Nie wypuściła zwłok Konwalii, ani przez jedno uderzenie serca. Klan szedł, powoli, przez opustoszałe wrzosowiska. Z przodu Ciernista Gwiazda, podpierana przez swoją zastępczynię Migoczące Niebo. Tuż za nimi Świetlisty Potok i Pylisty Świt. Błękit parła do przodu, jak machina. Mokre futro kleiło się do jej boków, sprawiając dość smętny obraz. Wąsy zwisały jej żałośnie, a pyszczek był cały wilgotny. Kocica nie wiedziała czy od deszczu, czy od łez. Równolegle do niej szedł Leśny Cień, podpierający Złotą Melodię. Starsza łkała głośno, pociągając nosem. Cętkowany już parę razy proponował siostrze pomoc, ale ta odmawiała. Błękitna Cętka nie miała również pojęcia czy to przez jej, własny egoizm, czy samolubność. Ciało poległej wojowniczki nasiąkło wodą, ale Konwaliowa Rzeka nigdy nie należała do najcięższych. Ani najwyższych. Niegdyś piękna sierść teraz była zwęglona i pełna kurzu, a może błota… Córka Białej Sadzawki uniosła głowę i wbiła wzrok w horyzont. Pochód zamykali Burzowe Serce i Szałwiowa Łapa. Bladą Łapę gdzieś wcięło, a on i jego brat byli jednymi z nielicznych, którym Błękit pozwoliłaby nieść ciało. Weszli na niewielkie wzniesienie i niebieska z lekkim zdziwieniem dojrzała obóz w dole. To… już? Zaraz tam wejdą. Napotkają tłum zdziwionych spojrzeń, okrzyków; najpierw radości, gdy zobaczą Ciernistą Gwiazdę, później zdziwienia i smutku, gdy do obozu wejdzie ona, Błękitna Cętka, z mokrym ciałem poległej wojowniczki w zębach. Łagodnie zmuszą ją do rozwarcia szczęk, a gdy wypuści Konwalię zacznie się najgorsze. Nikt nic nie mówił, ale wszyscy ruszyli w dół zbocza. Dopiero teraz niebieska dojrzała sylwetki zbliżające się w ich stronę. Tak, patrol poszukiwawczy, zdziwiony głośnymi dźwiękami z okolicy Czterech Drzew. Dołączył do nich, mniej, więcej w połowie górki. Hałas. Ranił uszy kocicy. Miała wrażenie, że zaraz pocieknie z nich krew. Zacisnęła powieki, ale nie miała już nawet do czego się modlić. Nie była pewna… A co jeśli to Gwiezdni zesłali pioruny, na cztery bezbronne koty? Każde z innego Klanu?
- Błękitna Cętko, wypuść ją – usłyszała łagodny głos. W deszczu go nie rozpoznała, nie widziała sylwetki. Mimo to niebieska zacisnęła zęby mocniej na karku zmarłej i pokręciła głową. Miała jakieś pokrętne uczucie, że gdy ją trzymała, Konwalia wciąż JEST. A nie BYŁA. Weszli już do obozu, rozległy się krzyki, ale Błękit ich nie rozumiała. Szok. Piękne słowo.
- Błękit, puść ją.
Uniosła nieco głowę i natrafiła na brązowe spojrzenie oczu Laska. To był jej brat Leśny Cień. Kiedyś będziesz musiała to zrobić, rozległ się w jej głowie okropny głosik. Bezwiednie rozwarła szczęki i ostrożnie położyła ciało na ziemi. Natychmiast cofnęła się o długość lisa i uniosła głowę. Zobaczyła go. Czapli Potok stał w miejscu, z szeroko rozwartym pyszczkiem. Jego piękne, brązowe były szeroko otwarte ze zdziwienia. Czy Błękit była z Konwaliową Rzeką blisko? Dzieliła je różnica wieku, raptem kilka wschodów słońca. Piątka małych kociaków, bawiąca się w żłobku. Wtedy jeszcze Czapla, Lasek, Błękit, Splotek i Konwalia. Potem wszyscy stali się uczniami. Konwaliowa Łapa była… dość zarozumiała. Czapla i Błękit często się z niej nabijali. Potem Czapli Potok pogodził się z kocicą, ponadto miała ona stać się matką jego kociąt, więc i niebieska jej wybaczyła. Często odwiedzała ją w żłobku, gdy krótko-łapa miała spodziewać się dzieci. Czy były blisko? No… można tak powiedzieć. Córkę Białej Sadzawki bolała jednak świadomość bólu przez jaki teraz przechodzili jej dawna mentorka – Złota Melodia, brat Czapli Potok i jego dzieci, oraz wielu innych klanowiczów co dobijało ją jeszcze bardziej. Odwróciła się bez słowa i ruszyła przez siebie. M a s y w n y medyk wyglądał tak, jakby chciał ją zatrzymać i pomóc, ale wojowniczka minęła go bez słowa, przyspieszając. Otarła pyszczek łapą, by nie było widać, że płakała, ale nawet nie siliła się na uśmiech.
<Ktoś? 60 opko^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz