BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 26 października, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

19 października 2025

Od Pacynki CD. Ballady (Wieleniego Szlaku)

Bardzo dawno temu

Ballada zeskoczyła z pudła, na którym leżała i zakradła się za siostrą. Wsunęła się między nią, a ścianę, i ignorując jej zaskoczony pisk, wystawiła głowę w przód. Zmarszczyła nosek, po czym odwróciła spojrzenie na Pacynkę. Podniosła brew i wydała z siebie zdziwiony odgłos.
Bura była zdezorientowana. O co chodziło jej siostrze? Nie rozumiała. Zamachnęła się łapą i delikatnie pacnęła ją w pyszczek, po czym zmarszczyła brwi.
— Ballado! Nie strasz mnie — zawołała, zadzierając brodę. Szylkretka jednak nie odpowiedziała. Jedynie kilkakrotnie zamrugała, a wtedy bura westchnęła ciężko i odwróciła się od niej, odchodząc kilka kroków dalej.

***

Jakiś czas temu

— Nauczę cię przechodzić przez drogę — wymamrotała krótko Pararela, stojąc wraz z burą kotką tuż obok chropowatej, szarej powierzchni. Znajdowały się na obrzeżach miasta, gdzie przejście nie równało się z natychmiastową śmiercią. Tu Potwory pojawiały się rzadziej, a powietrze nie pachniało tak mocno kurzem i spalinami, dając im szansę na spokojną naukę. Pacynka wyszczerzyła bialutkie ząbki, a jej wąsy zadrżały z ekscytacji.
— Nareszcie! Bo czemu tak rzadko chodzimy na treningi? — mruknęła z nutą wyrzutu, zerkając na starszą kocicę. Ta zmrużyła oczy z wyraźnym niezadowoleniem.
— Starość nie radość — burknęła, choć wcale nie była aż tak stara! Po prostu trochę zaniedbana i zgorzkniała, ale bez przesady, żeby od razu stara. Bura rozdziawiła pyszczek, jakby chciała coś powiedzieć, lecz ostatecznie tylko skinęła głową. Przez chwilę obie stały w ciszy, wsłuchując się w szum wiatru i daleki warkot Potwora, aż w końcu Pararela mruknęła:
— Najpierw obejrzeć.
Pacynka posłusznie spojrzała wpierw w prawo, potem w lewo. Na horyzoncie nie było widać żadnego Potwora, więc czarnofutra skinęła głową.
— Dobrze. Może iść. Szybko, zwinnie.
Bura napięła mięśnie, a jej ogon drgnął lekko. A potem, jak na rozkaz, ruszyła biegiem przez szorstką nawierzchnię. Łapy stukały o zimny asfalt, a echo niosło się po pustej ulicy. Biegła, ile sił w łapach. Gdy dotarła na drugi brzeg drogi, potknęła się i przekoziołkowała przez kilka lisich ogonów, śmiejąc się głośno i krzycząc, a kiedy w końcu spojrzała za siebie, zobaczyła Pararelę, która wciąż siedziała po drugiej stronie – nieruchoma niczym posąg, z kamiennym wyrazem pyska.
— Nie idziesz? — zawołała, unosząc brwi.
— Nie.
Odpowiedź kotki była krótka i chłodna. Pacynka westchnęła, po czym wzruszyła ramionami. No nic – przecież jej nie zmusi.

***

Teraźniejszość

Życie w mieście powoli stawało się dla Pacynki nieznośnie nudne. Bez Marionetki, bez sióstr, nie wiedziała już, co ze sobą zrobić. Wciąż miała jeszcze Pararelę, ale prawie z nią nie rozmawiała. Starsza kotka od zawsze była cicha, zamknięta w sobie, a więc niechętnie wdawała się w pogawędki z młodszą, rozgadaną samotniczką. Pacynka potrzebowała kogoś innego – kogoś, kto by ją rozumiał. Kogoś, kto poszedłby z nią na spacer, powalczył dla zabawy, kto po prostu byłby obok. Chciała towarzysza, z którym mogłaby się śmiać, biegać, podróżować… ale nie miała nikogo. Ani znajomych, ani rodziny.
Niby znała Koniczynową Łapę i naprawdę była mu wdzięczna za jego przysługę, ale nie mogła nazwać go przyjacielem. Kocur wydawał się jej unikać – może się jej bał? A może obawiał się, że ktoś dowie się o jego spotkaniach z samotniczką i zostanie ukarany? Pacynka nie rozumiała tych wszystkich klanowych zasad i zwyczajów. Z jednej strony cieszyła się wolnością, z drugiej jednak męczyła ją samotność, która przychodziła razem z tą niezależnością.
Tego dnia snuła się po mieście, wdychając zanieczyszczone powietrze. Kurz i pył wirował wokół niej niczym jesienne liście, opadające z drzew. Nadeszła już Pora Spadających Liści, a wraz z nią chłód, który próbował przecisnąć się przez warstwy jej futra. Słońce coraz rzadziej wyglądało zza grubych chmur, nie obdarzając burej nawet odrobiną ciepła. Zamiast tego często padało, a po każdym deszczu miasto zamieniało się w pole minowe – lecz nie było na nim min, a kałuże – przez które Pacynka musiała przechodzić, mocząc sobie całe łapy. Jednak za obrzeżami wszystko wyglądało inaczej. Gdy tylko wychodziła poza miasto, mogła wdychać rześkie powietrze i podziwiać pomarańczowe korony drzew. Ziemia, usypana suchymi liśćmi, chrzęściła cicho pod jej łapami, a powietrze pachniało wilgocią. W tym krajobrazie Pacynka mogła skradać się doskonale, bo jej bure umaszczenie dobrze kamuflowało się wśród brązowych liści.
W końcu zajrzała do jednej z bocznych uliczek, którą znała wyśmienicie. Ruszyła nią, wiedząc, że niedługo powinna ujrzeć wejście do piwnicy – miejsca, w którym spędziła całe swoje dzieciństwo. Och, ile to już księżyców minęło, odkąd była tam po raz ostatni? Tyle samo, odkąd nie widziała swoich sióstr. Z westchnieniem zeszła w dół, zanurzając się w półmroku. Powietrze było tu stęchłe, pachniało kurzem i starym kartonem. W cieniu dostrzegła zarysy posłań, a także błysk żółtych oczu, które zaraz rozpoznała.
— Pararelo! — zawołała radośnie, szczerząc się i podchodząc bliżej. Czarnofutra drgnęła, a na jej pysku pojawił się krzywy, zmęczony uśmiech. Nie odpowiedziała, jedynie fuknęła coś pod nosem. — Miło cię widzieć. Dawno tu nie zaglądałam, zastanawiałam się, jak sobie radzisz — mruknęła Pacynka, siadając obok. Owinęła ogon wokół łap, próbując znaleźć odrobinę ciepła na zimnej podłodze i między pustymi ścianami. Powinna chyba czuć nostalgię, wspomnienia z dzieciństwa powinny napływać do jej głowy… ale nic takiego się nie stało. To miejsce było jej teraz obce. Myślała tylko o Marionetce. Tylko jej tu brakowało. Po chwili odchrząknęła i spojrzała prosto na Pararelę.
— Nie przychodzę tu bez powodu — zaczęła cicho, a jej koniuszek ogona lekko drgnął. — Chciałabym odejść z miasta. Tu jest nudno, wszystkie dni są identyczne. Potrzebuję zmian! Może gdzieś tam, wśród zieleni, znajdę jakiś sens. Może nawet… znajdę sobie inną Marionetkę!
Pararela uniosła brwi, spoglądając na burą z mieszaniną zdumienia i zmęczenia. Po chwili ciężko zakaszlała, a kurz uniósł się z jej futra i pojawił się w świetle dnia.
— Nie będę cię tu zatrzymywać, Pacynko — mruknęła w końcu chrapliwie. Jej głos był szorstki, jakby dawno się nie odzywała. Pacynka poczuła przez chwilę ukłucie żalu. Może nie powinna jej tak zostawiać? Ale to uczucie szybko minęło. Nie miała w zwyczaju rozczulać się nad takimi sprawami. W końcu i tak nic nie trwa wiecznie. Pararela pewnie kiedyś umrze, a to miejsce i tak pójdzie w zapomnienie. Bura wstała, czując dreszcz ekscytacji.
— Dzięki! Dziś wyruszę w podróż. Nie mam nic do stracenia! Zwierzynę złapię po drodze i może… znajdę moje siostry? Bardzo bym tego chciała! — zamruczała z entuzjazmem, kierując się ku wyjściu. Pararela milczała, choć jej spojrzenie śledziło każdy ruch młodszej, jakby z tęsknotą. — Może jeszcze kiedyś się spotkamy! Opowiem ci o wszystkim, co spotkało mnie poza miastem! — dodała, odchodząc, i zniknęła w jasnym świetle dnia.
Gdy tylko wyszła na zewnątrz, zaczerpnęła świeżego, jesiennego powietrza. Wiatr pachniał mokrą ziemią i oddechem potworów Dwunożnych. Ani razu nie obejrzała się za siebie. Ruszyła do przodu, w stronę obrzeży miasta. Postanowiła trzymać się blisko jeziora – jego brzeg miał być dla niej ścieżką. Wiedziała, że w razie czego pomoże jej wrócić… choć nie zamierzała wracać. Podjęła decyzję i nie chciała jej cofać. Nawet gdyby miała umrzeć, nie chciała, by Pararela się o tym dowiedziała. Niech myśli, że Pacynce się udało, że znalazła swoje miejsce, może nawet założyła rodzinę. Choć tak naprawdę bura nigdy nie szukała drugiej połówki. Nie rozumiała miłości. Może dlatego, że nigdy jej nie zaznała.

***

Gdzieś w połowie podróży Pacynka poczuła, jak głód zaczyna jej doskwierać. Słońce już dawno zaszło za horyzontem, a granatowe niebo rozjaśniał księżyc, którego blade światło niknęło za warstwą chmur. Z początku bura próbowała iść dalej, udając, że potrafi zignorować burczenie w brzuchu, ale z każdą chwilą stawało się ono coraz głośniejsze i bardziej irytujące. Nie chodziło o sam głód, a o ten uporczywy dźwięk, który nie dawał jej spokoju. Westchnęła cicho, po czym rozejrzała się dookoła. Jeśli miała iść dalej, musiała coś upolować. Tylko czy w środku nocy znajdzie coś tłustego, porządnego? Z każdym dniem robiło się zimniej, a zwierzyny ubywało – większość drobnych stworzeń chowała się już w swoich norach, szykując się do snu zimowego. Pacynka wędrowała teraz po otwartym terenie, co wcale jej nie pocieszało. Nie było tu ani jednego drzewa, za którym mogłaby się schować ani nawet jednego krzaka, by przyczaić się na zwierzynę. Wysoka trawa drżała na wietrze, a gdzieś dalej widać było zarys płotów i pola pełne złotych kłosów, które leniwie kołysały się pod wpływem wiatru.
Pacynka zaczęła węszyć, jednocześnie nasłuchując, czy gdzieś w oddali nie słyszy stukotu łapek. Wytężyła wzrok, próbując dostrzec choćby delikatny ruch wśród traw, jednak przez dłuższą chwilę nic nie dawało znaku życia. Wokół panowała cisza tak głucha, że miała wrażenie, jakby w promieniu kilku długości drzewa nie było żadnej żywej duszy. Kiedy już miała się poddać i ruszyć dalej, coś przykuło jej uwagę. Ledwie zauważalny błysk popielatego futerka mignął wśród źdźbeł. Pacynka natychmiast napięła mięśnie, a jej ogon lekko drgnął na wietrze. Ślinka pociekła jej z pyska, więc szybko oblizała wargi i przywarła do ziemi. Jej spojrzenie stało się dzikie, skupione tylko na jednej rzeczy – na tej myszy, która nieświadoma niczego buszowała między trawami, szukając dla siebie pożywienia. Jeszcze nie wiedziała, że tej nocy spotka ją śmierć. Pacynka zaś wiedziała, że dzięki niej będzie mogła pożywić się i ruszyć dalej.
Kotka przesunęła się naprzód, cicho, niczym własny cień. Każdy krok stawiała ostrożnie, z trudem powstrzymując się od wydania jakiegokolwiek dźwięku. Wszystko szło dobrze, dopóki nad jej głową nie rozległ się trzepot skrzydeł. Pacynka spięła mięśnie. Zanim zdążyła zareagować, dostrzegła na nocnym niebie sowę, a potem ptak runął w dół, chwytając mysz w swoje błyszczące szpony.
Pacynka syknęła, po czym rzuciła się w pogoń. Nie miała zamiaru oddać swojej kolacji bez walki! Podskoczyła najwyżej, jak umiała, a zaraz potem uderzyła w pierzasty tułów sowy. Oboje upadli na ziemię, przetaczając się po trawie. W powietrze wzbił się kurz i drobinki ziemi, a z gardeł walczących stworzeń wydobyły się głośne skrzeki, piski i krzyki. Pacynka dostrzegła, że w szponach ptaka nie było już myszy; musiała wypaść podczas szamotaniny. Syknęła z frustracją i spróbowała zagryźć sowę, ale ta wbiła pazury w jej brzuch. Ból przeszył ją natychmiast, więc odskoczyła na bok, jak poparzona.
W tym samym momencie dostrzegła martwą mysz leżącą kilka długości wąsa dalej. Nie zastanawiała się długo i rzuciła się do przodu, chwyciła zdobycz w zęby i pobiegła ile sił w łapach. Wiatr smagał jej futro, a wysoka trawa uginała się pod ciężarem jej kroków. Bura biegła w stronę gęstego lasu, mając nadzieję, że tam znajdzie schronienie. Na otwartych polach była łatwym celem, ale wystarczył jeden krzew, by zgubić natrętnego ptaka.
W końcu wbiegła wśród drzewa. Skoczyła w gąszcz, czując, jak liście muskają jej boki. Wciąż kurczowo trzymała w zębach szare ciałko, z którego powoli uchodziło ciepło. Wcisnęła się głębiej między zarośla i nasłuchiwała. Przez chwilę słychać było jeszcze ciche pohukiwanie, potem wszystko ucichło. Pacynka ostrożnie wysunęła się z kryjówki i położyła zdobycz przed sobą. Mysz była już zmasakrowana, ale nie miało to znaczenia. Najważniejsze, że była. Kotka zaczęła przeżuwać swoją zdobycz i choć tak niewielka ilość mięsa nie zadowoli jej żołądka na długo, tak przynajmniej pozwoli jej nie odczuwać głodu przynajmniej do rana.
Po skończonym posiłku spojrzała w dół na brzuch. Z rany sączyły się niewielkie krople krwi, sklejając futro Pacynki. Na szczęście nie wyglądało to poważnie. Mimo wszystko kotka zadecydowała, że tu zostanie na noc. Krzewy dawały jej wystarczająco schronienia, by mogła tu przenocować. Zwinęła się w ciasny kłębek, owinęła ogonem i położyła głowę na łapach. Przez chwilę jeszcze patrzyła, jak roślinność drży na wietrze, a potem jej powieki powoli się przymknęły, pozwalając jej odpocząć.

***

Rankiem Pacynka znowu wyruszyła w drogę. Szła wzdłuż brzegu jeziora, które z każdą chwilą robiło się coraz węższe. W końcu woda zwęziła się w rzekę, wijącą się przez las niczym wąż. Pacynka przystanęła, marszcząc pyszczek. Nie chciała odchodzić zbyt daleko od terenów klanu. W końcu miała plan – odnaleźć swoje siostry. A tam, hen daleko, raczej ich nie znajdzie. Tylko… jak się dostać na drugą stronę? Rzeka wyglądała groźnie. Woda była ciemna i zimna, płynęła szybko, rozbijając się o kamienie. Dla niektórych kotów mogłoby to być wystarczającym powodem, by zawrócić. Ale nie dla niej. Może i nie umiała pływać, może prawie nigdy nie miała do czynienia z wodą, ale… nie ma żadnego “ale”. Pacynka po prostu nigdy nie pozwalała, by coś ją powstrzymało. A właściwie… nawet o tym nie myślała. W jej głowie panowała wtedy zupełna pustka. Widziała tylko drugi brzeg i cel, który musiała osiągnąć.
Gdy tylko uznała, że odcinek między brzegami wydaje się najkrótszy, ugięła łapy i skoczyła.
Zderzyła się z lodowatą wodą, rozbryzgując ją dookoła. Od razu zaczęła się zanurzać, machając chaotycznie łapami. Woda dostała się jej do pyska, więc kaszlała i krztusiła się, z trudem utrzymując głowę nad powierzchnią. Nurty porywały ją dalej, a futro ciążyło coraz mocniej. Dopiero gdy pazurami zahaczyła o wystającą z brzegu gałąź, udało jej się zatrzymać. Złapała ją kurczowo i z wysiłkiem wciągnęła na piaszczysty brzeg, gdzie leżała przez chwilę, dysząc ciężko. Piach przyklejał się do jej mokrego futra. Wyglądała jak jakiś potwór! Mimo to bura wstała, parsknęła tylko i otrzepała się gwałtownie, aż w powietrze wzleciały krople wody.
Normalny kot pewnie zrobiłby sobie przerwę. Ale Pacynka nie była normalna. Przekraczanie własnych granic było dla niej codziennością. Ruszyła dalej, chociaż łapy bolały ją od zimna i wysiłku, a sierść wciąż była ciężka i wilgotna. Las wokół był gęsty i cichy. Powietrze pachniało mokrymi liśćmi i korą, a w niektórych miejscach rosły kępki grzybów. Pacynka rozglądała się, czując, że kojarzy skądś to miejsce. “Wygląda zupełnie tak, jak tereny Klanu Wilka…” – pomyślała, mrużąc oczy. Może naprawdę do nich dotarła? Nie, to niemożliwe. Zaszła zbyt daleko. Poza tym nie czuła tu wilczackich znaków zapachowych, dlatego unosząc dumnie ogon, kroczyła dalej. Mimo że wyglądała jak chodząca tragedia – cała umorusana, posklejana i z potarganym futrem, to nie zapowiadało się na to, by miała się poddać.
Po dłuższej wędrówce dotarła do czegoś, co rzekę przypominało, ale nią nie było. Zatrzymała się ostrożnie na skraju. Droga Grzmotu. Pararela niedawno uczyła ją, jak należy przez nią przechodzić – ale ta droga wyglądała na martwą. Nie było słychać warkotu Potworów, ziemia nie drżała, a powietrze było dziwnie czyste i wolne od zapachu spalin. Pacynka zmarszczyła nos. “Może jest jakaś opustoszała?” – pomyślała, po czym ostrożnie weszła na chropowatą powierzchnię. Zatrzymała się na niej i zamiast przebiec szybko na drugą stronę, jak każdy rozsądny kot, zaczęła iść wzdłuż krawędzi, z zaciekawieniem obserwując otaczające ją tereny.
Aż nagle usłyszała znajomy, głośny ryk, który przeciął powietrze, jak grom z jasnego nieba. Pacynka cała się zjeżyła, futro na jej karku stanęło dęba. Odwróciła głowę, ale było już za późno – Potwór Dwunożnych przemknął tuż obok niej. Na całe szczęście nie zrobił jej krzywdy, ba! Nawet jej nie tknął! Bura odetchnęła z ulgą i potrząsnęła głową. “Prawie mnie miał! Ale ja nie dam się pokonać jakiemuś głupiemu Potworowi Dwunożnych!”.
Po jakimś czasie droga zaczęła robić się lekko stroma, tworząc niewielkie wzniesienie otoczone barierkami. Pacynka wspięła się na nie i zajrzała w dół, a tam dostrzegła rzekę. “Dlaczego wszędzie nie mogą zrobić takich dróg? Nie musiałabym pływać!” – zaczęła się zastanawiać. Zeszła już z drugiej strony mostu. Tutaj wiatr przyniósł jej pod nos zupełnie nowy zapach. Z całą pewnością był to zapach kota. Wielu kotów naraz. Ale to nie były oznaczenia Klanu Wilka – musiały należeć do innego klanu. Pacynka przystanęła, zaintrygowana, a jej uszy poruszyły się lekko. Pamiętała, jak Murmur i Zajęcza Łapa opowiadali jej o innych grupach.
Ruszyła pewnym krokiem w głąb nieznanego terytorium, nie zważając uwagi na to, że gdzieś wśród wrzosów może czyhać na nią niebezpieczeństwo.

<Siostrzyczko? Jesteś tu gdzieś?>

[2504 słów + przechodzenie przez ulicę]
Koniec treningu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz