*po ukaraniu Pokrzywowej Łapy*
Wróblowa Gwiazda zmrużył ślepia. Sylwetka idącego o długość ogona przed nim partnera rozmywała się w strugach zacinającego deszczu. Poprzednie wschody słońca były naprawdę piękne i Wilczaki zaczynały wierzyć, że to już Pora Nowych Liści, jednak pogoda postanowiła wyprowadzić ich z błędu. Dosyć boleśnie zresztą. Wiatr wściekle szarpał korony drzew, rzucając wielkimi kroplami deszczu pomieszanymi ze śniegiem jak kamieniami.
Niestety, na swoje nieszczęście w taką pogodę też musieli coś jeść.
- Modrzew?! - Bury spróbował przekrzyczeć wichurę. - Pójdziemy pod wysoką ścieżkę?!
Ostatnio częściej tam polował i rzadko wracał z pustymi łapami. Zresztą nie on jeden, wielu Wilczaków zaczęło zapuszczać się pod granicę z Klanem Klifu.
Wojownik odwrócił się, na głos partnera, ślizgając się przy okazji na rozmokniętej ziemi. Poczekał aż partner się z nim zrówna.
- Odpada! - Prawie stykali się nosami, a i tak musiał krzyczeć, żeby Wróblowa Gwiazda go usłyszał. - Teraz jest tam cholernie niebezpiecznie!
Lider skinął głową. Zrobiło mu się trochę głupio, że o tym nie pomyślał. Modrzew miał rację, w taką pogodę pchanie się pod wysoką ścieżkę było świetnym sposobem na samobójstwo. Odbił trochę w prawo, oddalając się od granicy. Tak na wszelki wypadek.
- Racja - miauknął ciszej. Partner chyba zauważył jego zmieszanie, bo liznął go za uchem. Uśmiechnął się z wdzięcznością i ruszyli dalej. Bury wytężył wszystkie zmysły, starając się zlokalizować zwierzynę. Na darmo. Jak widać wolała głodować niż moknąć i marznąć.
Gwałtowny ruch partnera wytrącił go z zamyślenia. Posłał kocurowi pytające spojrzenie i w tej chwili sam to poczuł.
Intensywny zapach krwi. Zmyta przez deszcz woń Klanu Wilka. Smród strachu.
Przez wichurę przedarł się czyjś krzyk.
Bystra Woda.
Niewiele myśląc, rzucili się w kierunku, z którego dochodził. Biegli na oślep, co chwilę ślizgając się w błocie.
- Bystra Wodo?!
Najpierw dostrzegł kamień. Później to, co zostało z vana.
Nie sądził, że kot może wydawać z siebie takie dźwięki. Widocznie nigdy wcześniej nie słyszał kogoś, komu głaz zgruchotał połowę ciała.
Stał i patrzył, nie potrafiąc pojąć tego co widzi.
- O cholera - wyrwało się Modrzewiowi.
Nie pamiętał jak udało im się wyciągnąć kocura, ani jakim cudem dotarli razem z nim do obozu. Nie pamiętał jego krzyków, nie pamiętał przedzierania się na oślep przez ulewę, nie pamiętał wyrazu pyska Potrójnego Kroku, gdy ten zobaczył Bystrą Wodę.
Dopiero ciepły język partnera na jego policzku. Wtulił się w niego, nie mówiąc ani słowa. Bo czy można było powiedzieć coś więcej ponad to, co widzieli?
- Nie będzie już nigdy chodził - zielone ślepia medyka wpatrywały się tępo w lidera. - To cud że w ogóle żyje. Ma złamany kręgosłup, zgruchotaną miednicę i połamany ogon. Dzieci też nie będzie więcej miał.
Wróblowa Gwiazda wziął głęboki wdech.
- Jak to się stało?
Trójłapy się skrzywił, jakby to pytanie go obraziło.
- Sam mówiłeś, że przygniótł go głaz.
- Tak, ale… - Przypomniał sobie słowa Modrzewia. Wichura, ulewa, błoto. Wysoka ścieżka. Przepis na tragedię. Mimo wszystko…
Pokręcił łbem.
- Sam jest sobie winien - miauknął liliowy, odchodząc w głąb legowiska.
Powinien go wygnać. Jeśli jego słowo miało jakiekolwiek znaczenie, powinien wygnać go z klanu.
Bystra Woda złamał jego zakaz. Poszedł na polowanie sam. Twierdził, że nie było nikogo w pobliżu, a on nie chciał czekać. Jastrząb była głodna. Miała ochotę na gołębia.
Powinien go wygnać.
Nie był w stanie tego zrobić i doskonale o tym wiedział. Van spędzi resztę swojego życia w starszyźnie. Bez możliwości poruszenia jakimkolwiek mięśniem poniżej piersi. Robiąc na mech pod siebie.
Musiał powiedzieć o tym jego rodzinie.
Zielone ślepia Sarniego Ogona patrzyły na niego z mieszaniną bólu i wściekłości. Kocica dyszała ciężko, trzymana przed Modrzewiową Korę.
- Niemożliwe! - wyszlochała, próbując się wyrwać. - On nigdy… - Jej oczy błysnęły. - To jej wina! Ona mu kazała! Słyszysz?! TO JEJ WINA!
- Już, spokojnie - miauknął Dębowa Pierś, niepewnie przytulając kocicę. Widząc to, Modrzew postanowił się odsunąć. - To na pewno nie wina Jastrzębiego Podmuchu. Spokojnie. - Mruczał swoim niskim głosem.
- To jej wina… Jej wina… - Biała ukryła pysk w futrze wojownika, który zesztywniał, nie za bardzo wiedząc co robić. Poklepał ją ogonem po plecach. - Zapłaci mi za to. ZAPŁACI! Z-zapłaci…
Wróblowa Gwiazda poczuł się bardzo nieswojo. Partner dał mu znak, że nic tu po nich. Wyszedł za nim z legowiska wojowników, pełen złych przeczuć. Za nim bezszelestnie ruszyła Borsuczy Krok. Na jej pysk wpełzł ledwo widoczny uśmiech.
- Twój partner leży u medyka, Jastrzębi Podmuchu.
Nie rzuciła się na niego. Nie płakała. Po prostu patrzyła mu w oczy, jakby wiedziała.
- Poszedł na samotne polowanie blisko wysokiej ścieżki i spadł na niego głaz. Ma… złamany kręgosłup. Naprawdę mi przykro, Jastrzębi Podmuchu. Jeśli tylko jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić…
Jej źrenice zmniejszyły się do rozmiaru ziarenka maku. Już nie patrzyła na niego. Jej wzrok zatrzymał się gdzieś ponad jego barkiem, jej oczy…
Było w nich najczystsze przerażenie.
Rozpacz przyszła dopiero po chwili. Po pysku kocicy popłynęły łzy. Jedna. Druga. Trzecia. Jej ciało zatrzęsło się pod wpływem tłumionych emocji. A oczy…
- Jastrzębi Podmuchu? - miauknął miękko, podchodząc do kocicy. - Już dobrze, Potrójny Krok mówił, że najgorsze już za nim, Bystra Woda czuje się już lepiej, a z czasem może nawet nauczy się na nowo poruszać. Może nie będzie już wojownikiem, ale to nic, zostanie w starszyźnie. Nie wygnam go przecież, no już. - Jej łzy moczyły jego bure futro. - Zobaczysz, będzie dobrze…
Jastrzębi Podmuch nie patrzyła na niego. Gdzieś za jego plecami…
Borsuczy Krok wysunęła się z legowiska.
Już się nie uśmiechała.
26 pkt
To się robi niepokojące 🤷♀️
OdpowiedzUsuńuwu <3
OdpowiedzUsuń