- Ile będziemy tak czekać? – spytała młodsza kotka, machając energicznie ogonem na boki – I na co my tak właściwie czekamy? – dodała, przenosząc wzrok na liliową. Ta spojrzała na nią w namyśle i lekko uchyliła pyszczek, szukając zapewne jak najlepszej i najciekawszej odpowiedzi.
- No… Musimy upewnić się, że nikt nas nie przyłapie – odparła niepewnie, wychylając się delikatnie do przodu, jednocześnie rozglądając się po okolicy, w celu ocenienia ich aktualnej sytuacji.
- Ahaaaaa – szylkretka pokiwała z uznaniem łebkiem – Ale jesteś mądra! – rzuciła z uznaniem, czym zaskoczyła towarzyszkę. Rosa z wrażenia aż przysiadła na tylnych łapach.
- Naprawdę tak uważasz? – w jej głowie tkwiło niedowierzanie, czego Zguba nie bardzo rozumiała.
- No tak. No bo ja bym na taki genialny pomysł nigdy nie wpadła! – oznajmiła dosyć głośno, a potem szybko przyległa do ziemi, obawiając się, iż zdradzi ich niesamowitą kryjówkę komuś, kto raczej nie powinien ich tu znaleźć.
Same nie wiedziały, ile czekały, dopóki nie wyczołgały się spod krzaków i przekroczyły wejściowy próg. W oczach koteczki, która była tu pierwszy raz, to miejsce wydawało się niesamowite. Wszędzie leżały wszelkiego rodzaju rośliny, których nazw nie znała, ale od mamy wiedziała, do czego służą. Zapamiętała zasadę, iż jeśli kiedykolwiek będzie się źle czuła, ma tu przyjść.
Sokole Skrzydło nie był zaskoczony obecnością kociaków, gdyż ostatnio często mu się kręciły i przeszkadzały, aczkolwiek nie wygonił ich, bo i tak by kiedyś wróciły.
Zguba dawno nie była tak niczym zafascynowana. Zadawała mnóstwo pytań starszemu kocurowi, przez co wraz z Rosą wróciły do żłóbka bardzo późno.
*********************
Minęło trochę czasu, a najbliżsi znajomi Zguby opuścili legowisko i stali się uczniami. Ta kwestia wciąż była w pełni zrozumiała dla kotki, ale nie mogła się doczekać dnia, w którym i ona będzie miała okazję rozpocząć swój własny trening na wojownika. Chwilowo natomiast czuła się osamotniona. Owszem, w żłóbku były inne kociaki, ale jakoś nie miała ochoty nawiązywać nowych znajomości, choć matka uporczywie powtarzała, iż warto robić z każdego przyjaciela. Do szylkretki ta myśl nie przemawiała, gdyż wystarczyły jej dobre relacje z Rosą i Zimorodkiem, z którymi to spędzała najwięcej czasu. Teraz dostali nowe imiona, więc wołano na nich Oszroniona Łapa i Zimorodkowa Łapa. Mieli inne miejsce do spania, oraz codziennie wykonywali różne, zapewne ciężkie, zadania.
Zguba często stawała na niewielkim kamieniu przed wejściem, i cały dzień wypatrywała znajomych. Nawet, jeśli już ich dostrzegała, to nie podchodziła, gdyż mogli być zajęci treningiem. Dopiero wieczorami zbierała się na odwagę.
Tak było też i tym razem. Spostrzegła liliową koteczkę i ochoczo do niej pobiegła.
- Cześć Roso! – rzuciła radośnie – Znaczy… Oszroniona Łapo. Przepraszam – poprawiła się, zdając sobie sprawę z popełnionego błędu.
- Nic się nie stało – odparła spokojnie.
- Jesteś zajęta? – spytała Zguba. Bardzo chciała dopytać się o to, co dzisiaj robiła. Uwielbiała słuchać tych wszystkich opowieści.
<Oszroniona Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz