Adept leżał na jednym pudle w piwnicy. Wcześniej zebrał sobie nową porcję mchu, słomy, wybłagał też od Cynamonki jakiś koc, który dostała od dwunogich. Nie mógł mieć brudnego posłania. Niestety, to mu trochę zajęło a jego łapy, pysk i brzuch bardzo się ubrudziły w błocie. Ostatnio pogoda była deszczowa, nawet ulewna. Najbardziej ze wszystkich sezonów lubił porę Nagich Drzew, można było się wtedy świetnie bawić w śniegu. Natomiast pora Zielonych Liści też była super. Było cieplutko, dużo zwierzyny, miało się wtedy o wiele więcej energii do zabawy. Drzewa miały mnóstwo liści i można było się na nich ukrywać. Ale to były tylko marzenia Diamenta. Obecnie kocur odpoczywał, dokładnie czyszcząc się i machając z poirytowania ogonem. Deszcz chyba był jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby mu się przydarzyć. Ulewy moczyły jego futro, zamieniały piach i ziemię w błoto, po którym nawet nie dało się chodzić bez ubrudzenia się. Wszędzie dookoła tworzyły się bagna, w których można było ugrząźć na całkiem długo. Jakby mógł, to by siedział w tej piwnicy cały czas, tylko na chwilę wychodząc i ciesząc się promieniami słońca, robiłby tylko krótki spacer po jak najbardziej suchych terenach i tylko wtedy, kiedy byłoby słonecznie i akurat wtedy, kiedy nie byłoby ulewy. Resztę czasu poświęciłby na gonienie pająków w tej zakurzonej piwnicy i na dokładne czyszczenie siebie. Niestety nie mógł. Jeżyk codziennie go wyciągała na treningi, a tylko niektóre z nich były ciekawe. Tylko te, w których mógł wspinać się na drzewa albo mógł gonić za królikami i poczuć powiew wiatru w sierści. Ostatnio jego mentorka zrobiła mu trening dotyczący interwałów biegowych. Mógł wtedy wyładować całą swoją energię, której miał dużo. Dlatego podczas tego treningu spędził pół dnia na bieganiu bez zatrzymywania się ani na chwilę. Potem podszedł do jakiejś kałuży i pił przez jakieś sto uderzeń serca.
- Psyt. Diament! Potrzebuję twojej pomocy! – srebrny adept usłyszał ciche szepnięcie i zobaczył swojego kolegę, Jerzyka, przez to coś, co Cynamonka nazywała oknem. Ona się znała na nazwach przedmiotów, których używali Dwunożni. Kocur przeciągnął się leniwie na posłaniu, po wyższych pudłach dostał się do okna, przez które wyskoczył i znalazł się obok kolegi. – Zniknięcie Goshenit nie daje mi spokoju. – kontynuował Jerzyk. – Martwię się, że może wpadła w złe towarzystwo i ktoś ją do tego zmusił, aby opuściła nas… Kamienną Sektę. A może no wiesz… Co, jeśli hycel ją dopadł? W końcu nie była tak silna jak ja… - mruknął. Diament widział na pysku kocura powagę, więc uznał, że chyba nie czas na marudzenie o tym, że jeszcze nie zdążył wyczyścić swojej brudnej sierści. Pomyślał, że chyba przeżyje bez dokładnego umycia się. – Możemy iść odwiedzić koty z portu i spytać się ich, czy możemy wziąć na wyprawę ze sobą Strzyżyka… To znaczy Dukata.
- Strzyżyk, Dukat, co za różnica? Możemy go chyba nazywać, jak chcemy, co nie? – miauknął Diament, na co Jerzyk od razu przytaknął. – W każdym razie dobry pomysł. – powiedział, idąc najpierw w kierunku ogrodu Cynamonki, a nie portu. Narzucił od razu szybkie tempo. Chciał odnaleźć siostrę kolegi jak najszybciej. Jerzyk miał rację, mogło jej się stać coś złego. – Widziałem kiedyś, jak Dwunożni rzucali swoim psom zabawki i potem one je odnajdywały i przynosiły do nich z powrotem. Ale najpierw psy te zabawki wąchały, dlatego możemy dać Strzyżykowi posłanie Goshenit. Na pewno zostało na nim jeszcze trochę jej zapachu.
***
Portowe koty oczywiście od razu się zgodziły, aby Jerzyk i Diament zabrali pieska, który teoretycznie był ich, przecież to oni go znaleźli. Dwójka kocurów co chwilę podtykała Strzyżykowi kulkę mchu z posłania Goshenit, a następnie przesuwała noskami po kamiennej ścieżce dwunożnych. Zaobserwowali, że ich pupil w ten sposób węszy. Pies stał, patrząc się to na Jerzyka, to na Diamenta, ale nic oprócz tego nie robił. W końcu zamerdał ogonem i wystawił język z pyska. Powąchał uważnie mech i obrócił się wokół własnej osi z nosem tuż przy bruku. Poszedł w jedną stronę, ale potem zawrócił i skierował się w kierunku Drogi Grzmotu. Musieli go na chwilę zatrzymać, bo akurat dwa potwory przechodziły przez nią. Potem szli już bez większych problemów. Strzyżyk najwyraźniej złapał trop. Szybko truchtał przed siebie, raz na jakiś czas trochę zbaczając z kamiennej ścieżki dwunogich, ale potem do niej wracał. Cały czas merdał ogonem.
- Widzisz, Jerzyku? Wiedziałem, że to będzie proste jak znalezienie stokrotki na łące. – powiedział Diament, wchodząc na drzewo rosnące nieopodal.
- Jeszcze jej nie znaleźliśmy. – przypomniał mu kolega, patrząc ze zdziwieniem, jak srebrny wspina się na dąb. – Co robisz? – spytał.
- Sprawdzam, czy nie widać Goshenit. Idziemy już cały dzień. – wyjaśnił Diament, jednak jego nadzieje nie okazały się prawdziwe. Siostry Jerzyka nie było w zasięgu wzroku, mimo, że wspiął się na sam czubek drzewa. – Musiała odejść naprawdę daleko. – mruknął adept. – Ale nie martw się, znajdziemy ją. – pocieszył kolegę, który wyglądał na trochę rozczarowanego.
- Wiesz, co mnie niepokoi? – spytał Jerzyk i zanim Diament zdążył odpowiedzieć, kocur już kontynuował. – Wszędzie tu roi się od dwunożnych. Założyli tu wiele gniazd. Na razie omijają nas z daleka, chyba boją się Strzyżyka… to znaczy Dukata. W każdym razie… zawsze może się pojawić hycel i nas zabrać. – bury rozglądał się niepewnie po dwunożnych, strosząc sierść, jak któryś podchodził za blisko.
- Jeśli tak się stanie, to mu uciekniemy i jeśli Goshenit tam będzie, to ją też uwolnimy. – miauknął Diament bez większego zastanawiania się. W kilku susach zeskoczył z drzewa i dogonił kolegę. – W każdym razie robi się późno. Ty ze Strzyżykiem poszukacie jakiejś kryjówki, a ja zapoluję. Dobry plan? – spytał, nie przyjmując odpowiedzi „nie”. Na szczęście jej nie dostał.
- Dobry. – potwierdził Jerzyk, zawołał małego pieska i skierował się razem z nim w kierunku małego lasku, w którym drzewa rosły gęsto i było nawet trochę krzaków, w których z pewnością można było się ukryć i przenocować. Gdy się oddalali, Diamentowi coś się przypomniało. Pobiegł za kolegą.
- Czekaj! – zawołał, a gdy bury kocur się zatrzymał, srebrny podał mu kulkę mchu z posłania Goshenit i swoją ulubioną zabawkę. Przez całą drogę niósł te dwie rzeczy. Przecież Strzyżyk mógł zapomnieć zapachu, a piłeczka Diamenta nie mogła zostać sama bez opieki.
- Wziąłeś ją ze sobą? – zdziwił się Jerzyk, trącając przedmioty łapą. Zabawka zabrzęczała cicho. Następnie podniósł i piłkę, i kulkę z mchu. Strzyżyk zatrzymał się obok kocurów i wystawił język z pyska, patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Oczywiście, nigdy się z nią nie rozstaję. To moja ulubiona! – wyjaśnił, pożegnał się z Jerzykiem i Strzyżykiem i poszedł polować.
***
Mysz i pulchny gołąb zwisały z pyska Diamenta. Gryzoń został upolowany w lasku, a ptak chodził po kamiennej ścieżce dwunogich. Niektórzy dwunożni jak gonił za tym gołębiem, coś do niego miauczeli podniesionym głosem. Ciekawe, jaki mieli problem? Kocur spojrzał na Jerzyka, który właśnie kończył przygotować legowisko. Bury wyrwał najniższe gałęzie z gęstego krzaka, dzięki czemu cała trójka mogła się pod nim zmieścić. Do tego wykopał trzy zagłębienia, a w nich rozłożył trochę mchu, którego wcześniej nazbierał. Diament pomyślał, że to nie były zbyt czyste posłania, ale nie marudził, bo wiedział, że sam lepszych by nie zrobił. Razem z Jerzykiem podzielił się gołębiem, a Strzyżykowi dał mysz. W podzięce został polizany po pysku. Po posiłku wszyscy położyli się spać, ale Diament musiał się najpierw wyczyścić. Mył się tak energicznie, że ruszał gałęziami, przez co całe legowisko się trzęsło i inni nie mogli odpoczywać. Zauważył to, jednak nie przestawał się czyścić, higiena jego futra była przecież bardzo ważna!
[1201 słów]
<Jerzyku?>
[Przyznano 24%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz