcu rozpoznał sylwetkę Rysi. Wyszedł zza drzew z chłodnym wzrokiem i fałszywym uśmiechem wymalowanym na pysku.
— Witaj, Rysi Puchu. — przywitał się.
<Ryżowy Puchu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz