Od dłuższego czasu nie miała okazji rozmawiać z Rumiankowym Zaćmieniem. Zarówno ruda, jak i szylkret byli pochłonięci własnymi obowiązkami, ona wojowniczki, a syn liderki medyka. Mimo chęci odwiedzenia potomstwa Róży, rzadko znajdowała czas, aby wpaść w odwiedziny do medyków. Czy też lepiej było powiedzieć, że nie chciała widzieć ich pysków; kotów które dopuściły do śmierci jej bliskich. Mimo to dzisiaj skierowała swoje kroki w głąb legowiska medyka, w którym jak to w zwyczaju u nich było, roiło się od kotów z drobnymi przeziębieniami lub urazami.
— Nic dziwnego, że nie ubywa, skoro zajmujesz się wszystkim sam... — pomyślała rozglądając się po legowisku medyka, którego stan według standardów Lwiej Paszczy pozostawał wiele do życzenia. Jednak cóż się dziwić, jak była trójka medyków, z czego tylko jeden był sprawny i pełen sił. Wiśniowej Iskrze mogłaby jeszcze wybaczyć to, w końcu była stara i dużo zrobiła dla klanu, jednak nie czuła potrzeby tłumaczyć lenistwa Słoneczka. Bo może tylnymi łapami ruszać nie mogła, ale przednie jeszcze sprawne miała.
— Och, widzę, że ktoś tu się za mną stęsknił — zamruczała, pewnie Rumianek miał dość towarzystwa tych nierudych pokrak, które były nudne jak flaki z olejem i tylko niepotrzebnie kradły cenne powietrze, zioła i zwierzynę — Wybacz, że cię nie odwiedzam i mało co opowiadam, ale sam rozumiesz... Większość dnia pochłaniają mi nowe obowiązki. Jak nie patrol graniczny, to patrol łowiecki... Czasami porzucone kocięta trzeba przynieść do obozu... Nawet nie wiesz jak często dochodzi do zgrzytów między członkami patrolu. Ostatnio Owcza Pierś wpadł na jakże genialny pomysł... chciał udawać królika, mając nadzieję, że uda mu się zwierzynę oszukać i ta sama się do naszej grupy zbliży. Jaki był zdziwiony jak to nie poskutkowało... Dołożył nam tylko roboty i to cud, że nie wróciliśmy z pustymi łapami. To było najdłuższe polowanie w moim życiu! A ty... ty przynajmniej masz tu przeważnie ciszę i spokój, czasami ktoś chory wpadnie w odwiedziny, dasz potrzebne zioła i po sprawie. — Przeskoczyła wzrokiem po wolnych legowiskach. — Niekiedy żałuję, że nie zdecydowałam się obrać ścieżki medyka, jednak woli Klanu Gwiazdy nie wolno się sprzeciwiać — Nawiązała do czasów kocięcych, kiedy to w żłobku powiedziała Rumiankowi, że Ziębi Trel dostała sen od Klanu Gwiazdy, w którym to widziała troje dzielnych wojowników o rudawym kolorze futra — Uwielbiam ten charakterystyczny zapach — mówiąc to poruszyła nosem, wzdychając woń ziół w legowisku, by już po chwili przysunąć pysk bliżej szylkreta, aby to go powąchać — Ty też już nim przesiąknąłeś. Nie da się ukryć, że jesteś medykiem. — uśmiechnęła się
Zaśmiał się cicho na komentarz kocicy odnośnie braku pacjentów.
— Zdziwiłabyś się, gdybyś przychodziła tu częściej. — powiedział rozbawiony kocur. — Może teraz wygląda jakbym nie miał nic do roboty, a tylko odwrócę się i już pojawiają się następni pacjenci lub ziół brakuje. Nawet z trzema parami łap jest naprawdę dużo pracy. Jednak nie musisz się przejmować, to tylko powtarzające się choroby, na które byłem przygotowywany podczas treningu. W skrócie, nic ciekawego. Przynajmniej ty z jakiegoś patrolu lub polowania możesz wyciągnąć ciekawą historię, dla przykładu te, którą powiedziałaś mi przed chwilą. — Usiadł obok rudej kocicy z uśmiechem na pysku. — Jednak cieszy mnie twoje towarzystwo, bo naprawdę mi czasem brakuje Ciebie u mego boku. Ale cóż, nie zmuszę Cię do odwiedzin
— Musisz porozmawiać ze swoją mamą, aby nie dawała mi tyle obowiązków, to będę częściej wpadać w odwiedziny. Wstyd się przyznać, ale ledwo znajduję czas na pielęgnację mojej sierści, sen czy posiłek. A z tych trzech rzeczy nie mogę zrezygnować za nic w świecie. — zaśmiała się, wolała zrezygnować ze spotkań z niektórymi kotami niż zaniedbać swój wygląd — Przynajmniej się nie nudzę, ale jeśli się to utrzyma to odwiedzę cię bardzo szybko, tyle że jako pacjent. A tego bym wolała uniknąć... Szkoda, że Północ nie dostała jak na razie zgody, aby uczyć się na medyczkę. — zamyśliła się — Każde małe kocię zawsze marzy o zostaniu dzielnym wojownikiem. A ona jest inna. Miałbyś pomoc z prawdziwego zdarzenia. Cioteczka Wiśnia jest stara i nie tak sprawna jak za czasów młodości, a Słoneczna Łapa, cóż... jest niepełnosprawna... Wszystkie poważniejsze obowiązki spadają na ciebie. Tak nie powinno być — zmarszczyła pyszczek — Skończy się tak, że się przepracujesz i sam będziesz potrzebował kogoś kto się tobą zajmie. — westchnęła, jeszcze tego brakowało, aby medyk im się rozchorował. Ale gdy tak się stanie, z przyjemnością o niego zadba, z pomocą Ziębiego Trelu
***
Widok ucznia jej matki w towarzystwie Rumiankowego Zaćmienia działał jej na nerwy. Nie rozumiała postępowania kocura. Nie mogła zrozumieć, jak szylkretowi mogła pasować obecność tego kota, będącego w oczach rudej niczyim innym jak kleszczem u boku asystenta medyka, kolejną z przybłęd, który uczepiła się go i wykorzystywała. A jeszcze bardziej nie rozumiała jak Różana Przełęcz mogła przystawać na to, aby ktoś taki kręcił się przy jej własnym dziecku. Lew by na coś takiego nigdy w życiu nie pozwoliła. Najwidoczniej tyle znaczyło dobro jej własnych dzieci, jak i klanu. Niesprawiedliwe kary, dbanie o przybłędy, a nie swoich... i to miała być liderka?! Jak mogła dopuścić na przyjęcie kotów o nieznanym pochodzeniu. Koty, które były tak samo traktowane jak Lew i jej rodzina, która od pokoleń żyła na ten ziemi. Jak mogły mieć takie same prawa i przywilejem. Lew była kimś, a oni? Nikim. Wystarczyło, że Widmo nic od siebie nie dawał, a tylko ich klan zatruwał, tak samo jak Cicha Łapa. Kto wie czy to nie z jego powodu bliscy Lew umarli, w końcu to on przekazał medykom zioła z tego co udało jej się dowiedzieć. Podniosła mech z ziemi obrzucając dwa koty stojące na drugim końcu obozu nieprzychylnym spojrzeniem, po czym skierowała swoje kroki w stronę legowiska uczniów. Gdy tylko odrzuciła mech na jedno z legowisk, już po chwili zajęła miejsce obok brata, racząc go swoimi zaobserwowanymi uwagami, które mogły prędzej niż później doprowadzić ich dom, wspaniały Klan Burzy, do upadku.
***
Po dołączeniu czwórki kolejnych przybłęd w postaci starszych uczniów-samotników, jeszcze przed dołączeniem Cezarego
Przyprowadziła swoje kocięta do legowiska medyków, uradowana, że nie będzie musiała widzieć tego paskudnego pyska Słonecznej Łapy. Lwia Paszcza po raz pierwszy była wdzięczna bicolor, w końcu uczennica swoim zniknięciem zrobiła ogromną przysługę Klanowi Burzy. Może w końcu zrozumiała, że jest tylko ciężarem i nikt jej tutaj nie lubił? A już na pewno ruda. Trzymając za kark swojego syna, wkroczyła z nim do wnętrza nory, a tuż za nią pomału kicała Margaretka z przyczepionym do trzykolorowej sierści śniegiem. Widząc to niechlujstwo, odstawiła pierworodnego na legowisku, po czym zbliżyła się do szylkretki i bez słowa wbiła w nią blask swych żółtych oczów, chcąc tym samym dać jej do zrozumienia, że kocię jest chodzącym rozczarowaniem i powinna być swej matce wdzięczna, że ta pozwalała jej jeszcze oddychać.
— Chcesz mi się bardziej rozchorować? Mówiłam ci, że po ciebie wrócę, więc masz poczekać — odezwała się w łagodniej, po czym łapa strzepnęła z futra córki śnieg, a gdy to skończyła pochwyciła kocię za skórę i usadowiła tuż obok drugiego kociaka na wolnym legowisku, by po chwili i również sama wgramolić się na nie i oczekiwać powrotu medyka. Chcąc umylić sobie czas, jak i kociakom, zdecydowała się opowiedzieć jedną z kolejnych historii, którymi od pierwszych chwil życia raczyła swoje dzieci. Przynajmniej łączyła przyjemne z pożytecznym, w przeciwieństwie co do niektórych kotów.
Lwia Paszcza starała się znaleźć każdy, nawet najmniejszy pretekst, dzięki któremu mogłaby opuścić żłobek. Przesiadywanie tam doprawdy działało jej na nerwy i przyprawiało o ból głowy. Tak więc nie chciała czekać, aż syn liderki sam przyjdzie do niej w odwiedziny do żłobka, co robił właściwie nie raz. Tym razem to ona postanowiła osobiście w towarzystwie dzieci, będącymi pretekstem do wyjścia ze żłobka, odwiedzić medyka.
Minął jakiś czas, gdy do swojej ostoi ponownie zawitał medyk, najpewniej wróciwszy z jednej z tych swoich wypraw. Posłała przyjacielowi serdeczny uśmiech, jednak już po chwili mina jej z zrzedła, gdy tuż za szylkretem do legowiska medyków niczym cień wgramolił się dymny kocur. Od niechcenia, okryła swe kocięta ogonem, nie chcąc, aby kocur spoglądał na Nagietka swym świdratym spojrzeniem.
— Pamiętajcie, macie być grzeczni i przede wszystkim mili dla Rumianka.
— Oj, mamo, muszę? — Z pyska małego klona Lew wyrwał się cichy pomruk niezadowolenia, jednak karcące spojrzenie matki uciszyło kociaka
— Powinieneś się cieszyć, że Słoneczna Łapa wami się nie zajmuje. — wysyczała cicho kończąc rozmowę z kociakiem, by już po chwili głośniej i milej zwrócić się do medyka, który zbliżył się ku nim i wytłumaczyć mu, że podejrzewa przeziębienie u swoich kociąt — Od samego rana pociągają nosem. Mam nadzieję, że to nic poważnego. — wytłumaczyła zmartwiona schodząc z legowiska, tak aby szylkret mógł przeprowadzić badanie kociąt — Czy uczeń mojej matki może być tak miły i poczekać na zewnątrz, a nie przeszkadzać? — spytała chłodno wbijając znaczące spojrzenie w Widmo, dostrzegając, że ten nie kwapił się do opuszczenia legowiska medyków. Co on tu tak właściwie jeszcze robił?! Parszywa przybłęda. — Zaraz powinieneś zacząć swój trening. Chyba, że nagle zacząłeś się uczyć na medyka, w co szczerze wątpię... — prychnęła kpiąco spoglądając na niego z nieufnością
Nasłuchała się wystarczająco od matki na temat tego opornego kota, aby wyrobić sobie na jego temat zdanie. Właściwe, bez tego tak czy siak sobie wyrobiła. W końcu jego ciało zdobiła brudna sierść i zachowywał się dziwnie, bardzo dziwnie. Poza tym to jak lekceważąco podchodził do zasad panujących w klanie świadczyło nie tylko o nim, a przede wszystkim o Różanej i jej wyborach. Czy naprawdę zależało jej na dobru klanu? Z każdym kolejnym księżycem zaczynała w to coraz bardziej wątpić, ale jaki był sens dzielić się z tym innymi kotami, które i tak ślepo zapatrzone były w liderkę? Czy naprawdę odpowiadał im fakt, że samotnicy, którzy już nie raz namieszali w szeregach klanu byli przyjmowani do niego jak swoi? Odpowiadało im spanie wobec kotów, które mogły skrzywdzić ich bliskich? Wizja spania obok tych przybłęd z powrotem jak tylko wróci do pełnienia stanowiska wojownika sprawiała, że zbierało jej się na wymioty. Była ciekawa jak takie rozmowy przebiegają między liderką, a samotnikami chcącymi stać się częścią klanu. Ciekawiło ją jakie kity wciskali, aby tylko poruszyć serce Różanej Przełęczy i uzyskać zgodę na dołączenie do nich.
— Słoneczna Łapa wybrała sobie idealny moment za zniknięcie, zostawiając cię z łapami pełnymi roboty — zwróciła się do Rumianka, całkowicie ignorując Widmo, który stękał coś pod nosem. Zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zrobi coś nie tak, to tak jak szybko dołączył, tak również pewnie szybko opuści klan. A chyba tego nie chciał zważywszy na to, że po wymienieniu kilku porozumiewawczych spojrzeń z szylkretem opuścił legowisko — Rozumiem, że potrzebujesz pomocy, ale nie powinieneś się zniżać aż tak bardzo, aby prosić tego przybłędę o pomoc. Od czego masz mnie i swoich braci, a przede wszystkim rodziców. Myślę że tak jak i ja z chęcią by ci pomogli i przysłużyli się klanowi. Moje dzieci na pewno również ci pomogą, tylko musisz się najpierw nimi zająć... — I przede wszystkim skupić na swoich codziennych obowiązkach medyka, ale to już dodała kocica w myślach, zauważając, że od czasu przybycia do klanu Widma, Rumiankowe Zaćmienie był jakiś nieobecny, a wraz z pojawieniem się czarnego w klanie, zwiększyła się ilość śmierci kotów, co mogło wskazywać, że faktycznie coś było na rzeczy. Najbardziej jej było żal Słonecznika. Może i był kociakiem Zwiędłego Hiacynta jak zakładała, ale Rumianek powinien stanąć na głowie, aby kocię udało się wyleczyć.
<Rumian? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz