— Cz-cześć! — powitała go Papla, gdy przyszedł do komory, w której zasiedlali się medycy, z powodu swojej dolegliwości. Skręcił tylną łapę, gdy podczas patrolu poślizgnął się. Był nieuważny, ale ciężko się dziwić, gdy wokół zapach dzików stawał się jeszcze bardziej intensywny.
— Witaj, Paplo. — miauknął spokojnie. Na jego pysku pojawił się uprzejmy uśmiech, jednak wymienił z kotką dłuższe spojrzenie. Widział w jej oczach niepewność. Bała się go? Dobrze. Czuł satysfakcję, że wywowyłał w niej strach.
Ciekawe, czy zrozumiała aluzję.
Po dłuższym nawiązywaniu kontaktu wzrokowego z dawną uczennicą, zwrócił się w stronę Ośnieżonej Łąki.
— Czy mogłabyś mi przy okazji dać trochę ziaren maku?
— Oczywiście.
Wojownik usiadł na jednym ze skromnych posłań, które gościły w medycznej komorze. Trzymał tylną łapę nieruchomo, by nie narażać się na ból. To musiało być przynajmniej złamanie.
— Więc jak szkoli cię mój brat, co, Paplo? — miauknął. Kotka jak w transie gwałtownie zwróciła głowę w jego stronę. Miał ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją, jednak powstrzymał się od tego. Traumatyzowanie tego obrzydliwego dzieciaka było czystą przyjemnością.
— D-Dobrze. Jest fajny. — odparła, po raz kolejny z jąkającym się i nerwowo brzmiącym głosem.
— Długo się uczył. Był uczniem w wieku, gdzie powinien już od kilku dobrych księżyców zamieszkiwać legowisko wojowników. — miauknął spokojnie, nie spuszczając z niej oczu. Czuł się trochę, jakby grał w grę. Wymieniają się zdaniami i oboje znają prawdziwy przekaz tych słów, ale udają, że są dla siebie życzliwi. — Ale każdy uczy się w swoim tempie, prawda? Wciąż nosisz swoje karne imię. Szkoda, że jeszcze nie udowodniłaś Jastrzębiej Gwieździe swojej wartości.
Zamrugała kilka razy.
— Jeszcze to zrobię, obiecuję. Będę się dobrze uczyć.
— Sądzę, że nauka nie wystarczy. — miauknął. Chciał ją trochę zastraszyć, że już zawsze będzie nosiła to upokarzające imię. — Zachwiałaś wiarę klanu w twoją lojalność, więc musisz też i ją naprawić.
— Naprawię. Będę już dobra.
— Wszyscy mają taką nadzieję. — odparł i odwrócił się, gdy zobaczył, że Ośnieżona Łąka idzie już z ziarnami maku i ziołami, które miały usztywnić jego złamaną kończynę. Skrzywił się z bólu, gdy opatrywała łapę. Podniósł na nią wzrok, gdy skończyła. — Dziękuję.
— Nie ma sprawy. Nie przemęczaj się i nie zdejmuj opatrunku, musi się zrosnąć.
Kiwnął głową. Od tej życzliwości aż czuł w gębie odruch wymiotny, ale trzeba było sprawiać wrażenie dobrego. Spożył ziarna maku. Poprosił o nie, by trochę zmniejszyć ból. Chciał się wyspać na następny świt, a z bolącą łapą tego nie zrobi. Spojrzał przez wyjście.
— Wygląda na to, że twój mentor wrócił. — miauknął.
Wyszedł z legowiska, wciąż kulejąc. Papla wyszła za nim, żeby zobaczyć Oszronione Słońce.
Nim wojownik zdążył do nich dotrzeć, van spojrzał się na Paplę w samotności.
— Pozbycie się łatki, która już raz została do ciebie przypisana może okazać się ciężkie. — powiedział, a gdy zobaczył Oszronione Słońce, który już podszedł do swojej uczennicy, jak gdyby nic pozostawił ich samych.
<Kuna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz