Liderka wróciła do dobrze sobie znanego stanu, w którym znajdowała sobie zajęcie tylko po to, aby nie myśleć. Jeśli nie
gnębiła trenowała Zakręconej Łapy, to polowała, a jeśli nie polowała, robiła dzieciarni Czaplego Potoku "dodatkowe" zajęcia z walki, lub zajmowała się sprawami klanu. Osobiście poprosiła Migoczące Niebo, aby jak najczęściej wysyłała ją na patrole, mimo iż szylkretka miała obiekcje w stosunku do nadmiaru wysiłku ze strony starszej z kocic. Dużą część swojego czasu poświęcała także rodzinie. Wszystko, byleby (och, ironio!) nie być sama i nie myśleć za wiele. Wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na chociaż chwilę słabości, załamie łapy i przepadnie w oceanie frustracji i rozpaczy. Księżycowy Płatek zniknęła na dobre, Sosnowa Kora była w ciąży, Skowronkowa Łapa spoczywała pod ziemią, a Fiołkowa Bryza cierpiała katusze z powodu otrzymanych ran. W dodatku Biała Sadzawka z księżyca na księżyc coraz bardziej chyliła się ku swojej śmierci, co przerażało kocicę, mimo iż nigdy nie powiedziałaby tego głośno. Migoczące Niebo ukradkiem obserwowała swoje potomstwo, zaprzestając za każdym razem, gdy zdała sobie sprawę, że ktokolwiek mógłby to zauważyć (ale czy ktoś oprócz Ciernistej mógłby coś podejrzewać? Jedynym naczelnym detektywem klanu była w końcu sama Migotka...). Czapli Potok non stop nawijał jej o Lisku i o tym, że chciałby go wyrwać z Klanu Klifu, mimo iż Cierń opowiedziała się już w tej sprawie. Dawała mu jednak gadać, wiedziała bowiem, że tego potrzebował. No cóż, była jeszcze Brzoskwinka... Ona czuła się chyba jeszcze gorzej od Ciernistej. Od zawsze była okropnie emocjonalna i bura nie winiła jej za to. Los nigdy nie stawiał jej w zbyt łatwej sytuacji.
Gdyby pominąć problemy z drogimi jej kotami, było coś jeszcze. W powietrzu wisiało dziwne, groźne napięcie, jakby za moment coś miało się wydarzyć. Coś, co gwałtownie zbudzi jej poczucie bezpieczeństwa. A może to po prostu ona już coś sobie dopowiadała?
Nieistotne.
Dzisiaj za cel obrała sobie coś innego. Wśród jej bliskich była jeszcze jedna osóbka, którą dręczył ból egzystencjonalny. Burzowe Serce stracił swoją ukochaną uczennicę i został zupełnie sam z obowiązkami medyka, co jeszcze nigdy nie miało miejsca. Cierń wiedziała, że nawet jeśli kocur tego nie mówi, musiał czuć się okropnie, sam, w wielkim leżu. Dlatego też postanowiła zaoferować mu swoją pomocną łapę, jak za dawnych czasów. Wślizgnęła się do lokum jej przyjaciela, a kocur niemalże natychmiast się obrócił, widząc swoją kompankę jeszcze z czasów dzieciństwa.
— Ciernista Gwiazdo... Fiołkowa Bryza śpi — oznajmił niemalże natychmiast, smętnym tonem. Bura podeszła do niego i polizała go za uchem.
— Tym razem przyszłam do ciebie, Burzowe Serduszko — powiedziała ciepło, próbując się uśmiechnąć, wyszedł z tego jednak tylko krzywy grymas. — Pomyślałam, że przyda ci się pomoc. Musi być ci ciężko samemu... — posmętniała, wypowiadając ostatnie zdanie. Działo się zbyt dużo złego i chyba oboje doskonale to widzieli.
<Masywny Medyku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz