Odkąd Czereśniowy Pocałunek opuściła Klan Nocy, minęło już kilka dni. Czas ten zaskakująco szybko przeciekł jej przez łapy — tak bardzo, że momentami nie znajdowała chwili na rzeczy, które wcześniej sobie zaplanowała. Poświęcała każdą godzinę na zwiedzanie nowych terenów, próbując oswoić się z nieznanym miejscem, które odtąd miało stać się jej domem. Czuła w powietrzu zapach obcych kotów — przynajmniej trzech — ale nigdy ich nie spotkała. Nie szukała ich. Wolała samotność. Wędrując, odkryła kilka norek należących do myszy i puste dziuple po wiewiórkach. Tu i ówdzie dostrzegała rośliny, których nie potrafiła rozpoznać. Może to były zioła, może zwykłe chwasty — nie wiedziała. Jednak za każdym razem, gdy je mijała, coś ściskało ją w gardle. Lęk. Co, jeśli zachoruje? Czy poradzi sobie sama? Nie znała się dobrze na ziołach. Gdyby się postarała, pewnie potrafiłaby rozpoznać niektóre po zapachu lub smaku, ale nigdy nie miała okazji się tego nauczyć. Liczyła tylko na to, że żadna poważna choroba jej nie dopadnie, a jeśli już, to znajdzie w sobie siłę, by z nią walczyć.
Pewnego dnia dotarła nad Drogę Grzmotów. Nigdy wcześniej jej nie widziała, więc przez dłuższą chwilę przyglądała się temu dziwnemu zjawisku. Szybko zrozumiała, że potwory, które po niej pędzą, poruszają się z różną częstotliwością — czasem było ich więcej, czasem mniej. Pewnej nocy widziała, jak jeż próbował przedostać się na drugą stronę. Nie zdążył. Zginął pod łapskami stalowych bestii, które roztrzaskały jego drobne ciałko w jednej chwili. Widok ten na zawsze wrył się w pamięć kotki. Tamtego dnia postanowiła, że nigdy nie zbliży się do tej drogi. Nie wejdzie na nią, choćby miała umrzeć z ciekawości.
Przeniosła się więc głębiej w las — na jego lewą stronę, bliżej terytoriów Klanu Nocy. Nie po to, by ich wspominać czy obserwować, ale dlatego, że miejsce to wydawało się najrozsądniejsze. Zwierzyny było tam więcej — grubszej, tłustszej, ledwie tkniętej przez inne drapieżniki. Sam las był dziki i nieujarzmiony. Nie prowadziły przez niego żadne ścieżki, żadnych wydeptanych śladów. Tylko jelenie i dziki wyznaczały sobie swoje własne trasy. Rzeka w tej części też była bogatsza w ryby, choć jej woda niewiele różniła się od tej, którą znała wcześniej. To ją trochę zawiodło, ale nie na tyle, by tracić ducha.
Po kilku nocach spędzonych na drzewach i w gęstych krzakach udało jej się znaleźć miejsce idealne na legowisko — niewielką wnękę w drzewie, skrytą pod gęstymi krzewami i mchem, tworzącymi naturalną kotarę. Wewnątrz było trochę pajęczyn, ale nie czuć tam było zapachu żadnego obcego kota. Wyglądało na to, że nikt nigdy tu nie zaglądał. Czereśnia nie czekała długo. Od razu zaczęła oznaczać teren wokół drzewa, by każdy wiedział, że to miejsce już do kogoś należy. Wnętrze wyścieliła świeżym mchem, suchą trawą oraz miękkimi piórami. Czuła, że wreszcie ma swój dom. Musiała jednak zachowywać ostrożność, zwłaszcza gdy zbliżała się do rzeki — nie chciała, by Klan Nocy ją zauważył. Jeszcze nie teraz. Wiedziała jednak jedno: jeśli kiedykolwiek będą potrzebować jej pomocy, udzieli jej bez wahania. Wciąż była gotowa oddać za nich życie, polować dla nich, a nawet szukać ziół, jeśli zajdzie potrzeba. Była lojalna wobec nich… lecz wreszcie także wobec siebie. Jej życie nie należało już do klanu — należało do niej samej. Może brzmiało to samolubnie, ale kotka wierzyła, że troska o siebie jest równie ważna, jak pomoc innym. W jej legowisku było jeszcze miejsce — dla jednego kota lub kilku maleńkich kociąt. Nie planowała jednak zakładać nowego klanu czy grupy. Odeszła przecież właśnie po to, by od klanowego życia się uwolnić. Przysiadła nad rzeką. Woda szemrała spokojnie, odbijając ostatnie promienie słońca. Rybki pluskały wśród cieni liści, a wiatr delikatnie poruszał jej futerko, niosąc ze sobą obce zapachy. Czereśniowy Pocałunek zamknęła oczy, czując, że po raz pierwszy od dawna oddycha naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz