Podczas swojego mianowania spoglądała na nich kącikiem oka. Kosaciec niczym nie przypominał Zalotki, jednak Jarzębina… Była wręcz jej kopią. Słotę na pewno musiało to irytować; ją bardziej dziwiło to, czym medyczka musiała się tak od kocicy różnić, aby ta ją tak odtrąciła. Obserwowała uważne, błękitne ślipia kocicy, odwracając wzrok za każdym razem, gdy szylkretka choćby na uderzenie serca spoczęła na niej swoje spojrzenie. Nie mogła. Ciekawość zżerała ją od środka, ale… Bała się. Bała się, czego może się dowiedzieć, bała się reakcji Zalotki.
Ignorowała więc rodzeństwo na tyle, na ile jej pozwalano. Za każdym razem, gdy czuła na sobie pełne aprobaty spojrzenie Słoty jedynie utwierdzała się w przekonaniu, że nie musi niczego wiedzieć. Może tak byłoby lepiej. Nie mogłaby jej zawieść…
***
Przycupnęła obok Bladego Lica. Gęste chmury zbierały się nad lasem, zapowiadając deszcz; koty kręciły się po obozowisku, wykonując przydzielone im zadania. Uniosła spojrzenie na mentora.
— Pójdziesz dziś pomóc w zbieraniu ziół. Cisowe Tchnienie wspominała o braku chętnych, uznałem, że ty z chęcią jej pomożesz.
Ton głosu wojownika nie pozostawiał wiele miejsca na protesty. Pokiwała krótko głową, podnosząc się z ziemi.
Otrzepała futerko. Początki jej treningów nie były ciekawe. Zdawało jej się, że zaczynali od samych najgorszych, najmniej istotnych kwestii. Poznawanie granic, dbanie o porządek w obozie, pomaganie wszystkim dookoła… Potrzebowała odrobiny akcji! Łapy ją świerzbiły na myśl, że Słota, bądź nawet Cień zaczęli już naukę walki, a ona wlecze się tak strasznie z tyłu.
— Dobrze — westchnęła, rzucając niezadowolone spojrzenie na własne łapy. Podniosła nieco podbródek, wywijając oczami tak, aby wojownik tego nie zauważył. — Czy później będziemy mogli w końcu coś potrenować? Moja siostra na pewno umie już zwalić Cienia z nóg, a ja… Jedynie jakieś marne myszy przynoszę — miauknęła naburmuszona. Końcówka jej ogona zadrżała.
Białe Lico uśmiechnął się sztucznie.
— Jeśli będziesz się dobrze sprawować.
Dopiero zaglądając do legowiska medyków zdała sobie sprawę z tego, czym będzie się zajmować. Jej brązowe ślepka błysnęły, skupiając się na krzątających się w środku sylwetkach. Zwróciła się do Cisowego Tchnienia, ignorując pozostałą dwójkę.
— Przepraszam? Przyszłam z polecenia-
— Ah, jesteś. W końcu — medyczka przerwała jej, mrużąc oczy. Zmierzyła ją wzrokiem, zastygając w miejscu na moment. — Pójdziesz… Z Sowim Zmierzchem i Jarzębinowym Żarem.
Nerwowo przełknęła ślinę. Cóż. Co na to powie Zalotka?
— Dobrze — wydusiła z siebie. Przeniosła spojrzenie na wojownika, który już w legowisku czekał, oraz na przybraną siostrę – uśmiechającą się w jej stronę chytrze.
Spojrzenie asystentki wierciło dziurę w jej głowie. Cisowe Tchnienie, czując napięcie pomiędzy kotkami czym prędzej wepchnęła je na zewnątrz, Sowi Zmierzch tuż za nimi. Jarzębina westchnęła głośno, oglądając się na dwójkę kotów, po czym ruszyła do przodu.
Starała trzymać się z boku, starała się spoglądać jedynie przed siebie. Naprawdę. Więc nie mogła być to jej wina, gdy przybrana siostra zrównała z nią kroki i zaczęła ją zagadywać.
— Jak tam treningi?
Jej pazury wbiły się w podłoże.
— Dlaczego nie? Chcę już coś umieć! Na tym to polega — odburknęła, mrużąc ślepia.
Blade Lico nie wydawał się nią bardzo przejęty. Uniósł spojrzenie nad jej głowę, w gąszcz lasu.
— W walce liczy się technika — miauknął, jego głos stanowczy, ale niewzruszony — nie prędkość, z jaką się jej nauczysz. Nie pyskuj.
Zmierzyła kocicę zdezorientowanym spojrzeniem. Co ona robiła? Czy Zalotka jej również nie mówiła, że mają ze sobą nie rozmawiać? Miała wrażenie, że jeszcze w żłobku przekazała jej to dość jasno…
— Bardzo dobrze — skłamała. — Świetnie.
Jarzębina pokiwała powoli głową. Na moment zapadła cisza; jak gdyby starsza czekała, aż Pomrok pociągnie rozmowę dalej. Jednak uczennica jedynie odwróciła wzrok i dalej przebierała łapami.
— Jestem Jarzębinowy Żar, pewnie już słyszałaś — zaczęła znowu szylkretka. — A ty Pomrok, prawda?
— Pomroczna Łapa — poprawiła kotkę, przytakując.
Nie lubiła, gdy inni mówili do niej zdrobnieniami. Tolerowała to jedynie, gdy zwracała się do niej Słota, Cień bądź Zalotka – ale i tak, w głębi serca, preferowałaby imię “Płomyk”. Ale tylko troszkę.
— Cóż, na pewno wiesz też, że jesteśmy siostrami!
— Nie jestem prawdziwym dzieckiem Zalotki — odparła, strosząc sierść na karku.
Nigdy się takim dzieckiem nie czuła. Kocica nie była również jej prawdziwą matką; i to nie ona, a wizja… Spotkania ponownie Jasnoty, gdy już będzie wojowniczką, popychała ją do przodu w treningach.
— Może i lepiej dla ciebie — wywróciła oczyma starsza. — To jednak nie ma znaczenia. Naprawdę, nie wiem, czemu nasza matka zakazuje Ci ze mną rozmawiać — chropowaty, ostry ton głosu kocicy zniżył się prawie do szeptu. — Sama nie wie, co mówi.
Futerko Pomrok napuszyło się z oburzeniem. To chyba ona nie wiedziała, co mówi. Może nie była wielką fanką Zalotki – ale Słota na pewno nie pozwoliłaby medyczce jej obrażać. Poinstruowała by siostrzyczkę, aby chytrze jej odgryźć, odpowiedzieć jej podobną nieprzyjemnością… Nie mogła się przecież z Jarzębiną zgodzić!
— Może ma rację — fuknęła, ponownie spoglądając na kocicę. — Naprawdę nie wiem, czego ode mnie chcesz. Mam się od ciebie trzymać z daleka, i nawzajem — zmrużyła oczy i uniosła podbródek do góry, odsuwając się o krok w bok.
<Jarzębino?>
[819 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz