Albinos otrzepał się i wstał powoli, ziewając.
— Już wstaję, już wstaję. — miauknął. — Co będziemy dziś robić?
— Dowiesz się na miejscu. — odpowiedziała wojowniczka, wpatrując się w niego ciepłym spojrzeniem. — A teraz podnieś się.
Lśniąca Łapa wyszedł z legowiska za Kalinkową Łodygą. Szli przez obóz, a potem przez tereny, aż doszli do miejsca, gdzie zwykle odbywały się treningi. Było mokro i ślisko, ale powstrzymał się od narzekania.
— Pokażę ci sposoby na maskowanie swojego zapachu. — powiedziała, gdy wiatr mierzwił jej futro.— Przyda ci się, gdy będziesz chciał skradać się, narażony na wykrycie wroga. Najlepszym takim sposobem jest wytarzanie się w czymś intensywnie pachnącym lub w wodzie, która z łatwością zmywa wszelką woń. Teraz to ty się przede mną ukryjesz, wykorzystując dowolny element otoczenia, by mnie zmylić. Gotowy?
— Gotowy. — odparł kocur.
Odwrócił się i rozejrzał, w czasie gdy Kalinkowa Łodyga odeszła od niego na tyle daleko, by nie czuć jego zapachu i go bezpośrednio nie widzieć. "intensywnie pachnącym".
Szczerze to wolał to, niż taplanie się w kałuży. Brr. Pazury wysuwały mu się na samą myśl o wodzie.
Rzucił spojrzenie na gęstą trawę rosnącą wokół jakiegoś dębu. Powąchał ją, by potem przewrócić się na bok i zacząć tarzać. Przynajmniej dopóki nie poczuł ciemnego kształtu. Nim Lśniąca Łapa zdołał się obejrzeć, coś na niego skoczyło. Instynktownie strącił to tylnymi łapami i dopiero wtedy zobaczył, co to było. Jego futro zjeżyło się, a sam albinos wstał błyskawicznie, utrzymując kontakt wzrokowy z tym "czymś".
To był kot.
Gdy zobaczył czerwone ślipia, wybałuszył oczy ze zdziwieniem. Oba kocury zdawały się bić ogonami, ale żadne ani nie uciekało, ani nie rozpoczynało walki.
Nieznajomy kot wyglądał na młodszego, niż Lśniący myślał. I słabszego. Jego ciało pod przylegającą do ciała półdługą sierścią było wychudzone, łapy jak patyki, a sam kot zdawał się wymarniały i zaniedbany. Lśniąca Łapa zmrużył oczy. Dlaczego ten próbował go zaatakować, skoro wiedział, że był tak słaby?
— Kim ty jesteś, do cholery? — miauknął nieznajomy, mrużąc oczy.
— To samo mógłbym powiedzieć o tobie. Czemu mnie zaatakowałeś?
— Bo tak.
— To nie odpowiedź. Co tu robisz?
— Czemu zadajesz takie głupie pytania? I czemu twoje oczy są czerwone? Nawet wyglądasz jak oprawca.
Lśniąca Łapa tylko prychnął.
— Nie oceniaj mnie po wyglądzie. — miauknął tak spokojnie, jak tylko mógł. — Jesteś wychudzony. Muszę zawołać Kalinkę.
— Kogo?... — odparł samotnik, a po chwili potrząsnął łbem. — Nieważne. Nie potrzebuję kuracji ani twojej pomocy.
— Poważnie? Wolisz umrzeć z głodu? Mój "tata" jest liderem. Jaśminowa Gwiazda z pewnością by cię przyjęło. Przynajmniej dopóki nie wyzdrowiejesz.
— Czy możesz do mnie mówić normalnie? — parsknął obcy, ale nawet nie zdążył dokończyć zdania. Doszła do nich Kalinkowa Łodyga. Zobaczył na jej pysku zdziwienie, gdy dojrzał Lśniącą Łapę naprzeciw kota wyglądającego na oko na jego rówieśnika.
— Kim jesteś i co robisz na terenie Klanu Klifu? — miauknęła wojowniczka, ale widząc marne zabrudzone futerko i wychudzone, ostre rysy ciała, rozluźniła mięśnie, jak gdyby wiedziała, że nie sprawiał zagrożenia. — Musimy zaprowadzić go do medyków.
Obcy kocur próbował protestować, ale ostatecznie poszedł za nimi. Niechętnie. Lśniąca Łapa patrzył na niego co jakiś czas kątem oka i odwracał wzrok za każdym razem, gdy byli blisko spojrzenia sobie w oczy.
— Przecież widzę, że się patrzysz.
— Po prostu nie widziałem cię tu wcześniej. Powiesz w końcu, jak tu trafiłeś?
— Nie wydaje mi się, że ta informacja jest ci potrzebna.
— Ja i moja mentorka właśnie prawdopodobnie uratowaliśmy ci życie, więc możesz chociaż udawać, że jesteś odrobinę wdzięczny? Powiesz, jak się nazywasz?
Kot westchnął.
— Jestem Kruk. — miauknął. — Czy tam, gdzie mnie prowadzicie jest bezpiecznie?
— Tak. Medycy się tobą zajmą. — odparła Kalinkowa Łodyga. Szła wolno, by poszkodowany zdołał nadążyć. — Coś cię zaatakowało?
— Po prostu nie było zwierzyny. I nie miałem co jeść.
— Ale jesteś ranny. I młody. Coś musiało cię zaatakować. — wojowniczka nie ustawała. — Nie zrobimy ci krzywdy. Przyszedłeś tu sam? Nie masz rodziców?
— Nie chcę o tym mówić. — mruknął Kruk, odwracając w ciszy wzrok.
Dalej już milczeli. Przez resztę drogi nikt się nie odzywał. Lśniąca Łapa poczuł na sobie masę spojrzeń, gdy on i Kalinka wprowadzili rannego do obozu. Odprowadzili go do legowiska medyków, krótko wyjaśniając jego mieszkańcom, że znaleźli kocura rannego i pilnie potrzebuje kuracji.
Nie spodziewał się takiej sytuacji, gdy myślał o dzisiejszym treningu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz