Czarny starał się być cierpliwy, ale nieudolnie. Cicho wstał ze swojego miejsca, a następnie odwrócił się i zaczął kierować swe kroki w stronę obozu. Błotnista droga nie stanowiła dla niego wyzwania. Ubrudzi się i tyle, będzie musiał co najwyżej poświęcić później trochę czasu na zmyciu brudu z futra.
— A ty gdzie idziesz? — Usłyszał za sobą głos kocura, z lekka zaskoczonego, jak i zirytowanego.
— A wracam sobie — odparł spokojnie, nie zwalniając tempa chodu.
— Nie skończyliśmy treningu, to po pierwsze — burknął. — A po drugie, to nie możesz pozwalać sobie na tego typu samowolkę. Chodź tu i siadaj — zalecił ostrzej. Jego nerwy wydawały się być już trochę nadszarpnięte.
Niebieskooki wykonał polecenie tylko po to, by z satysfakcją przyjrzeć się narastającemu w oczach starszego zdziwieniu. Liliowy wymamrotał coś pod nosem, a potem zabrał się za dalsze tłumaczenie ćwiczenia. Co rusz spoglądał na ucznia. Wydawał się w jakiś sposób wybitym z rytmu przez jego zachowanie.
— Zrozumiałeś? — spytał, ale nie wydawał się ani trochę zaangażowany w to, by Krwawnik rzeczywiście cokolwiek pojął z tej lekcji. Najwyraźniej sam miał go już dosyć.
— I bez twojego gadania to rozumiałem — odparł. — Mogliśmy ten czas poświęcić na trening praktyczny – dodał.
Janowiec prychnął. Machnął na niego ogonem i bez słowa wyminął go, kierując się do obozu.
Młodszy pozostał na swoim miejscu. Potrzebował chwili na uspokojenie siebie, gdyż od samego początku szastała nim żądza zatopienia pazurów w gardle mentora. Tu nie chodziło nawet o to, że ten mu czymś podpadł i go denerwował. Po prostu Krwawnik chciał zabić. Najlepiej pełnoprawnego wojownika, by mieć się czym szczycić. W końcu to nie lada wyzwanie, by powalić kogoś znacznie bardziej doświadczonego od siebie.
Potrzebował jednak czasu. I to był jego problem. Nie był wystarczająco cierpliwy, aby znosić to oczekiwanie w spokoju. Czuł, że czyni postępy i prędzej czy później będzie zdolny do ziszczenia swoich marzeń, ale nie wiedział, kiedy dokładnie to nastąpi. Starał się samodzielnie szkolić w wolnych chwilach, ale brakowało mu kogoś rozsądnego, kto wskazywałby mu błędy i je poprawiał. A że Owocowy Las to zwykłe zbiorowisko bezmyślnych istot, to nie miał do kogo zwrócić się o pomoc. Tym bardziej że takowy czyn sam w sobie byłby okazaniem słabości. Jeśli chciał być silny, musiał radzić sobie sam ze wszystkim. Nie mógł tu nikomu ufać.
Ruszył dopiero wtedy, gdy słońce przekroczyło linię koron drzew. Wolał nie być o takiej porze sam w lesie. Powolnym krokiem udał się w stronę obozu. Nie miał nic więcej do roboty, więc nie spieszyło mu się. Sama wizja przebywania w towarzystwie upierdliwych klanowiczów przyprawiała go o chęć zawiśnięcia na jednej z gałęzi.
Nie miał z kim podzielić się swymi przemyśleniami, bo nikt by go nie zrozumiał. Byli egoistami, zapatrzonymi we własne sprawy i niezdolnymi do myślenia. Żyli tak, by po prostu przeżyć. By przetrwać każdy dzień jedli i spali, ale nic poza tym. Paskudne pasożyty kradły mu tlen.
— Uważaj, jak łazisz!
Słysząc syknięcie nad swoim uchem, odstąpił o krok, jednocześnie podnosząc wzrok na właściciela głosu. Komar. To i ówdzie o nim słyszał. Z samych opowieści wydawał się dosyć ciekawym osobnikiem.
— Uważałem — odparł spokojnie, gotów wdać się w głębszą dyskusję. Jednak, jeśli ten oto kocur był mądry, nie powinien zwracać uwagi na byle jakiego gówniarza, który wplątał mu się pod łapy.
— Widać, że głupi jesteś — stwierdził wprost niebieski.
— Jak wszyscy tutaj — mruknął, wzruszając ramionami. — Chociaż jak mam być szczery, to porównanie mnie rani. Aż tak nisko w życiu upaść nie zdążyłem — oświadczył. — I nie zamierzam.
Żółtooki skrzywił się, patrząc na czarnego z niesmakiem, a jednocześnie z pewnego rodzaju zainteresowaniem. Odchrząknął, jakby niechętny co do dalszej rozmowy, a mimo to nie odszedł.
— Przynajmniej nie jesteś całkowicie ślepy na to, co się tutaj dzieje — rzucił w końcu, uderzając ogonem o ziemię. — Ale nie właź mi więcej pod łapy.
— To groźba? — spytał. — Co zrobisz, jeśli ta sytuacja się powtórzy? Zagryziesz mnie? Zabijesz? — Zwolnił w mowie, starając się skupić na reakcji kocura. Zmrużył oczy, przyglądając się, w jaki sposób napinają się mięśnie wojownika.
— Nie. Ja nie z takich.
— Sądzę, że to ciekawe, iż jest tu tak wiele kotów i nie są sobie w stanie poradzić z jednym mordercą.
Komar uniósł brew w górze, mierząc go coraz bardziej zaintrygowanym spojrzeniem. Uśmiechnął się w końcu kpiąco, ale nic nie powiedział. Czarnego to nie zadowoliło, więc poczuł potrzebę zatrzymania kocura przy sobie przez, chociaż jedną, krótką chwilę.
Wciąż był tylko niewinnym młodzieńcem, który za powód swoich dziwnych pytań mógł podać proces dojrzewania i ciekawość światem. Niekoniecznie każdy musi go od razu brać za młodego psychopatę.
— Błysk mi kiedyś opowiadała o takim jednym — zaczął niespodziewanie Krwawnik, obserwując, jak w prosty sposób zdobywa upragnioną uwagę. — Był podobno taki jeden, co odgryzł innemu kotu łapę.
— Interesujące, że o tym wspominasz — mruknął i pochylił się do młodego, ściszając głos. — Przypomnij mi, jak na ciebie wołają?
— Krwawnik.
— No więc słuchaj, Krwawniku. Powiem ci coś w sekrecie. Zabawne, ale ten, o którym mówisz, ma syna. I jakimś absurdalnym trafem, ten jego syn jest akurat w tym klanie. Myślisz, że to, co się dzieje, to może być jego sprawa? Takie szaleństwa mogą być dziedziczone — stwierdził, prostując się.
Krwawnikowi dech zaparł w piersi. W końcu ktoś raczył porozmawiać z nim na poziomie, a nie tylko jęczeć nad uchem, że dookoła dzieje się źle.
— Który to? — spytał gwałtownie. — Pytam, bo chcę wiedzieć, na kogo uważać. Wolę budzić się ze wszystkimi kończynami na właściwym miejscu — mruknął, choć gdyby sam był w stanie odgryźć komuś łapę, to chętnie by to zrobił.
— Krzemień. Kojarzysz? — Podał odpowiedź. Bez żadnego kombinowania po prostu zdradził mu imię szczęściarza, który może pochwalić się kreatywnym ojcem.
— Nie — przyznał zgodnie z prawdą.
Niebieski machnął łapą w kierunku stojącego w oddali kocura.
— Tamten. Czarny. Wydaję się spokojny, ale nie wiadomo, czy nie przeszły mu jakieś niepokojące skłonności po ojcu — mruknął. — Pozory bywają mylne. — stwierdził i przez moment wydawał się chcieć już odchodzić, ale momentalnie przystanął w miejscu. — Tylko nie rozpowiadaj tej informacji. Ten klan i tak żyje w ciągłej panice, zeszliby na zawał, gdyby wiedzieli za dużo.
Bicolor kiwnął głową, skupiając swój wzrok na wspomnianym w rozmowie kocie. Od razu jego oczom rzuciły się liczne blizny na ciele, co było niezwykle ciekawe, a zarazem podejrzane. Skoro Komar zalecił nie mówić o tym zbyt wiele, to znaczy, że klan o tym nie wiedział. Ale skąd niebieski zdobył taką wiedzę?
Zdecydował się o to zapytać, ale gdy odwrócił się w stronę miejsca, w którym stał wojownik, go już nie było. Krwawnik westchnął z żalem. W końcu zadziało się coś ciekawego i nie mógł tego zignorować. Rozpracował sobie w głowie plan i nie myśląc już dłużej, pokierował swe łapy ku czarnemu.
Krzemień zauważył go dosyć szybko i wydawał się zaskoczony faktem, że jakiś nieznany mu uczeń właśnie do niego przyszedł. Nie ruszył się, tylko starał się dalej konsumować w spokoju swoją mysz. Niebieskooki przyjrzał się mu uważniej. Spodziewał się rozszarpanej na wszystkie strony piszczki, jak przystało na mordercę, ale ten albo nie miał takiej potrzeby, albo po prostu dobrze krył swe mordercze żądze. Jadł zwyczajnie, jak każdy normalny kot. Tylko czy rzeczywiście zaliczał się do takiej kategorii?
— W czymś ci mogę pomóc? — spytał zielonooki, czując się zapewne niekomfortowo bliskością młodszego.
— Nie. Nie sądzę — odparł. — Po prostu byłem ciekawy.
Jasne ślepia pobladły. Nie z paniki, tylko ze zdziwienia.
— Czego? Nie wiem, czy jestem w stanie ci cokolwiek wyjaśnić — przyznał.
— Myślę, że moje pytanie nie jest trudne — stwierdził. —Te blizny… Masz ich tak dużo, a nie wyglądają na wynik walki z jakimiś dzikim stworzeniem. Oczywiście mogę się mylić. Jeśli jednak mógłbym wiedzieć, to skąd je masz? Czyżby ktoś cię kiedyś skrzywdził? – spytał, udając przejętego i zmartwionego losem tak naprawdę nieznajomego mu kota. Czy był tym, który ogołacał klan z kotów? — Serce mi się kraja na ten widok — dodał, choć czuł, że w tym momencie przesadza. Ale może i dobrze, niech weźmie go za zlęknionego kociaka, to chociaż chętniej będzie mówił.
<Krzemień?>
[15% przyznane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz