- Co się stało? - spytała się syna, jakby sądząc, że odpowie. Skądże. Na chwilę otworzył pyszczek, potem zamknął.
- On mne PODLAPAŁ! - miauknęła tortie, ni stąd ni zowąd. Pokręciła ze złością głową.
- Tragedia… - mruknęła.
- Własnie! - przytaknęła energicznie młoda kotka. Jakby nie zrozumiała ironi. No najwyraźniej tak było.
- Przesadzasz, Bez nie mógłby cię przecież uderzyć, jesteś aż tak głupia by dać się pocharatać?- Borówek wyraził swoje zdanie, mocno akcentując imię kocurka. Do srebrnego dołączył drugi. Pokręcił głową.
- Nie zmyślaj Kolendra…
Jak oni w końcu przejrzeli na oczy. Niesamowite. Tym razem mała już dała sobie spokój, lecz po chwili dodała:
- Klew mi leci!
- Moze… Musię się dowiedzec co mi jeśt.
- Dobra - już zrezygnowana pokręciła głową- Przy okazji zapytam się go o Bza… No i zabiorę Niezapominajkę, niech nie przeszkadza mu tam.
- W końcu się zajmiesz tym biednym kociakiem!- miauknęła gdzieś z tyłu Błysk. Wyglądała jakby dopiero co wstała. Ziewnęła rozwierając szeroko szczęki, a w tym samym czasie niezbyt pewna o które jej dziecko chodzi kotce, Brzoskwinka podniosła jedną brew, mając ochotę już wyjść.
- Nie rozumiem o co ci chodzi- syknęła.
- Widać, że musisz się nim zająć, coś jest nie tak- wytłumaczyła powoli bura, zgarniając swoje pociechy. W okamgieniu znów położyła się na legowisku. Szylkretka otrząsnęła się z lekkiego zdziwienia i zwerbowała wszystkie bachory.
- Dobra, idziemy złożyć wizytę!- udając jakoś podnieconą, podniosła vana z zakurzonego podłoża. Ruchem ogona kazała Kolendrze dreptać obok niej. Wychyliła się ze żłobka, od razu zanurzając całe łapy w błocie. Westchnęła już całkowicie zrezygnowana. No co jeszcze? A nieszczęścia niestety sypały się jak ten deszcz wczorajszego dnia. Niespodziewanie oraz niepokojąco szybko. Nie dało się zatrzymać tego wszystkiego. Chciałaby mieć już spokój. Słyszała ciche piski Bza, zwisającego wciąż nad powierzchnią, łapki latały mu we wszystkie strony, lecz nie musiał przynajmniej jak siostra brodzić w mule.
Po drugiej stronie obozu pojawiły się jakże znane jej koty. Kremowy wraz z liliowym śmiali się tak głośno, że nawet tu słyszała ich głos. Wolałaby nie. Teraz była rozstrojona do cna. Cała dygotała ze złości. W końcu niecodzienny widok, twój dawny przyjaciel (uważany nawet za partnera!) szedł sobie obok znienawidzonego brata. Cóż za przypadek… Dziwnie… Dziwny. Przecież chyba wszystkie nieszczęścia, które ją spotkały, mogły się skończyć. Oczywiście odpowiedź była prosta. NIE. NIE. Nie. Po prostu zaprzeczenie. Do tego dwa kocury zbliżały się w ich stronę. Jabłko powitał maluchy tym swoim uśmiechem, ją krótkim skinieniem głowy. Trzmiel spojrzał na dzieciaki jak na jakieś nieznane osobniki, trochę zaciekawiony a trochę przestraszony, a do niej lekko wykrzywił pysk, starając się wyglądać na miłego, ale po chwili to niby szczęście, zastąpiła niepewność. Powinna.
- Cześć! To ja wam nie przeszkadzam…- skwitował dziko pręgowany i czmychnął niczym wiewiórka na drzewo. Tylko przez chwilę widziała jego kremowe futro między gałęziami. Znikł tak szybko jak się pojawił. Natomiast drugi został. Wciąż patrząc się w nią. Nie znosiła jego wzroku. Odzwyczaiła się od pogawędek.
- Hej…- zaczął niepewnie liliowy.
- Hmm?- mruknęła niecierpliwie, po czym zwracając się do kociąt rzekła:- Traficie do legowiska medyka, prawda? No to już, zmykajcie.
- Czy…- odezwał się cicho Trzmiel, obserwując jak Kolendra z Bzem (który dopiero po chwili gapienia się w nią poszedł za tortie) już szli do śmierdzącego ziołami zakątku.
- Powiedz, dlaczego po taaak długim czasie, postanowiłeś ze mną porozmawiać? Nie wiesz co tu się działo?! Jesteś w innym wymiarze?!- wypaliła natychmiastowo.
- Ja po prostu…
- Właśnie wiesz, chciałbym się czegoś spytać. Czy to na pewno NASZE kocięta?
- A jak myślisz mysi móżdżku? Przez ciebie muszę siedzieć teraz w kociarni niańkując dzieci!
- Ale…
- Żegnam- odparła piorunując go wzrokiem. Krótkim strzepnięciem ogona zakończyła rozmowę i pośpieszyła do dzieci. W tym momencie, zdała sobie sprawę jak rzeczywistość, która kiedyś była dla niej normalna, zmieniła się. Wcześniej gawędziła z przyjacielem.Teraz… Jakby go nie znała. No i co chwilę siedziała w legowisku medyka, do którego wkroczyła powoli, z lekko zauważalnym strachem. Nie potrafiła odpowiedzieć czemu obawiała się spotkania z dawnym mentorem. Obok rudego siedziała już liliowa, pokazując nerwowo swoje zadrapanie. Tamten tylko kręcił głową. Ciekawe, czy to było z rezygnacji czy zaniepokojenia. Raczej tego pierwszego. Bo jak wytłumaczyć małej, wścibskiej istocie niskie zainteresowanie sytuacją. Leczyło się w końcu gorsze przypadki. Do tego widziała, jak młoda osobniczka z irytacją spogląda na rodzeństwu, które po prostu patrzyło na zioła, mając wylane na Kolendrę. Tragedia. O dziwo, spostrzegła nawet Owieczkę gdzieś w cieniu. Nawet się nie witała, asystentka medyka pewnie spała.
- Dobra, możecie już wracać- po jakimś czasie zaproponowała dzieciakom. Kotki potulnie wysunęły się na światło dzienne, nawet szedł z nimi Bez. Lecz jego zawołała z powrotem. Oczywiście nie wykonał polecenia, więc chwyciła go i położyła obok medyka.
- Możesz mi powiedzieć co z nim jest?- spytała nerwowo. Spojrzała na kocurka, który wbijał w nią swoje ślepia.- A ty tu zostajesz…- rzuciła jeszcze, jakby jej potomek miał jeszcze ochotę wrócenia do żłobka. Zapewne mogło mu się tu nie podobać, zapachy przytłaczały go pewnie ze wszystkich stron, ale dało się wytrzymać. Sprawa była zbyt wysokiej wagi, by mogła dać mu możliwość opuszczenia legowiska medyka. W razie czego stanęła na wejściu, ruszając ogonem we wszystkie strony.
<Bez?>
19 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz