- Cętkowana Łapa, Cętkowana Łapa! – po kilku uderzeniach serca Turkawie Skrzydło przyłączyła się do okrzyków. W głębi jej duszy czaił się jednak cień. Jakaś dziwna ciemność i rozżalenie, które tylko czekały, aby z niego wypełznąć . Wyprostowała ogon i usiadła spokojnie, czekając aż wiwaty ucichną. Niektóre koty podchodziły, by pogratulować burej terminatorce i Świerkowej Korze, który bądź co bądź otrzymał pierwszego ucznia. Inne siedziały, lekko niepewnie otwierając pyszczki i witając kotkę nowym imieniem. Nie wszyscy w pełni zaufali dawnej pieszczoszce. To mogłaby być twoja uczennica - do serca Turkawki dotarł natarczywy głosik, ale uzdrowicielka odrzuciła go, z niemal namacalnym wstrętem. W myślach liczyła powolne uderzenia serca. Gdy doszła do sześćdziesięciu, obok jej przednich łap, zmaterializowała się córka Burki. Kotka nastroszyła radośnie sierść, ale w jej oczach Turkawka dostrzegła dziwny niepokój.
- Gratuluję mianowania – powiedziała odruchowo, mocniej owijając się ogonem i tworząc niewidzialną barierę, pomiędzy sobą, a resztą świata. Szybko się jednak opanowała i wygięła szyję, by polizać Cętkę… nie, wróć… Cętkowaną Łapę po uszach.
- Dziękuję – zamruczała radośnie bura, wtulając się w splątaną sierść kocicy. Turkawie Skrzydło oparła lekko głowę na barku uczennicy i liznęła ją krótko w czoło.
- Muszę iść – mruknęła, pilnując by nie zdradzić zbyt wielu emocji. – Chcę pogratulować Świerkowej Korze pierwszej uczennicy.
Odeszła szybko, udając, że nie zauważyła lekkiego zawodu w oczach uczennicy.
*po zgromadzeniu*’
Turkawie Skrzydło była zawiedziona. I to samą sobą, co było jeszcze gorsze. Jakim cudem nie dostała żadnego znaku od Klanu Gwiazd?! A może… była tak złą medyczką, że Gwiezdni po prostu, nie wysilali się, żeby jej cokolwiek przekazać, bo i tak by tego nie odczytała? Albo, co bardziej prawdopodobne, BYŁA tak złą medyczkę, że nie odczytała znaków? Na powrót zamknęła się w sobie i poświęcała sporo czasu pracy. Księżyc wciąż świecił jasno, gdy maszerowała do obozu, sama, nie mając odwagi dołączyć do reszty klanu, która w popłochu opuściła zgromadzenie. Sapała cicho, utykając na prawą, nieszczęsną łapę. Poparzyła sobie ją, deptając po żarze, nie widząc gdzie idzie w dymie. Starała się iść jak najszybciej, wiedziała, że Burzowe Futro nie da sobie rady sama. Doszła do wejścia obozu i potykając się weszła do środka. Niebieska medyczka uwijała się pomiędzy klanowiczami. Księżyc jasno oświetlał ciało Wąsatego Pyska, tkwiące na samym środku. Turkawie Skrzydło niepewnie rozejrzała się dookoła. Nocna Burza i Spopielona Paproć leżały obok martwego brata, łkając cicho. Czekoladowa niegdzie nie zauważyła Gardeniowego Pyłku, co nieco ją zaniepokoiło.
- Turkawie Skrzydło! Bałam się, że coś ci się stało! – Cętkowana Łapa wtuliła się w bok medyczki.
- Ciii… Wszystko w porządku. – Mruknęła kocica, delikatnie liżąc córkę Burki za uszami. Uniosła łapę, stykanie jej z podłożem przynosiło ból. Później się tym zajmie.
- Co się stało? – zapytała Cętka, ruszając za wnuczką Borsuczej Gwiazdy. – Nikt mi nie chce nic powiedzieć! I dlaczego Wąsaty Pysk nie żyje?
Pointka rozejrzała się uważnie i podeszła do legowiska uzdrowicieli. Po chwili wynurzyła się z niego niosąc zioła. Na pewno ktoś potrzebował pomocy. Utykając, ruszyła przez tłum kotów, potykając się na wystających kępkach trawy.
- Pomożesz mi? – jej niebieskie oczy zetknęły się z błękitnymi ślepiami Cętki. – Później ci wszystko wyjaśnię.
Musiała wyglądać naprawdę żałośnie. Futro miała przemoczone i pokryte sadzą. Jedną, poparzoną łapę w górze. Na pyszczku zwątpienie mieszało się ze strachem. Nie chciała jednak przerazić terminatorki.
<Cętkuś? Jasne, że chcę dalej ciągnąć ten wątek, uwu ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz