- Co ma znaczyć nie?! - Zapytał nieco ostrzej.
- Ja nje jeftem wdcc...wdzcc... - próbowała powtórzyć po nim nowe i trudne słowo. - Wcęcna! Tjo ja mafnuje na cjebie mój cas!
Uniosła wysoko ogon, stając na równe łapki, nieco chwiejnie, ale jednak! Wyprostowała się dumnie, patrząc swoimi płomiennie błyszczącymi oczyma na medyka.
- Tjo ja mafnuje na cjebie mój cas! - Powtórzyła. - Bąc mi wcęcny!
Co takiego? Ona marnowała na niego swój czas? Zjeżył sierść. Ta mała... Jak śmiała być taka bezczelna? Przecież sama go zatrzymała, a teraz twierdzi, że to była jego wina? Tak? Więc dobrze. Już nie będzie tracił na nią czasu.
- Chyba w twoich snach, mrówko. - prychnął, odwrócił się i wyszedł z obozu.
Wolał nie strzępić języka na tego mysiego móżdżka zwłaszcza, że czego się spodziewał po potomstwie Wężowego Wrzasku? Też była tępa. Mówiła za dużo i ogólnie była dziwna. Niesamowite, że udało jej się znaleźć kogoś, kto ją pokochał. Brr... Obrzydliwe.
Szedł głębiej w las, zapominając o wrednej siostrzenicy. Drzewa już dawno zgubiły liście, które zaścielały ziemię, przez co słychać było ciągły szmer, kiedy się przez nie przedzierał. Nie ma co liczyć na jakieś zioła. Pogoda nie dopisywała do rozwijania się roślin. Czeka ich teraz ciężki okres. Miał nadzieję, że będzie mało zachorowań i medykamentów starczy na długo.
Nagle zatrzymał się czując, że ktoś za nim idzie. Spojrzał za siebie dostrzegając rudopodobny kształt zlewający się z barwnymi liśćmi. A ona czego tu? Nie rozumiała, że kociakom nie wolno wychodzić poza obóz?! Prosiła się naprawdę o bęcki. Przecież mogła ją porwać sowa, czy inny ptak! Dzieci naprawdę są... tępe.
- A ty czego tu? Do domu, do matki i ojca - zawołał w jej stronę.
Nie miał zamiaru odpowiadać za śmierć bachora, więc szybkim krokiem oddalił się, aby nikt ich razem nie widział. Już i tak miał problemy u dziadka. Nagle usłyszał krzyk Płomień, więc zamarł i zerknął za siebie. Nigdzie jej nie widział. Poczuł narastający niepokój. Nie wierzył, że już coś ją porwało! Zaczął węszyć, wyczuwając jej zapach. Był silny i dobiegał z...
- Bu! - Kocię wyskoczyło ze sterty liści, przyprawiając go o zawał.
Jego sierść zjeżyła się, a sam podskoczył z wrzaskiem, łapiąc się pazurami kory drzewa.
Dzieciak zaczął się śmiać, co go mocno rozgniewało. Opanowując się z szoku, zeskoczył i stanął przed nią z groźną miną.
- To nie było śmieszne! Mogłem umrzeć! - krzyknął w jej pysk.
<Płomień?>
ŁAHAHAHHAGSGS KOCHAM
OdpowiedzUsuń