— Aj tam, przesadzasz, Komar. Prawda Lawe... znaczy Sadzo?
Na sam początek jego dawnego imienia przez ciało Sadzy przeszły ciarki. Złość zadrżała w jego łapach. Tak nienawidził tego imienia. Czemu. Czemu Posłonek wciąż musiał się mylić. Czemu nie mógł sobie wbić do łba, że nie jest nią. Nie jest Lawendą. Tą słodką idiotką, której nienawidził całym sercem. Komar uśmiechnął się wrednie. Wyminął srebrnego wojownika i zbliżył się do legowiska Sadzy. Stanął nad nim, wbijając swoje żółte ślipia w skulonego kocura.
— Lawe...? Oh, czyżbyś miała tak naprawdę na imię Lawenda? Jakie piękne imię. Takie delikatne i kruche. Zupełnie jak ty. — złapał go za pysk.
Na widok smutku panującego na pysku szylkreta niebieski westchnął. Puścił mordkę Sadzy.
— Brakuje nam kotki w paczce, Lawendo. Chętnie wykorzystałbym tą twoją niewinność. Zastanów się nad tym co. Tylko pamiętaj, że źle znoszę odmowę. — poklepał go po łbie.
Miał nadzieję jedynie, że ten chociaż nie bierze go za kotkę.
* * *
— Lawendo. — zaczął, sprawiając, że sierść na grzbiecie Sadzy stanęła dęba. — Zdecydowałaś się już?
Sadza wbił zirytowany wzrok w gałąź, na której znajdowało się jego legowiska. Czasami żałował, że nie jest głuchy jak Bez. Przynajmniej nie słyszałby tego idiotycznego głosu każdego dnia.
— Nie mów do mnie tak. — prychnął.
Komar podszedł bliżej. Nachylił się nad jego uchem.
— Jak? Nie lubisz swojego imienia? To niewdzięczne wobec twoich rodziców, Lawendo. Tylko tyle ci po nich zostało prócz tego srebrnego mysiego łba, a ty to od tak porzucasz? Wstydziłabyś się. — miauczał Komar zupełnie jak jakaś stara kocica w starszyźnie.
Szylkret zasłonił uszy łapami, powstrzymując się od zwalenia Komara z gałęzi. Wizja połamanego wojownika była niesamowicie kusząca. Chociaż w legowisku medyków nie miałby jak do niego paplać.
— Nie lubię, nie mów tak do mnie, jasne?
— No to jak z twoim dołączeniem do mojej paczki?
Ogon niebieskiego kocura przejechał po jego grzbiecie. Sadza z cudem nie puścił pawia na własne łapy. Wbił nienawistne spojrzenie w wojownika.
— Nie.
Komar pokręcił łbem z zawodem.
— Jesteś pewna? Jeśli tak to z przyjemnością dopiszę Bza do kolejnych mysich móżdżków do dręczenia. A chyba lubisz tego głąba, co? — mruknął niebieski rozmarzonym głosem, jakby już planował zbrodnie stulecia.
Sadza próbował ukryć zaskoczenie na swoim pysku. Odwrócił łeb od Komara.
— Mam to gdzieś. — skłamał, otulając się ogonem.
— Aha, to może... — zaczął i obszedł legowisko Sadzy, by spojrzeć mu prosto w pysk. — Zrobię ci kocięta? Co ty na to, Lawendo? Myślę, że będą przeurocze.
Szylkreta aż wcięło. Nerwowy dreszcz przeszedł po jego ciele. Nie, nie mógł. Nie ośmieliłby się.
— Co...? N-nie... nie zrobisz tego. — miauknął, jakby próbował przekonać samego siebie. — S-szyszka cię za to u-ukaże. W-wygna na zawsze z Owocowego Lasu.
Komar uśmiechnął się pogodnie.
— A kto powiedział, że chce tu nadal gnić? Chętnie odejdę, zostawiając cię z traumą. — miauknął pewnie, unosząc dumnie łeb do góry.
Sadza zadrżał, czując jak zaraz cała zawartość jego żołądka zostanie zwrócona na jego łapy.
Komar nie blefował.
* * *
— Na co czekasz?
Komar siedział mu wręcz na ogonie. Spojrzał zirytowany ma kocura.
— Błysk jest w pobliżu. Jeszcze coś zauważy. — prychnął Sadza.
Komar pokiwał z rozbawieniem łbem.
— Nic nie rozumiesz. Idź w końcu. Albo spotkają cię konsekwencji.
Sadza spuścił łeb, niechętnie kierując w stronę łoża medyków. Nie chciał tego robić. Wykorzystywanie słabości Niezapomiajki było złe. Sadzy było żal kotki. Straciła swoich najbliższych przyjaciół jak i mentorów. Cały ciężar odpowiedzialności za zdrowie członków Owocowego Lasu spadł na nią. Na samą myśl, że zrozpaczona kotka poniesie konsekwencje czynów Komara wpędzał Sadze w jeszcze większe obrzydzenie kocurem. Musiał coś zrobić nim niebieski posunie się za daleko. Rozmowa z liderką nie miała sensu. Jego słowa, klanowej wariatki uważającej się za kotkę, przeciw Komarowi?
— To ty, Sadzo? — rozległ się zachrypnięty głos.
— Znów boli cię łeb? Ziarenka maku znajdziesz tam gdzie zawsze. Ja... Nie mam siły, wybacz mi.— miauknęła licho medyczka, okrywając się ogonem.
Sadza ostatni raz spojrzał na Niezapominajkę i ruszył w głąb legowiska. Bez problemu znalazł ziarna maku. Nie to było jego celem. Komar oczekiwał, że zwinie medyczce kocimiętkę. Miał na nią chętnych. Licznych klientów, którzy chcieli sobie ulżyć w codzienności. Znalezienie zioła trochę mu zajęło. W końcu dostrzegł liście o charakterystycznym zapachu. Wziął parę liści i w pośpiechu wyszedł z legowiska medyków. Niezapominajka nawet nie zwróciła na niego uwagi. Komar czekał na niego. Dał mu znać ogonem, żeby podążył za nim. Zmierzali w głąb Owocowego Lasu. Sadza nigdy wcześniej w tej okolicy nie był. Rozrośnięte krzewy utrudniały przemieszczanie się. Gałęzie jabłoni zatrzeszczały. Sadza uniósł łeb do góry, ale nikogo nie dostrzegł.
— Nie zwracaj na to uwagi. Idziemy dalej, Lawendo. — mruknął Komar.
Sadza przeklął niebieskiego w myślach. Czysta złośliwość z jego strony była codziennością. Codziennością, do której Sadza nie mógł przywyknąć. Wbił pazury w ziemię. Może powinien tutaj rozprawić się z Komarem na zawsze? Wszystkim by ulżyło. Pozbyłby się tego zła z ich domu. Zrobiłby coś dobrego dla całego Owocowego Lasu. Z wysuniętymi pazurami zaczął zbliżać się do Komara, który niczego nieświadomy dalej zmierzał przed siebie. Pomarańczowe ślipia z nienawiścią mierzyły niebieska sylwetkę. Nikt nie wiedziałby, że to jego wina. Wszyscy wzięliby to za kolejny atak lisa. Albo atak zbłąkanego samotnika. Nikt nie płakałby za Komarem.
— Stójcie. — władczy głos rozległ się z nieba.
Sadza i Komar unieśli łby do góry. Ciemna sylwetka wyszła z labiryntu gałęzi. Błysk spoglądała na nich dezaprobatą.
— Robaki mózg wam zżarły? Co to ma na celu? Przez was cały klan będzie cierpieć, jeśli rozpocznie się epidemia zielonego kaszlu. Jak możecie tak narażać cały Owocowy Las? Ryzykujecie życiem wszystkich kotów dla własnej przyjemności. Zdradziliście naszą społeczność dla paru uderzeń przyjemności. — syknęła surowo, zeskakując z drzewa.
Podeszła do nich z wysoko uniesionym ogonem.
— Po tobie Komarze jeszcze mogła się tego spodziewać, ale ty Sadzo? Chcesz sobie życie zniszczyć zadając się z tym łajdakiem?
Kocur opuścił łeb. Zostali złapani, a teraz poniesie konsekwencje czynów, których nigdy nie chciał zrobić. Wbił nienawistne spojrzenie w Komara. A to wszystko jego wina.
— Myślałam, że jesteś mądrzejsza. — dodała zastępczyni.
— Więc? Macie jakieś wytłumaczenie? Czy mogę już iść z tym do Szyszki?
Komar zaśmiał się cicho. Pokręcił łbem i podszedł do zastępczyni.
— Nic jej nie powiesz. — stwierdził śmiało wojownik.
Błysk uniosła brwi do góry.
— Widzę, że poczucie humoru cię nie opuszcza, Komarze. Ciekawe czy wykonując swoją kare też będziesz taki zabawny. — mruknęła, wymijając go.
Komar uśmiechnął się jedynie.
— Schlebiasz mi. Ciekawe, czy Szyszce się spodoba, że zdrajca skarży na zdrajców. — miauknął tajemniczo.
Błysk zatrzymała się gwałtownie. Zmierzyła kocura spojrzeniem.
— Naprawdę masz nie po kolei we łbie, Komarze. Musisz porzucić swoje kocięce fantazje i dorosnąć. Nikt nie będzie cię niańczył i pilnował całe życie.
Komar westchnął teatralnie. Błysk wywróciła ślipiami i wskoczyła na niską gałąź jabłoni z zamiarem opuszczenia tej dwójki.
— Ale z ciebie uparta kotka. Nie wiem jak Paplak mógł z tobą tyle wytrzymać... — urwał.
Błysk zatrzymała się. Sadza także spojrzał zaciekawiony na Komara. Dziwne imię. Nie znał takiego kocura. Przynajemniej żadnego z Owocowego Lasu.
— Jednak zostaniesz? Pewnie masz mnóstwo pytań. Ale co będę ci opowiadał. Przecież musisz lecieć do Szyszki ze skargą.
— Nie pogrywaj ze mną, Komarze. — warknęła zastępczyni.
Komar machnął łapą.
— Ja? Nigdy. Po prostu szkoda mi biedaka. Usłyszał, że poroniłaś i odebrałaś sobie życie... — urwał, by spojrzeć na kotkę.
Błysk wbiła pazury w korę drzewa. Trzepnęła ogonem.
— Do czego dążysz? Co to ma na celu? Tak niczego nie osiągniesz. Paplak to zamknięty rozdział w moim życiu. Nie obchodzi mnie i ciebie też nie powinien.
— On może nie, ale Jeżynek? Martwię się o niego, wiesz. Nie dość, że jest ślepy to teraz ma się jeszcze dowiedzieć, że całe życie żył w kłamstwie? Że jego ukochany ojciec nim nie jest? Że jego matka zamiast zapoznać go z prawdziwym ojcem woli się mizdrzyć z kotką na boku?
Żółte ślipia zastępczyni otworzyły się szeroko. Brązowa sierść zjeżyła się na grzbiecie. Mierzyli się wzrokiem jeszcze parę uderzeń serca.
— Skąd o tym wiesz? — warknęła.
Komar uśmiechał się cwanie.
— Mam ptaszki w całym Owocowym Lesie. Często szepczą mi ciekawe informacje na ucho. — mruknął, podchodząc znów do Sadzy.
Szylkret zjeżył się, czując jak obrzydliwy ogon Komara przejeżdża po jego grzbiecie.
— To jak będzie, Błysk? Przymkniesz oko na tą sytuację, czy będziemy robić sobie nawzajem problemy, których nie chce żaden z nas? — miauknął, uśmiechając się wdzięcznie do zastępczyni.
Błysk prychnęła zrezygnowana. Jej ogon niczym wąż wił się w tą i we te, zdradzając jak bardzo zirytowana jest kotka. Jak bardzo ma ochotę rozwiązać to inaczej niż wypada.
— Pożałujesz tego, Komarze. Obiecuję. — syknęła i skoczyła na kolejną gałąź, by po uderzeniu serca zniknąć z ich pola widzenia.
Niebieski zaśmiał się cicho, odchodząc od Sadzy. Zrobił parę kroków i odwrócił się do niego pyskiem. Jego żółte ślipia błyszczały radośnie niczym kocięcia, które pierwszy raz widzi niebo.
— I tak się właśnie załatwia biznesy, Lawendo. Ucz się pilnie, a razem osiągniemy wiele. — mruknął radośnie.
Sadza wbił pazury w mokrą ziemię. Wolał wepchnąć sobie głaz w tyłek niż jakkolwiek współpracować z tą lisią wywłoką.
* * *
Kocury wylegiwały się na rozłożystej śliwce. Jedynie Żurawinek i Blask bawili się na dole w bitwę, próbując bez skutecznie powalić jeden drugiego. Nagietek z Posłonkiem pojedynkowali się na spojrzenia, uporczywie łzawiąc i czekając, aż ten drugi mrugnie. Księżyc zdawał się zirytowany wszystkim co się dzieje i jęczał Posłonkowi, że jeśli kiedykolwiek dotknie Poziomki to wyrwie mu wszystkie kończyny. Komar siedział na najwyższej gałęzi i przypatrywał się wszystkim znudzony. Sadza nie chciał tutaj być. Wolał spędzić ten czas sam niż słuchając krzyków "samców alfa".
— Nudaa. — burknął w końcu Komar, wstając i przeciągając się. — Znam ten durny las na pamięć. Wiem ile Pędrak ma kleszczy na zadzie. Musimy się stąd wyrwać, chłopaki. A i Lawendo. — puścił mu oczko.
Szylkret położył zirytowany uszy. Jeszcze parę uderzeń i pójdzie sobie. Nie zważając na groźby Komara. Wydrapie mu ślipia i podda Szyszce ku łap.
— Nie boisz się konsekwencji? — miauknął niepewnie Żurawinek. — Szyszka będzie bardzo zła.
Komar zaśmiał się. Skoczył z gałęzi na niższą, aż dotarł do gruntu. Z dumnie uniesionym ogonem podszedł do czekoladowego.
— I co ta staruszka może nam zrobić, powiedz mi, Żurawinku. Zdegradować do ucznia? Kazać wyjmować kleszcze z tyłka Pędraka? Naskarży twojej mamusi? — zakpił. — Zluzuj futro, Żurawina. Jak będziesz tak srać pod siebie to daleko nie zajdziesz. Spójrz na sprawę z Wschodem. Pomyśl. Potem walnij się w łeb i znowu pomyśl.
Czekoladowy zdezorientowany wbił wzrok w łapy. Komar westchnął. Pokręcił z rozczarowaniem łbem.
— Ktoś się jeszcze cyka jak Żurawinka? — miauknął do reszty.
Niepewne miny kocurów rozczarowały go. Trzepnął ogonem.
— Nie sądziłem, że zadaje się z takimi mysimi łbami. No wiecie co. Założę się, że Sa... Lawenda ma od was większe jaja. — burknął.
Szylkret zastrzygł uszami. Spojrzał zaskoczony na Komara. Nie spodziewał się tego, że ten prawie powiedział jego imię. A nie gówno przypominające mu o całym koszmarze jego życia. Wstał z gałęzi.
— Ja się nie boję. — mruknął od niechcenia, czując na sobie spojrzenia wszystkich na sobie.
— Ha! Widzicie, mówiłem. Kotka ma większe jaja od was. Wstyd, wstyd, chłopaki. Lećcie do swoich mamusiek, jak i Lawenda sami poszalejemy. — mruknął dumnie i dał znak ogonem, by szylkret podążał za nim.
Sadza na początku się nie ruszył, ale słysząc, jak Posłonek podnieca się tym, że on i Komar tak do siebie pasują, ruszył za kocurem. Szli przez gęste krzewy, ale nie zbliżali się w stronę ogrodzenia. Szylkret zatrzygł uszami. Czy to była ściema? Komar też się cykał? Aż w to nie wierzył.
— Nie mieliśmy iść do ogrodzenia? — wypomniał mu.
Komar się zatrzymał. Spojrzał na niego chłodnym spojrzeniem.
— Japa, Lawenda. Mam lepszy plan. — warknął kocur.
Sadza uniósł brwi. Coś w to nie wierzył. Bał się. Komar się bał. Wcale nie był takim twardzielem jakiego zgrywał. Kocura kusiło aż rozpowiedzieć o tym wszystkim i wyśmiać niebieskiego z całym jego gangiem. Jaka przyjemna wizja.
— Po co kombinować i się narażać, jak można pozbyć się problemu? — miauknął do niego tajemniczo.
Szylkret trochę się pogubił.
— Mam idealnego kandydata na sojusznika. Wypełnionego złością. Zagubionego w świecie. Samotnego. Łatwego do manipulacji. I ty mi w tym pomożesz. — uśmiechnął się chytrze Komar.
Sadza niepewnie spojrzał na kłębek czarnej sierści. Znał ten pysk dobrze. Zbyt podobny do matki. Zbyt wściekły jak na swoje rozmiary. Wpatrywał się w Komara, a Komar w niego. Szylkret nie widział wcześniej Komara od tej strony. Współczującej, wyrozumiałej, oferującej współpracę. Było to w pewien sposób obrzydliwe. Za maską empatii i dobra wślizgiwał się do serca zranionej istoty obiecując jej wszystkiego czego pragnie.
Pomarańczowe oczy Głogu wpatrywały się w niego niczym zaczarowany. Ulga, której nie było widać tyle księżyców w końcu zawitała na jego pysku.
W końcu ktoś go rozumiał.
Jego zemstę. Jego nienawiść.
— To jak będzie? — miauknął Komar.
Głóg wahał się. Jego drobne łapy szorowały w mokrej ziemi. Oczy zerkały na niebieskiego co uderzenie serca.
— Czego chcesz? Nie oferujesz mi tego od tak. — miauknął ostrożnie.
Sadza przypatrywał się temu z lisiej odległości. Nie rozumiał czemu Komar go tu zabrał. Czemu to miało służyć.
— Oh, to proste. — zaczął Komar. — Dobrze wiesz przez kogo nie możemy się zemścić na tych lisich łajnach. Kto nie pozwala nam postawić łapy za ogrodzenie. Przez kogo nie możemy pomścić naszych najbliższych. — mruknął, wstając i podchodząc do Głogu.
Czarny kocur niepewnie spojrzał na niebieskiego. W jego oczach zabłysła obawa.
— Co chcesz zrobić mojej mamie? — warknął.
Komar wetchnął, przysuwając do nich niewielki kamień.
— Nic złego. Spokojnie. Przecież żaden z nas nie chce, żeby któryś z naszych najbliższych ucierpiał, prawda? Ale z nią u władzy... nic nie zrobimy. I ty to wiesz i ja. Nie pozwala nam opuścić tego lasu. Nie pozwala nam ukarać winnych... Chce jedynie odsunąć ją od władzy. — przesunął kamyk po błocie. — Zasługuje na emeryturę, prawda? Sam widzisz jak z każdym księżycem słabnie. Jak coraz więcej siwych włosów wkrada się na jej pysk.
Głóg wpatrywał się w kamień. Wziął go w łapę i otarł go z błota.
— Muszę się zastanowić, Komarze. — miauknął. — Wiele ode mnie oczekujesz. I nadal nie wiem co byś zyskał na tym.
Komar uśmiechnął się i poklepał go po grzbiecie.
— Już z dobrego serca nie można nic zrobić? — miauknął.
Widząc wyraz pyska Głogu i Sadzy, westchnął.
— Eh, dobra. Chce żebyś mianował mnie swoim zastępcą. Razem będziemy tym czego potrzebuje Owocowy Las. Ty będziesz miał poparcie jako syn Szyszki, a ja dam ci mój spryt i uwielbienie reszty klanu. Układ idealny. Nic nie tracisz, a obydwoje zyskujemy.
Czarny kiwnął łbem. Wstał, otrzepując się z błota.
— Dam ci odpowiedź za księżyc. Albo dwa. — ogłosił. — I będę cię obserwował, Komarze.
Niebieski kiwnął łbem.
— Powodzenia w namyślaniu się. Lawenda, idziemy. — mruknął do niego i zaczął zmierzać w stronę śliwki, gdzie spotykał się ze swoją paczką.
Sadza przyglądał mu się z zaciekawieniem. Nie wierzył w dobre intencje Komara, ani trochę. Ten kawałek mysiego gnoju nie potrafił z własnej woli zrobić nic dobrego. Niebieski odwrócił się do niego najwidoczniej wyczuwając na sobie wzrok szylkreta.
— Myślisz, że to kupił?
No i miał rację. Sadza wzruszył ramionami.
— Oby. — mruknął. — Mam już zaplanowany jego "przypadkowy i nieszczęśliwy" wypadek po objęciu władzy. — puścił oczko do Sadzy.
Szylkret westchnął. Tego właśnie się spodziewał. Liczył tylko, że Głóg miał na tyle rozumu, by nie wpakowywać się w tej gnój. Nic co miało związek z Komarem nie miało prawa wyjść komuś na dobre.
O kurde, groźnie się robi :0
OdpowiedzUsuń